Gdyby weszła w życie prezydencka koncepcja pomocy zadłużonym w walutach, niebawem wszyscy obywatele Polski zafundują im najdroższy prezent, wart 66,9 mld zł. Polski sektor finansowy nie wytrzymałby strat, jakie trzeba byłoby ponieść przy realizacji projektu i każdy podatnik będzie musiał dołożyć nawet 6 tys. zł, żeby państwo wypłaciło gwarantowane depozyty.

W styczniu Kancelaria Prezydenta przedstawiła koncepcję rozwiązania problemu kredytów walutowych, zaciągniętych głównie we frankach. Zwróciła się też do Komisji Nadzoru Finansowego o dokonanie wyliczeń jej skutków. W lutym pierwszą ocenę potencjalnych skutków przedstawił NBP w raporcie „Raporcie o stabilności systemu finansowego. Luty 2016”, z której wynika, że gdyby wszyscy kredytobiorcy chcieli skorzystać z wprowadzenia ustawy o restrukturyzacji walutowych kredytów mieszkaniowych – w znanym kształcie – koszt realizacji wyniósłby 44 mld zł.

Wczoraj swoje obliczenia przedstawiła KNF. Wynika z nich, że potencjalne koszty są jeszcze wyższe. Prezydencki projekt ustawy – gdyby wszedł w życie – spowodowałby upadłość trzech banków o łącznych aktywach blisko 170 mld zł. Przepadłoby wtedy 24,6 mld zł depozytów ulokowanych tam przez firmy, samorządy i zamożniejszych ciułaczy.

Do tego 82,2 mld zł depozytów gwarantowanych musiałoby wypłacić państwo. To 4,6 proc. polskiego PKB, na które musieliby się zrzucić wszyscy podatnicy. W wariancie niekorzystnym, ale – jak się okazuje – wcale nie skrajnym, każdy polski podatnik musiałby wydać na wypłatę gwarantowanych depozytów dodatkowo blisko 6 tys. zł. To cena metra kwadratowego mieszkania w większych polskich miastach.

Kto zyskałby na prezydenckim projekcie

Reklama

Powodem tak dużych możliwych strat jest kurs przewalutowania hipotecznych kredytów walutowych – przez projektodawców nazwany „kursem sprawiedliwym”. Ten „kurs sprawiedliwy” wyliczany jest jako różnica między poniesionymi kosztami spłaty kredytu w walucie a spłaty porównywalnego kredytu w złotych od dnia zaciągnięcia do przewalutowania. „Kurs sprawiedliwy” działa w przód, bo pozostały do spłaty kapitał w walucie miałby być przeliczany po nim na złote. Następnie kredyt spłacany byłby już jako złotowy.

Kancelaria Prezydenta prezentując w styczniu projekt ustawy zademonstrowała przykład takich obliczeń w załączonym do niego kalkulatorze. Przykładem był kredyt został zaciągnięty w lipcu 2007 roku na 300 tys. zł na 30 lat przy kursie 2,27 zł za franka. Wysokość kredytu wynosiła wówczas 131 tys. franków. Kredytobiorca spłacał już kredyt przez 8,5 roku i do spłaty pozostało mu 103 tys. franków. Po kursie średnim NBP z 31 grudnia 2015 (3,9394 zł) daje to 406 tys. zł.

Przeliczony przez kalkulator „kurs sprawiedliwy” wynosi 2,8 zł i po nim spłacane byłoby pozostałe 103 tys. franków. Kapitał do spłaty wyniósłby więc niespełna 290 tys. zł, a zgodnie z 39 Międzynarodowym Standardem Rachunkowości – różnicę 116 tys. zł – bank musiałby rozpoznać jako swoją stratę.

Kredytobiorca do końca 2015 roku spłacił 102 raty kredytu, a pozostało mu jeszcze 258 rat. Dzięki przeliczeniu po „sprawiedliwym kursie” jego miesięczna rata byłaby o ok. 465 zł niższa niż gdyby kredyt dalej spłacał we frankach, a kurs się nie zmienił. Różnicę dopłaciłby bank. Ale okazuje się, że największe koszty ponieśliby podatnicy.

