PKB w I kwartale wzrósł tylko o 3 proc. znacznie mniej niż spodziewali się ekonomiści. Wytknęła nam ostatnio agencja Fitch rewidując z tego powodu w dół prognozy wzrostu na cały rok. Fitch twierdzi, że może to być kłopot dla finansów publicznych. Słusznie?

Rzeczywiście odczyt PKB w I kwartale jest słabszy. Duży wpływy miało na to wyhamowanie inwestycji, przede wszystkim publicznych, co wynika z końca poprzedniej perspektywy finansowej UE i nie uruchomienia jeszcze kolejnej. Jednocześnie widać też ostrożność w inwestycjach prywatnych, co wiąże się zapewne z obawami o stan gospodarki, pod wpływem potencjalnego globalnego spowolnienia. Słabszą koniunkturę widać też było w innych danych, choć informacje o produkcji przemysłowej czy sprzedaży detalicznej nie były aż tak złe. To pokazuje, że to właśnie inwestycje publiczne miały najsilniejszy wpływ. Tym bardziej, że widzimy słabszą niż w IV kwartale ub. r. dynamikę wpływów z VAT. Można, więc powiedzieć, że słabsze wyniki w gospodarce rzutowały na wyniki dochodów z tego podatku.

Czyli Fitch ma rację?

Aby mieć dobre wyniki w dochodach potrzebujemy dwóch rzeczy. Pierwsza to sukces w pracach nad poprawą ściągalności podatków. Druga to wzrost gospodarczy.

Reklama

I jak będzie według pana rozwijała się polska gospodarka w kolejnych kwartałach?

Wyniki powinny być lepsze. Część ekonomistów uważa, że wyhamowanie na początku roku jest naturalne po tak dużym przyspieszeniu w IV kwartale roku poprzedniego. W II kwartale pojawią się pierwsze wypłaty z programu Rodzina 500 plus, co też powinno zadziałać stymulująco na wzrost. Poza tym powinny ruszyć inwestycje finansowane środkami europejskimi.

O ile według pana przyspieszy wzrost gospodarczy dzięki dodatkom na dzieci?

Sądzimy, że może on sięgnąć nawet 0,5 pkt procentowego PKB w 2017 r.

A jaką mamy gwarancję, że inwestycje publiczne ruszą? Wiele zależy tu od rządu, od decyzji poszczególnych ministrów. Nie będzie opóźnień?

Widzę dużą aktywność i determinację wśród kolegów w rządzie, by ich nie było.

Moody’s, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Fitch Ratings – wszyscy oni powątpiewają w plan utrzymania dyscypliny fiskalnej. Co pan na to?

Rozumiem, że obawy dotyczą głównie 2017 r., bo mamy zbieg różnych czynników: prace nad podwyższaniem kwoty wolnej, pełen wymiar programu Rodzina 500 plus, kwestię ustawowego obniżenia stawek VAT. Ministerstwo Finansów jest jednak zdeterminowane, by znaleźć finansowanie, wchodzą nowe narzędzia, które mają nam w tym pomóc. Mamy uchwaloną klauzulę obejścia prawa, lada dzień zostanie podpisana ustawa powołująca spółkę tworzącą centralny rejestr faktur, przygotowujemy projekt uszczelniający VAT. To tylko kilka przykładów. To wszystko zadziała w 2017 r., efekty będą też widoczne w kolejnych latach.

W tym roku rząd zdecydował się na ostrożny wariant: wprowadzić program Rodzina 500 plus i sfinansować go jednorazowym dochodem z aukcji LTE i zysku NBP., Ale w przyszłym jest chyba więcej niepewności.

Znaki zapytania u sceptyków będą się pojawiać do samego końca. Wiemy, że nie przekonamy wszystkich do momentu opublikowania sprawozdania z wykonania budżetu za 2017 r. Po drodze będziemy też pokazywać dane o wartości napływających podatków w trakcie 2017 r. Twarde liczby rozwieją wątpliwości.

A może warto poczekać z wprowadzeniem kolejnych zmian zwiększających wydatki do czasu, aż będzie pewność, że wpływy podatkowe rzeczywiście rosną?

Każda decyzja jest obarczona ryzykiem, czy to w sektorze prywatnym czy publicznym. Ważne, żeby trafnie ocenić skalę ryzyka i podjąć odpowiednie działania. Mam wrażenie, że robimy to z pełną odpowiedzialnością, żeby zminimalizować ryzyko porażki i wzrostu deficytu ponad zaplanowany poziom. Rodzina 500 plus jest istotnym programem z punktu widzenia całościowej polityki państwa. Ma wpływ na niwelowanie nierówności społecznych, więc ma korzystny efekt społeczny. Czy na dynamikę wzrostu PKB. Powodzenie tego programu jest mocnym bodźcem motywującym Ministerstwo Finansów do pracy. Można sobie wyobrazić sytuację, w której program jest rozłożony w czasie, a my mamy kilka lat na uszczelnienie systemu podatkowego. Wtedy efekty mogłyby nie przyjść szybko.

