W stolicy kraju Caracas oraz mieście Zulia, na północnym zachodzie kraju, policja blokowała główne arterie uniemożliwiając przejście demonstrantom.

"Mimo, że nie pozwalają nam przejść, referendum musi się odbyć bowiem obecnej sytuacji nie można dłużej tolerować" - powiedziała uczestnicząca w demonstracji w Caracas studentka Mariela Olivar.

Sytuacja gospodarcza kraju pod rządami socjalistycznego prezydenta Nicolasa Maduro stale się pogarsza. W dużej mierze jest to rezultat rekordowo niskich cen ropy, głównego towaru eksportowego Wenezueli, na światowych rynkach.

Codziennie dochodzi do przerw w dostawie energii elektrycznej, w sklepach straszą puste półki a wiele placówek służb publicznych jest otwartych tylko przez dwa dni w tygodniu. Doprowadzeni do ostateczności Wenezuelczycy łatwo dali posłuch opozycji i wyszli na ulice.

Reklama

Przewodniczący Zgromadzenia Narodowego (parlamentu) Henry Ramos Allup oświadczył podczas demonstracji, że "władze powinny respektować wolę narodu". Opozycja mająca większość w parlamencie złożyła już w Krajowej Komisji Wyborczej (CNE) listy z podpisami ok. 2 mln osób z żądaniem rozpisania referendum. Komisja weryfikuje obecnie te listy co spowodowało, że opozycja oskarża ją o celowe opóźnianie całej procedury.

Aby referendum było rozpisane konieczne jest zebranie co najmniej 4 mln podpisów w ciągu trzech dni.

>>> Czytaj też: 500 proc. inflacji, blackouty i... brak piwa. Witamy w Wenezueli