Polscy przedsiębiorcy w Niemczech w niektórych branżach nie tylko wyprzedzili już konkurentów z innych krajów, ale również firmy niemieckie. Ich przewaga widoczna jest w transporcie, czy branży meblarskiej. Polacy coraz silniejsi są w branży motoryzacyjnej i IT. Dlatego są „na widelcu”.

Atutem firm z Polski staje się nie tylko cena, ale i jakość produktów i usług. Sukcesy sprawiają, że w niemieckich mediach często można znaleźć materiały o nieuczciwej konkurencji z Polski, dumpingowych płacach i nadmiernych dotacjach z UE. Niektórzy niemieccy konkurenci lobbują u polityków za regulacjami, które obciążyłyby polskie firmy nowymi kosztami.

„W ubiegłym roku zagraniczne ciężarówki przejechały po niemieckich drogach 11,9 mld kilometrów. To najwięcej w historii!” – alarmowała niedawno bulwarówka „Bild”. „Autostrady stają się coraz bardziej wschodnioeuropejskie” – wtórował jej dziennik „Die Welt”. W ten sposób gazety opisywały coraz większą obecność zagranicznych przewoźników na niemieckich rynku. Dziś już 40 proc. ruchu ciężarowego w Niemczech generują pojazdy na obcych tablicach a ich udział stale się zwiększa.

Szczególnie widoczna jest obecność tirów z tzw. nowych krajów UE. Polscy kierowcy zdobyli już dominującą pozycję wśród zagranicznych transportowców. Kontrolują już 15 proc. niemieckiego rynku. Zajmujący kolejne miejsce Czesi mogą się wykazać mniej niż jedną trzecią polskich przewozów. 2015 r. był dla polskich przewoźników w Niemczech rekordowy, a obecny zapewne będzie jeszcze lepszy.

W pierwszych trzech miesiącach tego roku polskie ciężarówki przejechały po niemieckich drogach grubo ponad miliard kilometrów, czyli prawie o 20 proc. więcej niż w tym samym okresie rok wcześniej. Większy wzrost zanotowały tylko tiry z Rumunii i Chorwacji, ale jest ich na tyle mało, że nie mają szans, by wyprzedzić Polaków. Dziś w tym wyścigu po drogach w Niemczech jedyną realną konkurencją dla polskich kierowców są niemieccy przewoźnicy.

Reklama

„Na długich dystansach nie jesteśmy w stanie konkurować z przewoźnikami ze wschodniej Europy. Kierowcy z tych krajów zarabiają połowę tego, co Niemcy, albo jeszcze mniej” – żali się w prasie jeden z niemieckich spedytorów.

Właśnie niskie płace wskazywane są jako główny motor ekspansji ze Wschodu, bo opłaty drogowe są dla wszystkich takie same. Po wprowadzeniu w 2015 r. płacy minimalnej w (8,5 euro za godzinę) niemieckie firmy spedycyjne muszą płacić swoim kierowcom około 2500 euro miesięcznie. Organizacje przewoźników próbowały wymusić, by rząd w Berlinie rozciągnął te przepisy także na kierowców z zagranicy. Po protestach z Polski i Czech stosowanie tych przepisów wobec przewoźników z innych krajów UE jest zawieszone do czasu wyjaśnienia przez Komisję Europejską.

Niemal w taki sam sposób opisywane są sukcesy polskich producentów mebli. „Jeszcze nigdy Niemcy nie kupowali tak wielu mebli z zagranicy. Ale rzadko są to szlachetne wyroby z Włoch, często zaś tani towar z Polski i Chin” – opisuje „Die Welt”.

Dziś zagraniczni producenci generują już ponad 60 proc. sprzedaży. W latach 90. pod względem wartości sprzedaży w Niemczech polskie firmy zajmowały 9. miejsce, by w krótkim czasie stać się liderem. Co prawda w 2015 r. pierwsze miejsce w tej klasyfikacji zajęły Chiny (eksport o wartości 3,7 mld euro), ale wynik Polski był niewiele gorszy (3,6 mld euro) i ponad trzykrotnie wyższy od wartości sprzedaży producentów z Włoch.

