Magdalena Rigamonti: Zrobiła pani polityczny rachunek sumienia?

Ewa Kopacz: Nie mam żalu do ludzi. Jestem samokrytyczna i jeśli mogę mieć żal, to do samej siebie. Wie pani, ile dobrych rzeczy udało mi się zrobić przez ten rok? W życiu by mi się to nie udało, gdybym była posłem albo marszałkiem. Wiedziałam, że to nie będzie łatwe, że będę musiała przejść przyspieszone korepetycje z finansów, gospodarki, rolnictwa...

To jest eksperymentowanie na kraju.

Nikt się nie rodzi premierem. Beata Szydło urodziła się premierem? Każdy z nas musi się uczyć. Nie mogłam sobie pozwolić na to, by rozmawiać z partnerami, nie tylko w Polsce, będąc nieprzygotowaną. Kiedy rozmawiałam na przykład z premierem Renzim na temat gazoportu, to byłam solidnie przygotowana. Dlatego mogłam tak twardo stawiać sprawę. Kiedy rozmawiałam o migracji i się mocno, choć w kulturalny sposób postawiłam Angeli Merkel, i mówiłam jej, że nas nie trzeba uczyć znaczenia słowa „solidarność”, to innym kolegom w Radzie Europejskiej nie do końca się to podobało. Mam też satysfakcję, bo z exposé, które wygłaszałam w parlamencie, udało się nam zrealizować prawie 98 proc. Te dobre rozwiązania, które teraz obowiązują, my wprowadziliśmy w życie. Niestety wielu z nich ludzie nie kojarzą z rządami PO.

Reklama

Naród nie pamięta.

Naród jest w porządku. Ludzie chcą jak najlepiej dla siebie i swoich najbliższych. I chcą tego od władzy. A rolą władzy jest nie przeszkadzać, tylko pomagać. Najgorsze, jak do władzy trafiają ludzie, którzy mówią: wiemy lepiej, jak wam to życie urządzić.

Strzela pani sobie w stopę, bo to pani rząd chciał urządzać życie i wysłał sześciolatki do szkoły.

To unijny standard. Myśmy chcieli, żeby sześciolatki poszły do szkoły dlatego, by miały równe szanse ze swoimi rówieśnikami z UE. Proszę zauważyć, co się teraz dzieje, rząd daje rodzicom 500 zł, dzieci muszą iść do szkoły jako siedmiolatki, miejsc w przedszkolach publicznych zabraknie i zaraz się okaże, że rodzice muszą płacić 1000 zł za prywatne przedszkole. Uważam, że uszczęśliwianie Polaków na siłę to droga bez przyszłości. Uważam też, że jątrzenie, stawianie Polaków przeciwko Polakom to też droga bez przyszłości.

Mówi pani o Smoleńsku?

Nie tylko, choć granie sprawą katastrofy smoleńskiej to dla mnie coś, co nie powinno się dziać. Ręce podnoszone w geście zwycięstwa, kiedy wspomina się tych, którzy zginęli w katastrofie... Mnie innej pamięci uczyli rodzice.

Minister Tomasz Arabski mówił mi w wywiadzie dla DGP: „Polska strona zabiegała o wrak. Do pewnego momentu dość skutecznie. Przestała, kiedy kwestia wraku stała się dominującą w dzielącej Polskę polityce wewnętrznej. Był moment, kiedy chyba nawet ustalano między prokuraturą polską a rosyjską jakieś wstępne terminy. Pamiętam zebrania w tej sprawie...”.

Pierwsze o tym słyszę. Na pewno nie uczestniczyłam w żadnych negocjacjach dotyczących wraku. Moja rola ograniczyła się do tego, że byłam w Moskwie, pomagałam rodzinom w bardzo trudnych chwilach. Kiedy teraz, po sześciu latach pytam siebie, czybym tam jeszcze raz pojechała, to myślę, że warto pomóc choć jednej osobie. A wtedy przecież wiele osób pomocy potrzebowało.

Funkcję premiera też objęłaby pani jeszcze raz?

Wiedząc, czym to pachnie, ile to wysiłku? Tak, chyba tak. Zrobiłam kawał dobrej roboty i nikt mi tego zabierze. I nieważne, że dostaje się tyle cięgów.

Córka emigruje?

Nie, nie emigruje. Zresztą, co ja bym zrobiła bez mojego wnuczka? On wypełnia całe moje prywatne życie.

Cały wywiad przeczytasz w jutrzejszym magazynowym wydaniu "Dziennika Gazety Prawnej".

>>> Czytaj też: W 2050 r. będzie 35,7 mln Polaków. Program 500+ ma spowolnić spadek liczby ludności