Obecnie mamy do czynienia z czterema posowieckimi “zamrożonymi” konfliktami. Trzy z nich tlą się wokół Morza Czarnego: regiony Abchazji i Osetii Południowej w Gruzji, Naddniestrze w Mołdawii i od 2014 roku wschodnia Ukraina. Pierwsze dwa rozpoczęły się jeszcze we wczesnych latach 90’ XX wieku. Konflikt na Ukrainie jest najświeższy z nich, zaś napięcia w Górskim Karabachu pomiędzy Armenią a Azerbejdżanem są najstarsze.

W 1988 roku władze ustawodawcze Górskiego Karabachu (położonego na terytorium Azerbejdżanu), zamieszkałym w większości przez Ormian, zdecydowały o secesji i przyłączeniu się do Armenii. Obecny prezydent Armenii Serż Sarkisjan należał wówczas do aktywistów, którzy dążyli do secesji regionu Górskiego Karabachu. Azerbejdżan był przeciwny takiemu posunięciu i rozpoczął krwawą wojnę z Armenią, w czasie której obie strony dopuszczały się czystek etnicznych. Wojnę przerwała interwencja sowieckich wojsk w Azerbejdżanie. Armenia zwyciężyła wówczas w tym konflikcie, zaś wypracowane na szczeblu międzynarodowym zawieszenie broni weszło w życiu w 1994 roku. Od tego czasu wysiedlono około miliona osób.

Zawieszenie broni między Armenią a Azerbejdżanem obowiązywało przez ponad dwie dekady – i to pomimo powtarzających się na granicy napięć. Nie jest do końca jasne, kto wywołał ostatnie walki, bowiem obie strony wzajemnie się oskarżają. Ubiegłej jesieni minister spraw zagranicznych Azerbejdżanu Elmar Mammadyrow zagroził, że jeśli Armenia bezwarunkowo nie wycofa wojsk, jego kraj zaatakuje Górski Karabach.

Zdecydowanie w działaniach Azerbejdżanu może wynikać z faktu, że ten muzułmański kraj jest popierany przez Turcję. Prezydent Recep Tayyip Erdogan wezwał do “wspierania Azerbejdżanu aż do końca”. To nie są tylko puste słowa: odkąd Turcja strąciła rosyjskie samolot, Ankara stała się gorzkim wrogiem Moskwy, a Erdogan chce pokazać Putinowi, że się nie boi. Armenia jest bliskim sojusznikiem Moskwy, członkiem Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej, ale nie jest to część Rosji. A to sprawia, że ten mały kraj jest wyjątkowo kuszącym celem dla Erdogana. Putin w obliczu konfliktu w jednoznaczny sposób nie poparł Armenii, wezwał tylko do przestrzegania zawieszenia broni.

Reklama

Z drugiej strony sam Azerbejdżan nie może sobie pozwolić na zupełne odizolowanie się od Rosji i wejście w turecką orbitę. Ekonomiczne więzy tego kraju z Rosją są co prawda słabsze niż kiedyś, a Baku handluje głównie z USA i krajami Unii Europejskiej, ale Rosja wciąż jest dla niego potencjalnym wrogiem, którego się obawia. Azerbejdżan liczy zatem na negocjacje i pewnie zyski wobec dotychczasowej sytuacji.

Zamrożone konflikty wybuchają wtedy, gdy zewnętrzne siły utrzymujące je w ryzach dokonują reorientacji. W przypadku Górskiego Karabachu katalizatorem odmrożenia konfliktu był prawdopodobnie wzrost napięcia na linii Ankara-Moskwa.

Rosyjska inwazja na Gruzję w 2008 roku miała miejsce wtedy, gdy Gruzja zbyt mocno – w opinii Moskwy – zbliżyła się do Zachodu. Micheil Saakaszwili – ówczesny prezydent Gruzji błędnie zakładał, że amerykańskie wsparcie uczyni jego kraj bardziej odpornym na działania Rosji.

Możliwe, że Micheil Saakaszwili, który pełni dziś funkcję przewodniczącego Odeskiej Obwodowej Administracji Państwowej, może być ponownie wykorzystany jako instrument rozpalenia kolejnego zamrożonego konfliktu – w Naddniestrzu. Saakaszwili próbował bowiem ograniczyć przemyt z secesjonistycznego, prorosyjskiego Naddniestrza, dla którego przywódców właśnie przemyt stanowi główne źródło dochodów. Podobne działania co Saakaszwili poodejmowała Mołdawia. Jeśli Naddniestrze byłoby poddane tego typu działaniom zarówno od strony Mołdawii jak i Ukrainy, wówczas możemy być świadkami ożywienia się zamrożonego konfliktu na tym terytorium, gdzie stacjonuje 1500 rosyjskich żołnierzy.

W opinii Micheila Saakaszwili za ostatnie walki w Górskim Karabachu odpowiada Rosja. „Konflikt obecnie nie przynosi żadnych korzyści, ani Armenii, ani Azerbejdżanowi” – napisał na Facebooku. „To się ostatnio tam wydarzyło, w dużej mierze wygląda na prowokację Putina przez Azerbejdżanowi oraz Turcji przeciw Armenii” – dodaje. W opinii byłego prezydenta Gruzji celem Rosji jest osłabienie Azerbejdżanu jako alternatywnego eksportera surowców do Europy.
Prawdopodobnie jednak Saakaszwili jest w błędzie. Rosja lubi podtrzymywać zamrożone konflikty, ponieważ są one narzędziem wpływania na rządy w byłych krajach ZSRR, a co więcej, podłamują tam morale. Dla Kremla tego typu secesjonistyczne regiony są narzędziem kontrolowanej niestabilności i nie osłabiają rosyjskiego statusu na arenie międzynarodowej. To jest prawdopodobnie powód, dla którego Putin zdecydował się zamrozić konflikt na Ukrainie. Kreml nie chce eskalacji walki w Górskim Karabachu, a rosyjska propaganda nie dąży do wzbudzenia rozpalenia emocji wokół ostatnich wydarzeń.

Tego typu konflikty pozostają zamrożone dzięki delikatnej równowadze sił, ale mogą też wybuchać, gdy żadna ze stron nie chce ich eskalacji. Filon Morar, rumuński politolog w artykule dla German Marshall European Center for Security Studies napisał:

“Pojęcie zamrożonego konfliktu jest mylące. Błędnie bowiem sugeruje, że w razie potrzeby taki konflikt można zdalnie wygasić za pomocą przycisku ‘stop’. Trzeba jednak pamiętać, że nic nie pozostaje niezmienne w nieskończoność – zarówno w świecie fizycznym jak i politycznym: czy to w domowej lodówce, czy to w regionie Morza Czarnego i Kaukazu”.

Ze względów bezpieczeństwa, Zachód, a w szczególności Europa, nie powinna zakładać, że te konflikty są głęboko zamrożone. Każda sytuacja jest złożona i może ewoluować, tak samo jak cele zewnętrznych sił. Celem w tym przypadku powinno być wypracowanie rozwiązania, nawet jeśli będzie ono oznaczało przyznanie legitymizacji secesjonistom. Wszelkiego rodzaju rozwiązania finalne są bowiem lepsze niż utrzymywanie tego, co Filon Morar nazywa „przewlekłymi” (a nie zamrożonymi) konfliktami.

>>> Czytaj też: Chiny już nie są fabryką świata? Pekin przenosi zakłady do Rosji