W sierpniu 2015 roku po raz pierwszy od czasów PRL ogłoszono 20. stopień zasilania, co w praktyce oznaczało ograniczenie dostaw energii dla największych odbiorców. Przeciętni użytkownicy tego nie odczuli. Przemysł, i owszem. Czy w tym roku grozi nam powtórka? Energetycy i operator sieci przesyłowej, czyli PSE, uspokajają, że nie ma zagrożenia. Rządowy pełnomocnik ds. infrastruktury energetycznej Piotr Naimski już nie jest tego taki pewien. – Jeżeli warunki pogodowe będą równie niesprzyjające jak w ubiegłym roku, takiej groźby nie można wykluczyć – stwierdził.

Ubiegłoroczny blekaut to efekt wyjątkowo niekorzystnego splotu okoliczności. Długotrwałe upały zmniejszyły sprawność sieci przesyłowych, a także obniżyły poziom wód (i podgrzały je), co spowodowały kłopoty z chłodzeniem i obniżyły efektywność elektrowni. Na to nałożyła się awaria w bloku w Bełchatowie.

Mało wprawdzie prawdopodobne, by taki pech powtórzył się i w tym roku, ale gdy mowa o bezpieczeństwie energetycznym, nie można liczyć tylko na łut szczęścia. Dlatego zarządzający polskim systemem starają się raczej przygotować na najgorsze scenariusze. Dlatego PSE zrezygnował z wcześniejszych planów wyłączenia wyeksploatowanego bloku w Bełchatowie; wprawdzie będzie on pracował na pół gwizdka, ale zawsze to dodatkowe megawaty dla systemu. Koncerny energetyczne zmieniły też plany remontów swoich bloków, tak by nie przypadały one na zimowy i letni szczyt. Trwają one obecnie, co zresztą widać w wynikach koncernów energetycznych za pierwszy kwartał.

Dodatkowym zabezpieczeniem ma być wprowadzona od nowego roku interwencyjna, zimna rezerwa mocy – w razie niedoborów energii będą włączane wyeksploatowane już bloki elektrowni Siersza i Stalowa Wola (Tauronu), a także Zespołu Elektrowni Dolna Odra (PGE) o łącznej mocy 830 MW (przetarg na świadczenie tej usługi rozstrzygnięto w 2014 r., spodziewając się kłopotów od 2016 r.). To w praktyce też oznacza podtrzymywanie przy życiu przestarzałych mocy wytwórczych.

Reklama

To jednak tylko doraźne działania, nierozwiązujące podstawowego problemu – niedoboru mocy wytwórczych – i w najbliższych latach to się nie zmieni. Wprawdzie trwa obecnie realizacja trzech dużych projektów – PGE buduje dwa bloki o mocy 900 MW w Elektrowni Opole (koszt każdego z nich to 11 mld zł), trwają również budowa bloku Jaworzno III przez Tauron i inwestycja Enei w Kozienicach – każda z nich da dodatkowo ok. 1000 MW nowych mocy. Ale inwestycje w energetyce to kwestia lat. Przez najbliższe kilkadziesiąt miesięcy będziemy balansować na krawędzi. Dopiero w 2017 r. ruszy blok w Kozienicach. Na przełomie 2018 i 2019 roku dołączą nowe bloki elektrowni Opole, w 2019 do systemu zostanie włączony nowy blok w Jaworznie. Rozważana jest również budowa nowego bloku w Ostrołęce, w planach (ale w zawieszeniu) jest kilka kolejnych projektów – m.in. Elektrownia Północna planowana przez nieżyjącego już Jana Kulczyka, nowy blok w elektrowni Rybnik czy wreszcie planowana niegdyś przez Kompanię Węglową budowa elektrowni Czeczott.

Nawet te inwestycje nie muszą sprawić, że będziemy spać spokojnie. Polska energetyka jest mocno wysłużona. Najwyższa Izba Kontroli wskazywała w swoim raporcie, że ponad połowa mocy wytwórczych ma ponad 30 lat i wkrótce będzie musiała zostać wyłączona.

