Przedsiębiorcy czują się osamotnieni w walce w korupcją i nieetycznymi zachowaniami. Na horyzoncie pojawiło się też poważne zagrożenie dla cyberbezpieczeńtwa, na którego zapewnienie wielu biznesmenów nie jest gotowych.

Korupcja jest jak hydra, a regulatorzy i organy ścigania sobie z nią nie radzą, nie wspierając tym samym polskich przedsiębiorców – tak uważa aż 88 proc. uczestników najnowszego badania EY „Firmowe nadużycia – indywidualne konsekwencje”.

- CBA ma zaledwie 800 pracowników, a Państwowa Inspekcja Pracy sprawdza rocznie ok. 6 proc. wszystkich firm, co daje kontrolę jednego przedsiębiorstwa raz na 10-15 lat. W życiu gospodarczym to praktycznie epoka – komentuje dr Wojciech Nagel, Compliance Officer na Giełdzie Papierów Wartościowych. W badaniu wypadamy blado w porównaniu z 62 analizowanymi krajami, gdzie średnia podobnych opinii wyniosła 67 proc. Co gorsza, w porównaniu z poprzednim badaniem EY, w Polsce zanotowano wzrost takiego przekonania o 29 pkt proc.

- Problem w tym, że w Polsce wciąż jest kulturowe przyzwolenie na działania wątpliwe etycznie jak np. wręczanie drogich prezentów czy wybór firmy „po znajomości” – uważa Mariusz Witalis, partner w Dziale Zarządzania Ryzykiem Nadużyć w EY. I faktycznie, 34 proc. badanych uważa, że łapownictwo jest szeroko rozpowszechnione w biznesie. Co czwarty respondent byłby też skłonny do zachowań nieetycznych, jeśli miałyby one pomóc firmie w przetrwaniu kryzysu. 16 proc. zaoferowałoby w takiej sytuacji prezent dla kontrahenta, 14 proc. – jakąś formę rozrywki, 8 proc. wybrałoby wręczenie gotówki. Branże najbardziej narażone na korupcję to: informatyka, sport, handel, przemysł, budownictwo, rynki finansowe i sektor zdrowotny. Warto zaznaczyć, że zachowania nieetyczne to nie tylko łapówki. To także zmowy, fałszowanie wyników finansowych, szpiegostwo gospodarcze, oszustwa czy karuzele VAT.

Przekonanie przedsiębiorców, że polskie firmy są jak panoptykon, w którym wysokie standardy pracy mieszają się ze społecznym przyzwoleniem na nadużycia, pozostaje faktem. W Polsce wciąż brakuje odpowiednich regulacji względem sygnalistów, którzy mogliby zgłaszać wewnętrzne nieprawidłowości. - W naszym kraju sygnalista jest nadal postrzegany jako zdrajca. A przecież to nie zawsze prawda. Taka osoba może działać ze szlachetnych pobudek albo nawet chcieć chronić właściciela firmy przed nadużyciami na niższych szczeblach korporacji – tłumaczy Marcin Gomoła, Chief Compliance Officer w T-Mobile Polska, były wiceprezes Komisji Nadzoru Finansowego. I dodaje, że przez luki w polskim prawie, sygnaliści są jak samobójcy narażający się na stratę pracy, załamanie kariery a nawet społeczny ostracyzm.

Reklama

Gomoła przypomina, że gdyby w Niemczech wdrożono odpowiednie regulacje zachęcające do działania sygnalistów, być może afery Volkswagena czy Siemensa miałyby łagodniejszy przebieg. Ekspert zwraca uwagę na rozwiązania ze Stanów Zjednoczonych, które od 2010 r. chronią sygnalistów, zgłaszających nieprawidłowości dotyczące rynku finansowego oraz na słowackie przepisy nagradzające tzw. whistleblowerów za wskazanie praktyk łamiących regulacje antymonopolowe, kwotą sięgającą do 100 tys. euro.

Z badania EY wynika, że polskie firmy boją się jednak nie tylko swoich pracowników i działań rządowych, ale także hakerów. Aż 54 proc. badanych postrzega cyberprzestępczość jako poważne ryzyko – to więcej niż średnia wszystkich respondentów (47 proc.). Firmy wskazują jednak, że największa barierą w walce z atakami komputerowymi są ograniczenia budżetowe (62 proc. badanych).

>>> Czytaj też: Niższe premie i wynagrodzenia dla prezesów to nawet 100 mln zł oszczędności rocznie