Kto by zyskał? Prezydencka koncepcja najbardziej uprzywilejowuje kredytobiorców z lat 2007-8, czyli tych, którzy zaciągali kredyty, gdy złoty wobec franka był najsilniejszy. To samo oznacza, że banki, które w tym okresie udzielały najbardziej agresywnie kredytów poniosłyby największe straty na przewalutowaniu. W tych latach sektor udzielił ok. 40 proc. walutowych kredytów, ale ich przewalutowanie pociągnęłoby za sobą 69 proc. wszystkich obciążeń. Z badań KNF wynika, że propozycja premiuje również tych kredytobiorców, którzy zaciągnęli zobowiązania na krótsze okresy. A więc zamożniejszych.

Scenariusze restrukturyzacji

Po przedstawieniu projektu ustawy Kancelaria Prezydenta zwróciła się do Komisji Nadzoru Finansowego o dokonanie wyliczeń jej skutków. KNF zbadała sytuację 58 banków. Okazało się, że 28 ma w portfelach hipoteczne kredyty walutowe, z czego 23 to banki komercyjne, trzy spółdzielcze, a dwa są oddziałami zagranicznych instytucji. W sumie gromadzą one 88 proc. sumy bilansowej całego polskiego sektora bankowego i 90 proc. jego funduszy własnych.

KNF zbadała skutki prezydenckiego projektu w dwóch wariantach. Pierwszy wariant – A – przewidywał stały kurs franka na 31 grudnia zeszłego roku. Na zamknięciu rynku było to wówczas 3,9179 zł, a średni kurs NBP wynosił 3,9394 zł. Również identyczna jak na koniec zeszłego roku byłaby stopa LIBOR. Ostatniego dnia 2015 najpopularniejsza LIBOR 3M wynosiła (-) 0,76 proc. Drugi wariant – B – zakłada osłabienie złotego w momencie przewalutowania kredytów o 25 proc. w stosunku do kursu przyjętego jako referencyjny. Referencyjna stopa oprocentowania nie ulega zmianie.

W każdym wariancie rozpatrzone zostały cztery różne scenariusze – w zależności od przewidzianej w projekcie ustawy ścieżki restrukturyzacji. Przypomnijmy, że art. 5 projektu przewiduje restrukturyzację „dobrowolną” (to scenariusz 1 opisany przez KNF), a art. 6 – i odpowiadający mu scenariusz 2 – przymusową (dla banku).

Różnice między scenariuszem dobrowolnym a przymusowym polegają na tym, że w dobrowolnym, mniej korzystnym dla kredytobiorców, kapitał pozostały do spłaty przeliczony po „kursie sprawiedliwym” na złote spłacany byłby dalej według stopy WIBOR. W przymusowym bank przelicza po „kursie sprawiedliwym” na złote każdą ratę, a różnica pomiędzy ratą po aktualnym kursie franka, a po kursie sprawiedliwym byłaby umarzana.

Do tego dochodzi jeszcze możliwość zapisana w art. 7 projektu. Kredytobiorca może przekazać bankowi nieruchomości w zamian za pozbycie się „frankowego” długu. Było to podstawą dla wyliczenia przez KNF trzeciego scenariusza.

Ostatni z przedstawionych scenariuszy wynika z połączenia trzech poprzednich. KNF zapytała banki, ile i jakie kredyty z ich portfeli wydają się najbardziej prawdopodobne do restrukturyzacji według jednego trzech zapisanych w projekcie rozwiązań. Banki oszacowały te proporcje, zrobiły symulację skutków dla swoich portfeli i na ich podstawie wyliczono ostateczny wynik. Z tego powodu czwarty scenariusz wydaje się najbardziej prawdopodobny.