Minister finansów w poprzednim rządzie oceniał, że efekt uszczelnienia podatków to najwyżej kilka miliardów złotych. Wy liczycie na znacznie więcej. Skąd ta różnica?

Przede wszystkim stąd, że niektóre planowane przez nas rozwiązania – jak centralny rejestr faktur – wyraźnie ograniczą najbardziej szkodliwy proceder, jakim są karuzele vatowskie. Usprawnione zostanie tempo identyfikowania przestępców.

Dużo się ostatnio mówi o pomyśle podatku jednolitego. Czy to jest równorzędny wariant zmian, nad którym pracujecie?

To jest projekt, który wynika z przekonania, że przy zachowaniu neutralności dla budżetu można zrobić dużo dobrego dla podatników znacznie upraszczając system podatkowy łącząc kilka danin w jedną. Neutralność dla budżetu ma polegać na tym, że efekt niższych obciążeń dla najbiedniejszych ma być rekompensowany ich zwiększeniem dla najbogatszych. Wiąże się to z wprowadzeniem szerszej progresji.

A co z ryczałtowcami i w ogóle z opodatkowaniem jednoosobowej działalności gospodarczej?

Ten projekt ma dwa duże wyzwania. Pierwsze to przegląd wszystkich form opodatkowania – trzeba wybrać, które formy wprowadzimy do jednolitego podatku, a które pozostawimy bez zmian. Utrzymanie niektórych rozliczeń ryczałtowych ma sens. System podatkowy dziś jest przecież niejednorodny.

Ale co z umowami zlecenie i o dzieło? Wejdą do nowego systemu.

Racjonalne wydaje się ich włączenie. Ale są takie formy rozliczeń ryczałtowych, które należy pozostawić, by nie tworzyć komplikacji dla pewnych grup podatników. Drugie wyzwanie przy tym projekcie to system informatyczny. To jest już kwestia organizacyjna. Dziś daniny pobierają zarówno urzędy skarbowe jak i ZUS. Pytanie, kto miałby je pobierać w nowym systemie.

Kto? ZUS?

Z pewnością jeden poborca. To docelowe rozwiązanie. Kto? Nie ma jeszcze takiej decyzji.

A jakie powinny być w tym systemie minimalne i maksymalne stawki?

Przy niskim dochodzie minimalna stawka powinna wynosić zero. Ale jakim – za wcześnie by o tym mówić. Podobnie jak o maksymalnej stawce.

Ale czy to byłaby klasyczna kwota wolna, czyli zwolnienie pewnej kwoty dochodu dla wszystkich, czy raczej byłoby tak, że jak ktoś zarabia rocznie np. 8 tys. zł to nie płaci, ale ktoś z dochodem 8,5 tys. zł płaci od tego jakąś minimalną stawkę, np. 2,5 proc.

To jest jeszcze do ustalenia. Utrzymanie wysokiej kwoty wolnej może mieć negatywne efekty dla finansów publicznych, kwota wolna na poziomie 8 tys. zł to ubytek w dochodach rzędu 20 mld zł. A założenie jest takie, żeby system był neutralny dla budżetu.

A co z ulgami na dzieci i wspólnym opodatkowaniem małżonków?

Podstawowe ulgi powinny zostać. Nie chcemy tworzyć takiej sytuacji, w której nowy podatek pogarszałby sytuację w obszarach kluczowych, jak polityka demograficzna. Powinna być też preferencja wspólnego opodatkowania małżonków.

Jak pan ocenia rozwiązanie przygotowane przez poprzedników, czyli podatek jednolity z płynnie zmieniającą się stawką zależną od dochodu. Będziecie z niego czerpać?

Analizowaliśmy to rozwiązanie. Problem z taką formą opodatkowania polega na tym, że w trakcie roku podatkowego nie wiadomo byłoby do końca, według jakiej stawki płacić zaliczki. Jaki podatnik ma zapłacić podatek wiadomo dopiero przy rozliczeniu rocznym. Taki mechanizm powodowałby napięcia płynnościowe w budżecie. To oznacza, że musimy mieć z góry określone stawki.

A ile stawek powinno być?

Jeszcze nie zdecydowaliśmy.

Ale progresja będzie większa niż dziś?

Problemem dwóch stawek, które mamy obecnie jest to, że taki jeden wyraźny próg mocno motywuje, by go nie przekraczać czy próbować omijać. Wprowadzenie większej liczby stawek prowadzi do rozmycia tej granicy i minimalizuje chęć unikania przekraczania kolejnych progów. Dlatego im więcej sensownie wyznaczonych granic tym większa skłonność do pogodzenia się podatników z progresją.

