Dlaczego? Obecnie każdy kraj członkowski stosuje swoje rozwiązania, co utrudnia ustalenie, który produkt bardziej szkodzi środowisku, a który mniej.

Poza tym, ze względu na wielość aktualnie stosowanych w UE dobrowolnych oznaczeń środowiskowych, przedsiębiorstwa, które planują uzyskać odpowiednie certyfikaty zmuszone są do kilkukrotnego pomiaru wytwarzanych produktów pod względem środowiskowym w każdym kraju z osobna. A to oznacza dodatkowe koszty, a także wydłużenie procesu wprowadzenia towarów na nowe rynki. W przypadku żywności na pierwszy ogień pójdą produkty przetworzone, a dokładnie piwa, kawy, produkty mleczne, ryby morskie, mięsa, makarony, wody butelkowane, oliwa z oliwek, wina oraz karmy dla zwierząt. Problem jednak w tym, że Komisja Europejska przy ocenie wpływu produktu na środowisko, skłania się ku zastosowaniu metodyki LCA, czyli life cycle assessment. Na czym ona polega? Upraszczając sprowadza się do oceny cyklu życia towaru począwszy od momentu pozyskania surowca do jego wytworzenia, a skończywszy na utylizacji.

- A ta uwzględnia m.in. sposób pozyskania energii służącej do jego powstania. W naszym kraju energia pochodzi głównie z węgla, który jest uważany za najmniej sprzyjający środowisku. Dlatego produkty wytwarzane w Polsce będą gorzej wypadały na tle tych pochodzących z państw, w których popularna jest energetyka jądrowa, czy odnawiane źródła energii - tłumaczy Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności. Poza tym koszty oceny środowiskowej spadną na firmy. Eksperci szacują, że tylko za sam audyt środowiskowy przedsiębiorca będzie musiał zapłacić nawet 50 tys. zł (dotyczy to tylko jednego rodzaju produktu).

>>> Czytaj też: Banki już nie chcą ziemi rolnej. Nie dostaniemy kredytu na dom pod miastem

Reklama