Straty banków i straty podatników

Czwarty scenariusz oznaczałby straty dla sektora w wysokości 66,9 mld zł. KNF przyjmuje, że zgodnie z Międzynarodowymi Standardami Sprawozdawczości Finansowej banki musiałyby rozpoznać stratę od razu, mimo że przedstawiciele Kancelarii Prezydenta sugerowali, iż nie musiałoby to nastąpić. Obciążenia przewalutowaniem przekładają się więc na rzeczywiste straty. Ponieważ banki zaplanowały na 2016 rok 8,5 mld zł zysku, łączna strata sektora wyniosłaby 58,4 mld zł.

Na 66,9 mld zl obciążeń składa się 15,2 mld zł ze zwrotu spreadów walutowych, bo taki zwrot również zakłada prezydencki projekt. Znaczną część tej kwoty stanowiłyby zwroty z tytułu spreadu pobranego w momencie udzielenia kredytu.

Jaki byłby skutek tak wysokich strat? Sześć banków z udziałem w aktywach sektora 23,9 proc. miałoby całkowity współczynnik wypłacalności (TCR) niższy niż wymagane przez regulacje 8 proc., a ich łączny niedobór funduszy własnych wyniósłby 18,6 mld zł. Które to banki? KNF ich nie wymienia, lecz znając sytuację finansową banków, na pewno byłby to państwowy BOŚ i zależny od polskiego kapitału Getin Noble.

Oprócz nich, zapewne BPH, Raiffeisen Polbank, Deutsche Bank Polska i prawdopodobnie BGŻ BNP Paribas. Niewykluczone, że w tych warunkach lekko „nad kreską” znalazłyby się BZ WBK, który swój portfel frankowy „zawdzięcza” głównie przejęciu Kredyt Banku, a także mBank oraz Millennium.

KNF pisze, że największe zwroty ze spreadów i umorzenia kapitału pozostałego do spłaty nastąpiłyby w pierwszej piątce banków. Poza Pekao i ING, które mają w walutach obcych portfele kredytów hipotecznych w marginalnej wysokości, byłyby to więc PKO BP, BZ WBK i mBank. Ich roczny wynik finansowy wystarczyłby do pokrycia spreadów, ale przez trzy lata banki te pokrywałyby straty spowodowane pozostałymi obciążeniami, zanim odzyskałyby rentowność.

Banki z drugiej piątki (chodzi tu raczej o sześć z dziesięciu kolejnych pod względem wielkości instytucji) musiałyby pokryć jedną trzecią strat w całym sektorze, czyli ok. 22 mld zł. „Banki te nie posiadają dostatecznych buforów dochodowych. Wartość umorzeń stanowi dziesięciokrotność wyniku przewidywanego na 2016 rok” – napisała KNF.

Co oznaczałby upadek trzech banków?

W trzech bankach, gromadzących bez mała 170 mld zł aktywów sektora, fundusze własne byłyby ujemne i brakowałoby im 6,3 mld zł. To oznaczałoby, że musiałyby upaść. Tymczasem mają one 82,2 mld zł depozytów gwarantowanych. Bankowy Fundusz Gwarancyjny mógłby pokryć z tego najwyżej 15 proc., a odpowiedzialność za wypłatę pozostałej kwoty musiałoby przejąć państwo.

Kolejne dwa banki miałyby współczynnik kapitałowy poniżej 4 proc., co uzasadniałoby postawienie ich w stan likwidacji. KNF mogłaby zapytać czy jest chętny do ich przejęcia, jednak wątpliwe, żeby taki się pojawił. Depozyty gwarantowane w tych bankach to kolejne 55,6 mld zł. W ten sposób zagrożone upadłością banki mają w sumie 137,8 mld zł gwarantowanych depozytów, z czego ok. 125 mld zł musiałby pokryć budżet państwa. Równocześnie posiadacze ponad 70 mld zł depozytów nie objętych gwarancjami nieuchronnie by je stracili.

Prawdopodobnie z szóstki najbardziej narażonej na straty mógłby zostać uratowany jeden bank, mający zresztą potężnego, aczkolwiek przeżywającego duże kłopoty właściciela. Kolejnych osiem banków musiałoby zostać dokapitalizowanych, gdyż wprawdzie osiągałyby minimalny współczynnik wypłacalności 8 proc., ale nie spełniały wymaganej wysokości 13,25 proc.