Przed dwoma laty badanie planów inwestycyjnych spółek energetycznych przeprowadzone przez Urząd Regulacji Energetyki wykazało, że firmy zamierzają zbudować więcej mocy, niż ich wycofać. Z ankiet odesłanych URE wynika, że ma powstać ok. 10,5 GW nowych mocy (do tego dochodzi jeszcze ok. 7,5 GW z OZE). W tym samym czasie planowane jest zamknięcie elektrowni o mocy ok. 5,2 GW, przede wszystkim bloki energetyczne pracujące na węglu kamiennym (ponad połowa wyłączanej mocy) i brunatny (około jednej czwartej).

Ten scenariusz nie bierze jednak pod uwagę niepewności regulacyjnej związanej z polityką klimatyczną UE. Zaostrzenie norm emisji już nie tylko CO2, ale i SO2 i pyłów, mogłoby dla nas oznaczać konieczność wyłączenia kolejnych starszych bloków.

Według wcześniejszych szacunków PSE do 2020 roku trzeba będzie wycofać z eksploatacji 6,6 GW, a do końca następnej dekady co najmniej 10 GW. Przynajmniej tak się wydawało do niedawna – nowe konkluzje BAT zaostrzające normy emisji innych substancji niż dwutlenku węgla mogą sprawić, że trzeba będzie wyłączyć więcej bloków, niż się wcześniej wydawało. Prezes PSE w jednym z wywiadów wspomniał, że w związku z tymi dyrektywami istnieje realne zagrożenie wycofania mocy wytwórczych w kraju na poziomie 7 tys. MW do 2020 r. i 12 tys. MW do 2030 roku. Dwukrotnie więcej, niż wcześniej szacowano. To oznaczałoby, że do 2020 r. musiałoby powstać ponad 9 tys. MW nowych mocy, do 2030 roku 17 tys. MW. Polski Komitet Energii Elektrycznej szacuje, że aby spełnić nowe wymogi, nasz sektor energetyczny będzie musiał zainwestować ok. 3 mld euro, czyli 12 mld zł. W dodatku nowe regulacje mają wejść w życie od przyszłego roku, potem branża będzie miała cztery lata na dostosowanie. Gdyby tak się stało, oznaczałoby to, że koncerny energetyczne muszą modernizować (czytaj: czasowo wyłączać) swoje bloki w okresie największego ryzyka niedoboru energii.

Kolejnym czynnikiem ryzyka jest rozwój odnawialnych źródeł energii. URE szacował, że do 2028 r. powstanie 7,5 GW mocy z OZE. Obecnie w Sejmie trwają prace nad ustawami, które mogą zahamować rozwój energetyki wiatrowej i słonecznej. Nie wiadomo, czy powstałą w ten sposób lukę będą w stanie wypełnić biogazownie, tym bardziej że nie wiadomo, czy przygotowywana właśnie ustawa o OZE nie musi być notyfikowana przez Komisję Europejską, a to oznaczałoby wielomiesięczną zwłokę w nowych inwestycjach.

Pozostaje wreszcie kwestia pieniędzy. W najbliższych latach na nowe moce energetyka musi wydać, skromnie licząc, 100 mld zł. I tu zaczyna się problem, bo z jednej strony coraz więcej międzynarodowych instytucji finansowych (z EBI i EBOiR) na czele rezygnuje z finansowania energetyki węglowej. Z drugiej strony nasze koncerny już zaangażowane w znaczące inwestycje mogą nie mieć wolnych środków na kolejne. Opłacalność nowych bloków węglowych przy obecnych cenach prądu jest wątpliwa. Stąd kolejnym elementem w dyskusji o bezpieczeństwie energetycznym będzie wparcie dla konwencjonalnych elektrowni pod postacią rynku mocy.

Adam Sofuł