Referendum było jednym z postanowień układu pokojowego, jaki rządzący z Chartumu zawarli przed pięcioma laty z niektórymi z darfurskich partii partyzanckich, które w 2003 r. podniosły zbrojne powstanie przeciwko władzom Sudanu. Według zachodnich szacunków w wyniku trwającej wciąż darfurskiej wojny z 6-milionowej ludności Darfuru zginęło ponad ćwierć miliona ludzi, a ponad 2 mln stało się uchodźcami. Międzynarodowy Trybunał Karny z Hagi oskarżył prezydenta Sudanu Omara al-Baszira o wojenne zbrodnie, ale bezskutecznie ściga go międzynarodowymi listami gończymi.

Powstanie w Darfurze podniosły afrykańskie, wyznające islam ludy Zaghawa, Masalit i Fur, uskarżające się na dyskryminację ze stronnych rządzących w Chartumie Arabów. Inspiracją dla Darfurczyków stały się wojenne sukcesy, jakie w toczonej od lat 50. w wojnie z Chartumem zaczęły odnosić zbuntowane afrykańskie ludy z sudańskiego Południa (w 2005 r. pod naciskiem Zachodu Chartum podpisał z Południem rozejm i zgodził się na niepodległościowe referendum, w wyniku którego w 2011 r. Sudan Południowy dokonał oficjalnej secesji i stał się niezależnym państwem).

>>> CZYTAJ TAKŻE: Burza w Zatoce Perskiej. Co tam się dzieje?

Pogodzony z utratą Południa, Chartum nie zamierzał jednak iść na ustępstwa wobec kolejnych buntowników i ryzykować kolejnego rozpadu największego do niedawna kraju Afryki. Sudański rząd do walki z partyzantami z Darfuru posłał regularne wojsko, a także „dżandżawidów”, sprzymierzone z władzami zbrojne milicje darfurskich Arabów, rywalizujących od lat z Zaghawami, Furami i Masalitami o pastwiska, wodopoje, pola uprawne. Darfurskie powstanie przerodziło się w brutalną wojnę, w której wszystkie strony, a zwłaszcza rządowa, stosowały taktykę spalonej ziemi i etnicznych czystek. Z czasem wśród sprzymierzonych początkowo darfurskich partyzantów zaczęło dochodzić do konfliktów i podziałów na ugrupowania etniczne.

Reklama

Narzucony przez Chartum podział administracyjny Darfuru był jednym z powodów zbrojnego powstania. Aby osłabić polityczne znaczenie Furów, najliczniejszego z tamtejszych ludów i władców dawnego sułtanatu, rządzący z Chartumu już w połowie lat 90. podzielili go na trzy odrębne stany. W 2012 r. kontynuując politykę rozdrabniania buntowników, sudański rząd z pięciu darfurskich stanów wykroił kolejne dwa.

Żądanie przywrócenia jedności Darfuru zostało zapisane jako jedno z postanowień układu rozejmowego, zawartego w 2011 r. przez sudańskie władze z koalicją pomniejszych partyzanckich ugrupowań. Rozpisując w kwietniu plebiscyt w Darfurze, Chartum przedstawiał to jako swoje wielkie ustępstwo i dowód swojej koncyliacyjności i chęci pokojowego zakończenia wojny.

Do bojkotu referendum wezwali za to ci, którzy się go początkowo domagali – przywódcy największych partii partyzanckich: Wyzwoleńczej Armii Sudanu oraz Ruchu Równość i Sprawiedliwość. To oni w 2003 r. wywołali darfurskie powstanie i od lat oskarżają Chartum, że dążąc do osłabienia powstańczego obozu, prowokacjami i intrygami wznieca w nim kolejne podziały i secesje, a potem zawiera z buntownikami oddzielne rozejmy. Wyzwoleńcza Armia i Równość i Sprawiedliwość twierdzą, że plebiscyt jest tylko kolejną sztuczką Chartumu, by osłabić Darfurczyków. Referendum było tylko jednym z żądań partyzantów, którzy domagali się, by przed głosowaniem sudańskie wojsko i wspierające je milicje zostały wycofane z Darfuru, za to do swoich wiosek mogli wrócić uchodźcy. Referendum miało też zostać poprzedzone politycznymi rozmowami o autonomii dla Darfuru. Żaden z tych warunków nie został spełniony, a Chartum celowo przeprowadzał referendum w warunkach wojennych (walki w ostatnich latach ucichły, ale od początku roku znów nasiliły się, zwłaszcza w regionie wulkanicznych gór Dżebel Marra, skąd uciekło prawie 150 tys. nowych uchodźców), by tym łatwiej zastraszyć Darfurczyków i ewentualnie łatwiej sfałszować wyniki głosowania.

Wyzwoleńcza Armia i Równość i Sprawiedliwość są przekonane, że Chartum sfałszuje wyniki referendum tak, by wynikało z nich, iż Darfurczycy nie życzą sobie zjednoczenia dawnego sułtanatu, ale wolą utrzymać istniejące dziś pięć darfurskich stanów. Darfurskie rozdrobnienie ułatwia zadanie sudańskim władzom, bo zjednoczony sułtanat, położony na zachodnim pograniczu i zajmujący terytorium podobne do Południowego Sudanu, mógłby spróbować pójść w jego ślady i po otrzymaniu autonomii zażądać niepodległości. To zaś oznaczałoby całkowity rozbiór sudańskiego państwa.

Nie chce tego panujący od 1989 r. prezydent Baszir, ale nie chcą też przywódcy Zachodu, którzy do niedawna oskarżali Sudan o wspieranie międzynarodowego terroryzmu i dżihadyzmu. Doświadczenia wspieranego przez Zachód Południowego Sudanu nie napawają wiarą w samodzielne powodzenie nowych państw, powstałych z sudańskiego rozpadu. Zaledwie pół roku po ogłoszeniu niepodległości Południowy Sudan pogrążył się w bratobójczej wojnie domowej, w której wojujące strony dopuszczają się wszystkich możliwych zbrodni z rytualnym ludożerstwem włącznie.

Baszir, który na początku lat 90. gościł w Sudanie wygnanego z Arabii Saudyjskiej Osamę bin Ladena, już dawno odciął się od wszelkich powiązań z afrykańskimi i bliskowschodnimi dżihadystami, a pod koniec zeszłego roku Amerykanie skreślili Sudan z czarnej listy państw sponsorujących międzynarodowy terroryzm. Baszir, który zapowiada, że w 2020 r. przejdzie na polityczną emeryturę, przeprowadzając referendum w Darfurze chciał przekonać świat, że nie toczy się tam już żadna wojna i nie są popełniane żadne zbrodnie, którymi miałby się zajmować Międzynarodowy Trybunał Karny. Chce wycofania z Darfuru wojsk pokojowych ONZ, a potem, przed odejściem na emeryturę, unieważnienia ścigających go po świecie listów gończych haskiego trybunału.