W lutowym „Raporcie o stabilności systemu finansowego” NBP wyliczył, że zwrot spreadów kosztowałby banki 9 mld zł, a przewalutowanie według prezydenckiego projektu kolejne 35 mld zł. Zastrzegł jednak, że w rachunku tym nie uwzględniono kosztów wynikających ze zwrotu nieruchomości bankom (ok. 20 mld zł), kosztów zabezpieczenia ryzyka kursowego oraz straty przychodów odsetkowych spowodowanych scenariuszem „przymusowym”.

Scenariusz stresowy

Gdyby złoty osłabł do walut o 25 proc., straty byłyby jeszcze większe. Taki jest przedstawiony przez KNF wariant B. Scenariusz ten jest dość łagodny. Europejska Rada Ryzyka Systemowego dla przeprowadzenia tegorocznych europejskich stress-testów założyła osłabienie złotego w stosunku do euro o 24 proc., ale do franka szwajcarskiego już o ponad 60 proc.

KNF zwraca uwagę, że samo wejście w życie prezydenckiego projektu mogłoby spowodować zaburzenia na rynku walutowym, bo banki musiałyby kupować franki, żeby domknąć pozycje w tej walucie. NBP oceniał, że w takiej sytuacji musiałby dostarczyć bankom swoich rezerw, co mogłoby je zmniejszyć nawet o połowę.

Gdyby doszło do osłabienia złotego za najbardziej prawdopodobny uznany był przez banki także scenariusz „mieszany”. Powstałyby wówczas straty w wysokości 103,4 mld zł, a współczynnik wypłacalności 11 banków spadał poniżej 8 proc., przy czym niedobór funduszy własnych zwiększałby się do 46,4 mld zł. Co więcej, średni współczynnik wypłacalności całego polskiego sektora spadłby do 6,5 proc.

W tej sytuacji zbankrutowałoby sześć banków, gdyż ich fundusze własne byłyby ujemne. Do wypłaty byłoby łącznie 144,3 mld zł depozytów gwarantowanych. To ponad 8 proc. polskiego PKB. Obciążenia budżetu państwa w tej sytuacji oznaczałyby, że jedną osobę rozliczającą się z PIT przypadłaby do „wyrównania” kwota w wysokości ok. 6 tys. zł. Ponadto ci, którzy w bankach trzymają depozyty nieobjęte gwarancjami straciliby blisko 80 mld zł.

W kolejnych pięciu bankach, w skład których wchodzą już trzy giganty z pierwszej piątki, współczynnik wypłacalności spadłby poniżej 8 proc., ale byłby większy niż 4 proc. Te banki są do uratowania, ale Skarb Państwa musiałby dokapitalizować PKO BP.

KNF zwraca również uwagę na uboczne skutki rozwiązań proponowanych w projekcie ustawy. Gdyby oddawanie bankom nieruchomości w zamian za umorzenie długu było masowe, banki chciałyby je wystawić na rynek wtórny. Prawdopodobne jest, że takie rozwiązanie brałoby pod uwagę ok. 180 tys. kredytobiorców, bo wartość ich kredytów do spłaty jest wyższa od wartości ich nieruchomości, czyli LTV przekracza 100 proc.

>>>Czytaj więcej: Polska: Trzy lata tanich kredytów i kiepskich lokat

To z kolei spowodowałoby spadek cen, a w końcu spadek wartości zabezpieczeń mających kredyty hipoteczne w złotych. Przynajmniej częściowo znaleźliby się oni w takiej pułapce, w jakiej są obecnie „frankowicze” – z kredytem do spłaty przewyższającym wartość posiadanego mieszkania.

Być może kolejnym skutkiem ubocznym prezydenckiego rozwiązania byłyby protesty „złotówkowiczów”. A wtedy na pewno znalazłby się polityk, który obieca, że zmniejszy ich długi.

>>> Czytaj też: Gwałtowny spadek liczby nowych etatów. Skąd ta zmiana?