Rozpoczęty we wtorek strajk dotyczy tzw. junior doctors, czyli lekarzy, którzy skończyli studia pierwszego stopnia, mają zazwyczaj od 5 do 15 lat doświadczenia medycznego i pracują w szpitalach, jednocześnie kontynuując edukację.

W ramach strajku lekarze stażyści odmówili stawienia się w pracy, a szpitale i przychodnie na terenie całej Anglii będą oferowały ograniczony zakres usług medycznych wykonywanych wyłącznie przez starszych stażem medyków. Odwołano ponad 100 tys. wizyt lekarskich i kilkanaście tysięcy operacji. Strajk odczują przede wszystkim szczególnie wrażliwe oddziały położnicze, ratunkowe i intensywnej opieki.

To pierwszy w historii strajk "all out", co oznacza, że wszyscy uczestniczący w nim lekarze odeszli od stanowisk pracy. W czasie strajku ostrzegawczego w marcu lekarze stażyści wciąż pracowali na kluczowych oddziałach, nie chcąc narażać pacjentów.

Łącznie w NHS pracuje około 55 tys. lekarzy stażystów, co stanowi jedną trzecią wszystkich pracowników służby zdrowia. Ich zarobki zaczynają się od 23 tys. funtów rocznie (130 tys. złotych), a średnia wynosi ok. 30 tys. funtów (170 tys. złotych). Najlepiej zarabiający mogą liczyć nawet na 70 tys. funtów (397 tys. złotych), jeśli np. prowadzą całe zespoły lekarskie.

Reklama

Strajk to efekt trwającego od 2012 roku sporu o nowe kontrakty regulujące warunki i czas pracy lekarzy. Konserwatywny rząd Davida Camerona ma ambicje rozszerzenia zakresu opieki zdrowotnej oferowanej przez siedem dni w tygodniu, dwadzieścia cztery godziny na dobę, znacznie zwiększając obecność doktorów w weekend.

Dotychczasowe kontrakty uznają zwyczajowo czas pracy od poniedziałku do piątku w godzinach 7-19. Praca na nocnych zmianach i w weekendy jest dodatkowo płatna, od 20 do 100 proc. powyżej standardowej stawki.

Prowadzone przez Jeremy'ego Hunta ministerstwo zdrowia chce wydłużyć czas pracy w tygodniu do godz. 21, a także objąć nowymi kontraktami większą część soboty (w godzinach 7-17), jednocześnie podnosząc podstawową stawkę o 13,5 proc. Nadgodziny będą płatne odpowiednio 33 i 50 proc. więcej w tygodniu i w weekend.

"Żaden związek zawodowy nie ma prawa zawetować obietnic wyborczych, które wybrali w głosowaniu Brytyjczycy. Jesteśmy dumni z NHS jako jednej z naszych najwspanialszych instytucji, ale musimy obrócić tę dumę w działania. Siedmiodniowy tydzień pracy pozwoli nam przekształcić NHS w jeden z najlepszych systemów służby zdrowia na świecie" - argumentował Hunt, odrzucając w poniedziałek w parlamencie wezwania opozycji do podjęcia rozmów ostatniej szansy.

Lekarze protestują zarzucając rządowi zmuszanie ich do długich godzin pracy, które odbiją się negatywnie na ich życiu prywatnym, zdolności założenia rodziny i spędzaniu czasu z dziećmi.

Dotychczasowe rozmowy prowadzone z udziałem mediatorów załamały się w lutym, kiedy minister Hunt zapowiedział jednostronne zmuszenie doktorów do podpisania nowych kontraktów w obliczu braku możliwości znalezienia innego porozumienia. Wtorkowy strajk jest odpowiedzią na tę decyzję.

W poniedziałek wieczorem kilku lekarzy ogłosiło podczas wystąpienia w telewizji na żywo plany odejścia z zawodu, jeśli reforma nie zostanie cofnięta. Jak podkreślali, proponowane rozwiązanie jest sprzeczne z etyką lekarską i naraża pacjentów na ryzyko związane z pracą z przemęczonymi, źle opłacanymi lekarzami.

Według opublikowanego we wtorek sondażu nawet 52 proc. lekarzy stażystów w Anglii rozważa przeprowadzkę do Walii, Szkocji lub innego państwa, uznając za niemożliwe kontynuowanie pracy w ramach nowych kontraktów.

Badanie opinii publicznej Ipsos Mori wskazuje, że aż 57 proc. Brytyjczyków popiera strajk, 26 proc. jest przeciwnego zdania.

Jednocześnie 54 proc. wini za zaistniałą sytuację rząd Davida Camerona, 8 proc. lekarzy, a 35 proc. uważa, że obie strony nie są bez winy.

Strajk ma się zakończyć w środę wieczorem.

Z Londynu Jakub Krupa (PAP)