Rząd podjął decyzję o podwyżce płacy minimalnej o 150 zł, czyli rośnie ona o ponad 8 proc. Pisaliśmy o tym w DGP wczoraj. To najwyższy wzrost od 2012 r. Z danych GUS wynika, że do tej pory wynagrodzenie minimalne odbierało 1,3 mln osób. Ale liczba beneficjentów podwyżki będzie sporo wyższa, gdyż duża pula wynagrodzeń, zwłaszcza w regionach z wysokim bezrobociem, niewiele odbiegała od płacy minimalnej.

To jednak nie koniec zmian na rynku pracy, gdyż należy oczekiwać, że po podwyżki zgłoszą się do pracodawców także osoby, których obecne wynagrodzenie nieco przekracza 2 tys. zł. – Istnieje efekt rozlewania się podwyżki płacy minimalnej, ale dotyczy on głównie niższych wynagrodzeń bliskich temu wynagrodzeniu – mówi Iga Magda z Instytutu Badań Strukturalnych.

>>> Czytaj też: Eldorado dla pracowników sezonowych. Które zawody najwięcej zyskają?

Takie osoby mogą stanowić sporą część rynku pracy, bo dane GUS sprzed kilku lat mówiły, że wynagrodzenie na poziomie 2300 zł jest najczęściej wypłacanym w Polsce. Choć od tego czasu pensje rosły, to sytuacja nie zmieniła się w radykalny sposób. Dlatego na pewno decyzję rządu odczuje rynek pracy. Jak zawraca uwagę ekspertka, podwyżka będzie silnie działała regionalne. – 2 tys. zł z perspektywy Warszawy nie robi wrażenia, ale w małych miejscowościach, gdzie pracodawcy pracują na potrzeby lokalnego rynku, to spora kwota – dodaje Iga Magda.

Reklama

Decyzja rządu będzie więc oznaczała, że wzrośnie presja płacowa na pracodawców, tym bardziej że wspierają ją inne zjawiska. – W tym samym kierunku działa niski wskaźnik bezrobocia oraz zapowiadane obniżenie wieku emerytalnego. Pytanie, czy pracodawcy wytrzymają tę presję, czy będą w stanie dać podwyżki, czy zmniejszą liczbę miejsc pracy albo zamkną firmę– zastanawia się Iga Magda.

Pracodawcy wzrost płacy minimalnej przyjmują tak jak zawsze: według nich oznacza to wzrost kosztów pracy, zwłaszcza pracowników nisko wykwalifikowanych. W niektórych branżach, gdzie konkurencja cenowa jest szczególnie silna, a głównym kosztem są koszty pracy, rzeczywiście może dojść do napięć. Przykład to usługi ochrony, gdzie od dawna trwa wojna cenowa. Doprowadziła do tego, że ceny są niskie, na granicy rentowności, i każdy wzrost kosztów oznacza kłopoty. Beniamin Krasicki, prezes firmy City Security i wiceprezes Polskiej Izby Ochrony skupiającej większość firm z branży, mówi, że właściciele będą mieli dwa wyjścia: albo próbować przerzucić wyższy koszt na klientów, albo dokonać tzw. restrukturyzacji.

– Wiadomość o tak dużym podniesieniu płacy minimalnej odbieram negatywnie. Ozusowanie umów podniosło koszty pracy o 28 proc., wprowadzenie minimalnej stawki godzinowej na poziomie 12 zł to wzrost o kolejne 30 proc. A tu rząd zapowiada, że stawka może jeszcze wzrosnąć do 13 zł – mówi Krasicki.

>>> Polecamy: Średnia płaca coraz wyższa. Oto zarobki Polaków według branż [INFOGRAFIKA]

Według niego wszystko zależy od postaw odbiorców usług. Jak mówi, sytuacja jest napięta, bo firmy ochroniarskie w ostatnich miesiącach dwukrotnie podejmowały próby renegocjacji umów.

– Raz po podwyżki przychodziliśmy, gdy wprowadzono ozusowanie, teraz przychodzimy ze względu na planowane wejście w życie minimalnej stawki godzinowej. Jeśli przyjdziemy trzeci raz, bo stawka ma być wyższa, to efekt może być taki, że zamiast zgody na wyższą cenę klienci będą wybierać restrukturyzację. A na czym ona polega? Na zmniejszeniu stanu osobowego i większych inwestycjach w dozór elektroniczny. Dla klientów wydatki na bezpieczeństwo są niżej na liście niż wynajem firm sprzątających – ocenia Krasicki.

Według Michała Mycka, dyrektora Centrum Analiz Ekonomicznych CenEA, reakcja pracodawców na podwyżkę płacy minimalnej nie musi być jednakowa w całym kraju.

– Tam, gdzie bezrobocie jest niskie i jest deficyt rąk do pracy, nie powinno być większych problemów. Ale w regionach, w których stopa bezrobocia jest wyższa, a produktywność pracowników niska na tle kraju, reakcją przedsiębiorców może być niechęć do zatrudniania osób o najniższych kwalifikacjach – ocenia Michał Myck.

W niektórych przypadkach również pracownikom nie musi zależeć na wzroście płacy minimalnej. Przykład to czteroosobowa rodzina, w której ojciec zarabia około 2,5 tys. zł brutto, a matka dzisiejszą płacę minimalną, czyli 1850 zł. Przy takich płacach dochód netto na osobę w tej rodzinie to około 790 zł, a więc poniżej progu 800 zł uprawniającego do dodatku 500 zł już na pierwsze dziecko. Podwyżka płacy minimalnej do 2 tys. zł to zmienia, bo wówczas dochód na osobę nieznacznie może przekroczyć 816 zł. Czyli przy podwyżce pensji o 150 zł traci się 500 zł dodatku.

Jednak zakładanie, że wzrost płacy minimalnej w połączeniu z programem 500 plus będzie masowo wypychał pracowników do szarej strefy, byłoby dużym uproszczeniem. Z badań GUS wynika, że strach przed utratą świadczeń jest jedną z najsłabszych motywacji do podejmowania pracy na czarno. Najczęstszy powód to problem ze znalezieniem legalnej pracy.
Michał Myck mówi, że można jednak zakładać, że tzw. nieefektywne zachowania na rynku pracy w związku programem 500 plus będą jednak miały miejsce.

– Ostrzegaliśmy przed tym, gdy tylko ogłoszono założenia programu. Niektórzy będą się zastanawiać, czy w ogóle opłaca im się pracować, skoro otrzymują wysokie świadczenia na dzieci, albo czy jakoś nie zmniejszyć bądź ukryć swojego dochodu, by nie tracić świadczeń na pierwsze dziecko – mówi. Dodaje, że takie zachowania mają miejsce zazwyczaj wtedy, gdy ustala się sztywny próg uprawniający do świadczenia.

– Dopóki to się nie zmieni, to zawsze przy takiej okazji, jak zwiększenie płacy minimalnej albo obniżka podatku, dla osób najmniej zarabiających „problemem” będzie dostosowanie wysokości zarobków do wysokości progu. Beneficjenci będą kalkulować, co im się bardzie opłaca i jak dostosować intensywność zatrudnienia, by nie utracić świadczeń – uważa Michał Myck.

>>> Czytaj też: Kolejne podniesienie płacy minimalnej. Zobacz, ile będzie można zarobić