Dekadę temu pojęcie unia energetyczna nikomu by nawet nie przyszło do głowy. Europejska solidarność nie wychodziła w zasadzie poza szczytne polityczne deklaracje. Jeśli chodzi o twardy gazowy biznes, każdy musiał sobie radzić sam. Dziś do owej solidarności też wciąż jest długa droga, ale przynajmniej rozpoczęła się dyskusja o konkretach. Wprawdzie propozycja Donalda Tuska sprzed dwóch lat o wspólnych zakupach gazu wciąż pozostaje w sferze pobożnych życzeń, to jednak Unia Europejska pokusiła się o próbę stworzenia wspólnej polityki, która byłaby czymś więcej niż tylko wypadkową interesów państw członkowskich.

Skąd ta zmiana stanowiska? Zdecydowały tak naprawdę dwa pozaeuropejskie mocarstwa – Rosja i Stany Zjednoczone. W pierwszym przypadku Europa przekonała się naocznie, że dla Rosji gaz jest nie tylko przedmiotem handlu, ale politycznym orężem. Kolejne kryzysy gazowe sprawiły, że dostawy od Gazpromu zaczęły być postrzegane jako mniej oczywiste niż jeszcze kilka lat wcześniej. – Rosja strzeliła sobie w stopę. Gazprom przestał być wiarygodnym partnerem biznesowym i Europa zaczęła się rozglądać za innymi możliwościami – twierdzi Janusz Steinhoff, były wicepremier i minister gospodarki w rządzie Jerzego Buzka.

Drugi impuls przyszedł zza oceanu – amerykańska rewolucja łupkowa obniżyła ceny gazu i zmieniła obraz globalnego handlu tym surowcem. Nagle okazała się, że w Europie może być alternatywa dla Gazpromu – niekoniecznie nawet z USA, ale spadek cen sprawił, że zaczęto coraz śmielej brać pod uwagę skroplony gaz z Zatoki Perskiej. LNG stało się realną alternatywą dla gazu z rurociągów.

Reklama

Jakie wnioski wyciągnęła z tych faktów Europa? Po pierwsze zaczęła rozmawiać o bezpieczeństwie energetycznym w kontekście całej Unii, a nie tylko poszczególnych państw. Efektem tych debat jest przedstawiony w lutym projekt nowelizacji tzw. pakietu zimowego. Składa się on z czterech podstawowych elementów.

Pierwszy to rozporządzenie w sprawie bezpieczeństwa dostaw gazu (SOS). Właśnie w tym dokumencie najwyraźniej widać nowe podejście – proponuje się w nim bowiem przejście od modelu krajowego do regionalnego przy projektowaniu środków ochrony bezpieczeństwa dostaw przy zachowaniu zasady solidarności między członkami. Drugim elementem, najbardziej niewygodnym dla Gazpromu, jest decyzja w sprawie umów międzyrządowych w dziedzinie energii (IGA). KE chce większej przejrzystości umów międzyrządowych zawartych przez jej państwa członkowskie z państwami trzecimi, mających wpływ na bezpieczeństwo dostaw gazu, i zapewnienia ich pełnej zgodności z obowiązującym prawem unijnym. W tym celu zaproponowano wprowadzenie obowiązkowego sprawdzianu ex ante zgodności takich umów przez Brukselę. W trakcie oceny ex ante Komisja mogłaby w szczególności sprawdzać zgodność umów z zasadami konkurencji i przepisami w zakresie wewnętrznego rynku energii przed zakończeniem negocjacji, podpisaniem i przypieczętowaniem tych umów. Państwa członkowskie byłyby wówczas zobowiązane do uwzględnienia w całości opinii Komisji przed zawarciem każdej umowy. Przyjęcie takiego rozwiązania uniemożliwiłoby w znacznej mierze rozgrywania poszczególnych krajów przez Gazprom.

Trzecim elementem – i odpowiedzią na impuls zza oceanu – jest strategia dotycząca magazynowania skroplonego gazu ziemnego. Już dziś łączne europejskie zdolności przywozu skroplonego gazu ziemnego mogą zaspokoić ponad 40 proc. europejskiego popytu na gaz, jednak utrzymują się duże różnice między poszczególnymi krajami w tym zakresie (np. do niedawna i Polska nie miała gazoportu). UE chce zatem wspierać inwestycje infrastrukturalne w tym zakresie. To dobry sygnał, bo LNG zmienia rynek. Wzrost zainteresowania skroplonym gazem obserwowaliśmy już sześć lat temu i wówczas surowiec ten przyczynił się do przyspieszenia liberalizacji europejskiego rynku gazu, wzrostu roli giełd i cen spotowych. Nastąpił krótkotrwały wzrost udziału gazu skroplonego w strukturze europejskiego importu gazu, ale nie doszło do trwalszych zmian źródeł dostaw surowca w skali UE. Dyskutowane teraz regulacje mogą sprawić, że tym razem będzie to trwalszy trend. Czwarty element – tzw. strategia grzewcza i chłodnicza – dotyczy raczej oszczędności energii i efektywności energetycznej.

Największe kontrowersje budzi rzecz jasna kontrola umów ex ante, a linia wewnątrzeuropejskich podziałów przebiega mniej więcej między krajami naszego regionu a Europą Zachodnią. Przeciwko ocenie umów energetycznych między rządami przed podpisem opowiada się 11 krajów UE – m.in. Francja, Niemcy i Włochy.

Niejako na uboczu tych dyskusji regulacyjnych toczy się inna, równie ważna batalia – o drugą nitkę gazociągu Nord Stream 2. Realizacja tej inwestycji utrwaliłaby dominację Gazpromu w Europie i zablokowała opłacalność sprowadzania gazu z innych źródeł. Rosyjska ofensywa gazowa już trwa – w czterech pierwszych miesiącach 2016 roku Gazprom zwiększył (w porównaniu do tego samego okresu 2014 r.) o 19 proc. dostawy gazu do Niemiec, Włoch – o 8,7 proc., Francji – 43 proc. i Austrii – 23 proc.

Dla naszego regionu Nord Stream był problemem, jednak druga nitka byłaby katastrofą – Niemcy, gdzie trafiałby rosyjski gaz, stałyby się głównym hubem gazowym na kontynencie, co podważyłoby opłacalność naszego gazoportu – sąsiednie rynki, gdzie moglibyśmy lokować nadwyżki gazu z gazoportu i Baltic Pipe, byłyby już zagospodarowane przez rosyjski gaz. Dlatego obecne władze rozpoczęły wyścig z czasem, intensyfikując starania o gazociąg duńsko-norweski, a także rozbudowę połączenia z Ukrainą, która mogłaby być chłonnym rynkiem zbytu.

A gdzie w tym miejsce dla amerykańskiego gazu? Na razie pod koniec kwietnia pierwszy transport z Sabine Pass dotarł do Portugalii, w większej skali gaz z USA może trafić do Europy w perspektywie dwóch, trzech lat, a to oznacza, że na europejskim rynku pojawi się nowy ważny gracz. Dlatego teraz gra interesów na gazowej mapie Europy nabrała rumieńców.

Adam Sofuł