Dziś w Niemczech meble produkuje około 500 zakładów zatrudniających łącznie ponad 83 tysiące pracowników. Mimo że w ubiegłym roku wartość ich eksportu po raz pierwszy przekroczyła 10 mld euro, to na rodzimym rynku nie radzą sobie z zagraniczną konkurencją. W walce o niemieckich klientów Związek Niemieckiego Przemysłu Meblarskiego (VDM) prowadzi wiele lobbingowych akcji. Domaga się na przykład, by w całej UE wprowadzić obowiązkowe oznaczenia kraju pochodzenia sprzedawanych mebli.

„Obligatoryjny znaczek ‘Made in Germany’ dostarczy klientom dodatkowych argumentów na rzecz zakupu. Poza ceną będą to ważne informacje na temat pochodzenia, standardów socjalnych i jakości” – tłumaczy szef VDM Axel Schramm.

Dwa lata temu VDM złożył skargę w Komisji Europejskiej na wspieranie z funduszy europejskich rozwoju polskich zakładów meblarskich. Niemieckim konkurentom nie podobało się, że producenci z Polski uzyskiwali nie tylko dofinansowanie na modernizację zakładów, ale również, że ze środków programu Innowacyjna Gospodarka prowadzili kampanie promocyjne „Made in Poland” w Niemczech i innych krajach UE.

„Producent okien z Hanweiler do końca sierpnia zakończy produkcję. 120 miejsc pracy zostanie zlikwidowanych” – informowała niedawno „Saarbrücker Zeitung”. Również w tym przypadku winą za upadek działającej 50 lat firmy obarczono tanią konkurencję z zagranicy, bo także w tym sektorze zagraniczni producenci sobie coraz lepiej.

W zeszłym roku polskie firmy sprzedały łącznie okien i drzwi za ponad pół miliarda euro, notując przeszło 10-proc. wzrost sprzedaży. I natychmiast pojawiły się zarzuty o nieuczciwą konkurencję.

Nie wszystko da się jednak wytłumaczyć niskimi płacami, gorszymi standardami socjalnymi czy subwencjami z UE. Możliwe, że tak często podkreślana przez niemieckie firmy jakość nie zawsze jest ich realnym atutem.

„Ociężałość i wygodnictwo staje się powoli problemem. Niemcy pozwalają sobie na terminy, które należy liczyć już nie w tygodniach, a w miesiącach. Usługi online są dla niektórych zupełnie obce. Jakość pozostawia też wiele do życzenia. Na przykład połowa kuchni zaprojektowanych do zabudowany jest później reklamowana przez klientów” – tak kłopoty branży meblarskiej wyjaśniał w „Spieglu” prof. Timo Renz z firmy consultingowej Wieselhuber & Partner.

Mimo że polscy eksporterzy nie zawsze eksponują w Niemczech pochodzenie swoich towarów, to jednak w niektórych dziedzinach udaje się przełamywać stereotypy i towary pochodzące z Polski nie kojarzą się z jakością niższą od niemieckiej.

„Powody naszej współpracy są oczywiste: reprezentujemy te same wartości. Są to uczciwość, rzetelność i dbałość o najwyższą jakość zarówno na co dzień jak i podczas meczu” – tak swój udział w kampanii reklamowej polskiego producenta okien wyjaśniał piłkarz Philipp Lahm.

Zaproszenie kapitana drużyny mistrzów świata z 2014 r. i podpory Bayernu Monachium było strzałem w dziesiątkę. Mało kto lepiej niż on ucieleśnia wartości, które są tak bliskie Niemcom. Reklama Drutexu, w której Lahm wystąpił wspólnie z ikoną włoskiego futbolu Andreą Pirlo i reprezentantem Polski Jakubem Błaszczykowskim, mogła przekonać wielu Niemców, że atutem produktów pochodzących z Polski może być już nie tylko cena, ale również jakość.

