To trzeci proces w tej sprawie. Dwa poprzednie wyroki - pierwszy skazujący, drugi uniewinniający - były przez sąd odwoławczy uchylane w postępowaniu apelacyjnym.

Prezesa spółdzielni mleczarskiej w Mońkach Stanisława J. prokuratura oskarżyła o przyjęcie, w związku z pełnieniem funkcji publicznej, nie mniej niż 347 tys. zł łapówek.

Według aktu oskarżenia, miał on od maja 2002 r. do listopada 2004 r. dostawać 10 proc. wartości opłaconych prac budowlanych od każdej faktury wystawionej firmie biznesmena, która wygrywała przetargi w spółdzielni. Jednorazowo miały to być kwoty od kilku, do kilkunastu tysięcy złotych.

Na ławie oskarżonych zasiadał również inspektor nadzoru inwestorskiego w spółdzielni, któremu śledczy zarzucali, że miał pośredniczyć w przekazywaniu pieniędzy przez przedsiębiorcę - głównego świadka oskarżenia, za co sam też miał dostawać łapówki. Jego też sąd w piątek uniewinnił.

Reklama

Obaj oskarżeni przez cały proces nie przyznawali się do zarzutów. Twierdzili, że są pomawiani.

"Stawiane oskarżonym zarzuty, w świetle zebranego w niniejszej sprawie materiału dowodowego, nie mogły się ostać" - tak uzasadniał uniewinnienie sędzia Andrzej Gołaszewski.

Sąd uznał - i wyjaśniał dlaczego - pieniędzy, za które budowana była dojrzewalnia sera w monieckiej spółdzielni, nie można uznać za środki publiczne.

A to kluczowa kwestia dla przyjęcia, iż prezes spółdzielni mleczarskiej jest - lub nie - osobą pełniącą funkcję publiczną (taki zarzut postawiła mu prokuratura).

Sędzia Gołaszewski przywoływał wyroki Sądu Najwyższego dotyczące osób na podobnych stanowiskach - prezesów spółdzielni mieszkaniowych. Mówią one o tym, iż taka osoba pełni funkcję publiczną wyłącznie w zakresie takich czynności, które wiążą się z dysponowaniem środkami publicznymi.

To potwierdzenie linii obrony adwokata oskarżonych, który w trakcie procesu argumentował, że tuż po akcesji Polski do UE fundusze przedakcesyjne (z nich korzystała spółdzielnia) nie były przez pewien czas zaliczane do publicznych. Podkreślał, że w spółdzielni nie było wtedy przetargów, a jedynie wybór ofert, a przy pieniądzach publicznych przetargi byłyby koniecznością.

Pełnego zaufania do zeznań tego świadka mieć nie można - tak sąd ocenił zeznania przedsiębiorcy. Konfrontując to z innymi dowodami zwrócił uwagę, że nie ma bezpośredniego potwierdzenia jego wersji o dawaniu łapówek, uznał, iż były wątpliwości również w zeznaniach syna i żony przedsiębiorcy.

Przywołał wyrok podobnej sprawy z sądu w Krasnymstawie, gdzie akt oskarżenia również oparty był o zeznania tego samego przedsiębiorcy, a gdzie zapadły prawomocne wyroki uniewinniające.

Sędzia Gołaszewski przypomniał, że prezes spółdzielni w Mońkach został prawomocnie uniewinniony w procesie dotyczącym zarzutów skarbowych, w sprawie nie udokumentowanych dochodów. I zaznaczył, że nie można w tej sytuacji stawiać tezy, iż były to pieniądze z nielegalnego źródła.

"Sama kondycja finansowa tego oskarżonego, znacząco lepsza od takiego średniego, przeciętnego poziomu, nie świadczy o tym, że te pieniądze zostały uzyskane z nielegalnego źródła" - mówił sędzia. Dodał, że nie ma dowodów, by tym źródłem były łapówki od przedsiębiorcy.

Sędzia mówił, że "duża doza ostrożności" wobec zeznań głównego świadka oskarżenia jest wymagana także, gdy bierze się pod uwagę - jak się wyraził - kwestie natury rachunkowo-finansowo-budowlanej. Chodzi o to, iż - co wynika też z opinii powołanych w sprawie biegłych księgowych - sytuacja finansowa firmy tego przedsiębiorcy była zła (ostatecznie spółka upadła - PAP).

"Jeżeli główny świadek, był - mówiąc potocznie - na tak dużym minusie, to skąd mógł płacić te bonusy dla jednego i drugiego oskarżonego. Wydaje się to mało prawdopodobne, chociażby z finansowego punktu widzenia" - powiedział sędzia Gołaszewski. Nie wykluczył też, iż twierdzenia świadka o dawaniu łapówek mogły też być formą wytłumaczenia złej sytuacji firmy.

Prawdopodobna jest apelacja prokuratury, która chciała w tym procesie m.in. kar więzienia bez zawieszenia i grzywny. (PAP)