Za przeprowadzeniem referendum w sprawie odwołania bardzo niepopularnego prezydenta złożyło podpisy 1,8 mln Wenezuelczyków, podczas gdy zgodnie z prawem do ogłoszenia kolejnej obowiązkowej konsultacji wystarczyłoby 200 tys.

Powszechnie krytykowany jest zarówno sam Maduro, jak i rządząca Partia Socjalistyczna; na buntownicze nastroje w kraju wpłynęła silna recesja, najwyższa na świecie inflacja i braki w zaopatrzeniu porównywalne - jak pisze Reuters - z czasami Związku Radzieckiego.

Wielu politologów uważa, że skala napięć społecznych w Wenezueli jest tak duża, że referendum jest jedynym sensownym "zaworem bezpieczeństwa", który może uchronić kraj od implozji - wyjaśnia AFP.

W wieloetapowej procedurze prowadzącej do ostatecznego głosowania konieczna jest teraz weryfikacja podpisów. Koalicja, tj. Platforma Jedności Demokratycznej (MUD), która ma większość w parlamencie, przypomniała CNE, zwlekającej z rozpoczęciem weryfikacji podpisów, o jej ustawowym obowiązku, sugerując, że stara się opóźniać jego wypełnienie.

Reklama

W przyszłym tygodniu zwolennicy odwołania Maduro będą mogli potwierdzić swe podpisy na listach.

Jednak szefowa CNE Tibisay Lucena zapowiedziała w piątek, że proces weryfikacji podpisów zostanie natychmiast przerwany, jeśli dojdzie do aktów przemocy. W Wenezueli, w której do takich aktów dochodzi na porządku dziennym, uchodzącej za jeden z najbardziej niebezpiecznych krajów świata, uniknięcie przemocy będzie nie lada wyzwaniem - komentuje AFP.

Do referendum odwoławczego konieczne będzie jeszcze pokonanie kolejnego etapu: zebranie podpisów 20 proc. wyborców opowiadających się za jego przeprowadzeniem, czyli ok. 4 mln głosów.

Jeśli w końcu dojdzie do referendum, usunięcie Maduro z Pałacu Prezydenckiego będzie wymagać zebrania większej liczby głosów, niż ta, którą uzyskał w wyborach z 2013 roku, tj. ponad 7,5 mln.

Referendum odwoławcze przeprowadzone jedyny raz w historii Wenezueli w 2004 roku zakończyło się porażką opozycji: nie zdołała odwołać Hugo Chaveza ze stanowiska prezydenta. (PAP)