Symbolicznego przykładu tych przemian dostarcza też branża motoryzacyjna, która ma w Niemczech status narodowej świętości. Sukces autobusów Solarisa pokazuje, że nawet w ten sektor można się było wbić mając dobrą ofertę. Polskie autobusy wożą pasażerów już m.in. w Berlinie, Hamburgu i Hanowerze. Regularnie pojawiają się komunikaty z kolejnych niemieckich miast, które kupują tabor z Polski. Solaris zdobył już 10 proc. niemieckiego rynku i skutecznie konkuruje z takimi gigantami jak Daimler, czy MAN.

W tej konkurencji przewagą polskiej firmy nie są już ceny, ale jakość i innowacyjność. Firma z Polski była pierwszym europejskim producentem sprzedających autobusy napędzane elektrycznie. „Pomysłowi Polacy pokazują, jak może wyglądać przyszłość” – komentuje jeden z niemieckich serwisów motoryzacyjnych.

Pojawiają się już kolejni producenci z Polski – niedawno polskie pojazdy ratunkowe kupiła Bundeswehra.

W branży wykorzystującej najnowsze technologie ekspansja Polaków jest na tyle duża, że zmusza niemieckie przedsiębiorstwa do dość desperackich działań. „Potrzebujemy rządowych dotacji, by sprostać konkurencji z Anglii, Szwecji i Polski” – domagają się przedstawiciele niemieckich firm produkujących gry komputerowe.

W zeszłym roku trzecia edycja polskiego „Wiedźmina” sprzedała się w Niemczech w ponad 500 tys. sztuk. To wynik, którym mogą się pochwalić twórcy międzynarodowych szlagierów takich jak FIFA, czy Call of Duty, ale który jest poza zasięgiem niemieckich producentów. Najpopularniejsza niemiecka gra – rolniczy symulator, pozwalający wczuć się w rolę kierowcy ciągnika lub kombajnu – sprzedała się w wielokrotnie mniejszej liczbie egzemplarzy.

Na razie niemieccy politycy dość wstrzemięźliwie reagują na te apele. Najwyższa dotacja ze środków publicznych dla tej branży wynosi 100 tys. euro i otrzymuje ją zwycięzca konkursu na najlepszą niemiecką grę komputerową. Warto wiedzieć, że chociaż to samo jury przyznaje nagrodę dla najlepszej gry międzynarodowej (w tym roku zdobył ją Wiedźmin 3), to twórcom z zagranicy nie przysługuje żaden czek.

W zeszłym roku Polska po raz pierwszy zanotowała nadwyżkę w handlu z Niemcami. Było to ponad 8,5 mld euro. Po pierwszym kwartale tego roku przewaga polskiego eksportu nad importem z Niemiec wynosiła prawie 3 mld euro. Tej wymianie oczywiście sprzyja aktualny kurs wymiany euro, ale podstaw polskiej ekspansji na niemieckim rynku nie da się już tylko sprowadzić do kwestii kosztów.

„Jakie kraje będą stanowić największą konkurencję dla niemieckiej gospodarki za 20 lat?” – to było zasadnicze pytanie w ankiecie, jaką dwa lata temu Niemieckie Stowarzyszenie ds. Jakości (DGQ) przeprowadziło wśród ponad 1200 niemieckich firm. Chiny, Polska i Indie – to zdaniem niemieckich przedsiębiorców kraje, które najbardziej podwyższą jakość swoich produktów. W przypadku Polski uważało tak aż 38 proc. ankietowanych. Równocześnie 28 proc. z nich oceniało, że w tym czasie poprawi się jakość towarów z Niemiec. Może się więc okazać, że towary oznaczone „Made in Poland”, albo „Hergestellt in Polen” sprzedawać będą się coraz lepiej.