Istotą ma być połączenie dotychczasowych trzech strumieni pieniędzy w jeden. Co wówczas z finansowaniem emerytur, zostają na dotychczasowych zasadach. System zdefiniowanej składki pozostanie?

Oczywiście, ten system powinien zostać utrzymany. Przecież ta składka nadal będzie kalkulowana w oparciu o dochody i na podstawie odprowadzonej składki będą wyliczane emerytury. W ten sposób wszystko zostanie po staremu.

A działalność gospodarcza, gdzie składka jest ryczałtowa i wynosi 60 proc przeciętnego wynagrodzenia zostanie po staremu?

Każdy w podatku jednolitym będzie płacił według skali, ale jak będzie opodatkowana działalność gospodarcza, nie jest jeszcze zdecydowane.

A co zrobicie z trzydziestokrotnością?

Sprawa nie jest przesądzona, nie ma jeszcze decyzji w tej sprawie. Analiza dotycząca przygotowania nowego podatku obejmuje kwestie prawne i ten kontekst musi być uwzględniony w rozwiązaniu finalnym.

Kiedy będziemy mieli nowy system?

Prace nad nim trwają. Etap koncepcyjny może zostać zakończony w wakacje, ale trzeba to rozwiązanie skonsultować i zastanowić się na jego skutkami oraz dostosować do niego państwowe systemy informatyczne. Głównie z tego ostatniego powodu wejście w życie nowego systemu od 1 stycznia 2017 jest mało prawdopodobne. Raczej stanie się to rok później.

Jeśli tak, to znaczy, że z powodu orzeczenia Trybunału jeszcze w starym systemie musi od 1 stycznia 2017 musi wzrosnąć kwota wolna?

Projekt wykonujący orzeczenie będzie musiał być ogłoszony najpóźniej 30 listopada. Na razie nie ma decyzji o ile zostanie podniesiona. W Aktualizacji Programu Konwergencji przedstawiliśmy propozycję, by podnosić ją, co roku o tysiąc złotych, co dałoby w przyszłym roku kwotę na poziomie około 4 tys. złotych. To oznaczałoby koszt w granicach 4 mld zł, choć gdybyśmy wprowadzili swego rodzaju progresję, to ten koszt spadłby do 3 mld zł.

Jak miałby wyglądać taka progresywność?

Nie wszyscy podatnicy, i z pierwszego przedziału skali podatkowej, i żaden z drugiego nie byliby objecie podwyżką kwoty wolnej. Czyli dla części wzrosłaby do 4 tys. zł, ale ci zarabiający lepiej odliczaliby ją w obecnej wysokości.

A co z wiekiem emerytalnym, to kolejna duża pozycja wydatkowa, co zaproponujecie w tej sprawie?

Trwają wnikliwe prace nad opinią rządu do prezydenckiego projektu ustawy o obniżeniu wieku emerytalnego.

Zbliża się termin decyzji Brytyjczyków w sprawie członkostwa tego kraju w UE. Czy ewentualny Brexit może stwarzać zagrożenie dla finansów publicznych czy gospodarki?

Katalog zewnętrznych zagrożeń jest duży. Każde zjawisko istotne globalnie ma duże znaczenie dla gospodarki europejskiej i w związku z tym polskiej. Widać po sytuacji na rynkach finansowych, że istnieje szereg obaw: jakie będzie tempo wzrostu, czy nie będzie globalnego spowolnienia. Są obawy o słabszy wzrost w Chinach, o odpływ kapitału z rynków wschodzących co może wpłynąć na nas i naszą giełdę. Tego typu zagrożeniem lokalnym w Europie jest Brexit, innym byłoby np. wprowadzenie kontroli na granicach Schoengen, co odbiłoby się na wymianie handlowej. Najgroźniejszym dla nas wydaje się scenariusz odpływu kapitału z rynków wschodzących, bo mógłby wywołać przejściowe turbulencje i osłabienie kursu złotego.

Czy wobec tego zagrożeniem nie jest, co nam wytknął Fitch, pro cykliczność polityki fiskalnej, co widać min w planowanym wysokim deficycie w 2017 roku, co powoduje, że przy osłabieniu gospodarczym deficyt może wystrzelić ponad 3 proc?

Zwracam uwagę, że ta pro cykliczność pokazana w APK jest przejściowa i dotyczy jednego roku, 2017, w którym faktycznie mamy brak zacieśnienia fiskalnego. W roku 2017 uruchamiamy program 500 plus w pełnym wymiarze i potencjalnie inne programy stąd ten efekt. A kolejnych latach mamy ścieżkę ograniczenia deficytu, bo widzimy taką potrzebę.

A jeśli trafią się turbulencje?

To będzie to nowa okoliczność, która wpłynie na nowe decyzje fiskalne. Myślę, że mimo wszystko nie ma dużych zagrożeń w 2017, bo perspektywy globalnego wzrostu są pozytywne. Natomiast nasza determinacja do zmniejszania deficytu od roku 2018 r. bierze się właśnie z chęci minimalizowania ryzyka w kolejnych latach.

Komisja Europejska wytyka nam, że powinniśmy zmniejszać deficyt o 0,5 proc PKB rocznie. Minister Paweł Szałamacha mówi, że to za szybkie tempo. Naprawdę?

Ważną kwestia jest docelowy akceptowalny poziom deficytu w Polsce. Ma on związek z poziomem długu publicznego. Z punktu widzenia polityki fiskalnej ważne jest, by mieć pewien bufor na wypadek zagrożenia, a wynika on z poziomu długu publicznego i jego relacji do PKB. Chodzi o wystarczająco duży margines swobody, który pozwoli w okresie spowolnienia czy recesji zwiększyć deficyt i stymulować fiskalnie gospodarkę bez ryzyka przekroczenia długu w relacji 60 proc PKB. Z tego punktu widzenia poziom długu powinien być istotnie poniżej 50 proc. PKB.

A w takim razie jaki powinien być deficyt sektora finansów publicznych?

Jak się porozmawia z inwestorami amerykańskimi to w przeciwieństwie do europejskich nie mają oni takiego silnego przekonania, że osiągnięcie celu MTO, jakim jest jeden procent deficytu strukturalnego, jest istotne. Ich zdaniem przy odpowiednio wysokim wzroście gospodarczym i różnicy między wzrostem nominalnego PKB i oprocentowaniem obligacji deficyt zawierający się w przedziale między 1 a 2 pkt proc PKB pozwala na zachowanie stabilności finansów publicznych.
Z tego punktu widzenia wydaje się, że polski rząd powinien dążyć do osiągnięcia MTO w średnim okresie i ta determinacja jest uzasadniona.

To jak szybko zmniejszać deficyt?

Komisja wymaga zmniejszania deficytu na poziomie 0,5 proc PKB, co ma pewien negatywny efekt dla wzrostu fiskalnego. Generalnie zacieśnienie fiskalne ogranicza wzrost, a poluzowanie wspomaga go, przynajmniej przejściowo. Polska powinna dążyć do MTO i dąży, ale tempo powinno być takie, by nie dawało Brukseli pretekstu do wprowadzania procedury nadmiernego deficytu dotyczącej tempa dochodzenia do MTO. Minimalne tempo zmniejszania deficytu, które pozwala uniknąć tej procedury to 0,25 proc PKB rocznie. I założenie jest takie, że to tempo zostanie utrzymane, by z punktu widzenia Komisji nie było wątpliwości. Z naszego punktu widzenia zasadnicze pytanie to czy przyspieszać to tempo zmniejszania deficytu kosztem wzrostu gospodarczego i realizacji innych istotnych programów rządu. Raczej nie i taka jest wykładania ministra Szałamachy.

Ale jeśli spojrzymy na APK to planujecie w dwa lata zmniejszyć deficyt z 2,9 pkt proc. PKB do 1,3 pkt proc. PKB, czyli znacznie powyżej tych 0,5 proc PKB rocznie.

Tak, bo APK pokazuje pewną przestrzeń fiskalną do decyzji politycznych, które nie zostały podjęte. Nie wiemy, co z wiekiem emerytalnym, co z kwotą wolną i obniżką podatku VAT i innymi decyzjami o charakterze średniookresowym, które mogą się pojawić później. APK to ramy fiskalne do decyzji politycznych, które się pojawią w drugiej połowie roku.

Czyli w APK za rok ścieżka schodzenia z deficytem będzie dużo bardziej płaska?

Jeśli zapadną decyzje w sprawie wprowadzenia kwoty wolnej, czy wieku, to tempo się spłaszczy i jeśli miałbym się zakładać, to taki wariant jest prawdopodobny.

Widać zmianę zachowania inwestorów z powodu decyzji i komunikatów agencji ratingowych?

Nie widać tego szczególnie, tym bardziej, że zastrzeżenia agencji dotyczą głównie tzw. jakości instytucji. Silne fundamentu naszej gospodarki są za to argumentem za utrzymaniem popytu na nasze papiery skarbowe. Wydaje się, że ważniejszym czynnikiem z punktu widzenia inwestorów jest ryzyko globalnego spowolnienia gospodarki i odpływu kapitału z rynków wschodzących niż decyzja agencji ratingowych.

>>> Polecamy: Włosi nie chcą już Pekao? Jeden z największych banków w Polsce może zostać sprzedany