Posłanka Partii Pracy Jo Cox zmarła w wyniku ran odniesionych w ataku w Birstall w środkowej Anglii - poinformowała w czwartek policja. Napastnik postrzelił posłankę i zaatakował ją nożem po jej dyżurze poselskim w lokalnej bibliotece.

Policja potwierdziła również, że w związku z atakiem aresztowany został 52-letni mężczyzna, którego media zidentyfikowały jako Thomas Mair. W ataku lekko ranny został również 77-letni mężczyzna, który według relacji świadków próbował chronić Cox przed napastnikiem.

Według jednego ze świadków, który rozmawiał ze Sky News i Press Association, uzbrojony zamachowiec oddał dwa strzały do posłanki z broni, która wyglądała na "domowej roboty lub bardzo starą", i kilkakrotnie dźgnął ją nożem. Inna świadek zdarzenia powiedział BBC News, że polityk została postrzelona trzykrotnie.

Bezpośrednie motywy ataku na razie nie są znane. Według niepotwierdzonych relacji, które przywołuje Sky News, Cox została zaatakowana, gdy próbowała przerwać bójkę, jaka wywiązała się na ulicy między dwoma mężczyznami. Inne media podają, że zamachowiec krzyczał "Britain First" (przede wszystkim Wielka Brytania), co interpretowane jest jako apel o poszanowanie interesów kraju lub odwołanie do nacjonalistycznej partii o tej samej nazwie.

Wiceprzewodnicząca Britain First Jayda Fransen powiedziała dziennikowi "The Guardian", że członkowie jej ugrupowania są "skrajnie zszokowani", a ataki na polityków "to nie jest zachowanie, które byśmy akceptowali". Policja odmówiła komentarza w tej sprawie.

Reklama

41-letnia Cox została wybrana do Izby Gmin w ubiegłorocznych wyborach parlamentarnych. Cieszyła się opinią bardzo aktywnej posłanki; działała na rzecz praw kobiet i cywilnych ofiar konfliktów, krytykowała interwencję Wielkiej Brytanii w Syrii i opowiadała się za pozostaniem Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Zanim trafiła do parlamentu, Cox działała m.in. w organizacji humanitarnej Oxfam oraz w organizacji dążącej do likwidacji współczesnego niewolnictwa; podróżowała do wielu najbardziej niebezpiecznych państw świata. Była zamężna; osierociła dwie córki w wieku 4 i 5 lat.

Po informacji o śmierci Cox najważniejsi brytyjscy politycy zaczęli składać kondolencje w mediach społecznościowych. "Śmierć Jo Cox to tragedia. Była oddaną i wrażliwą posłanką. Myślami jestem z jej mężem Brendanem i dwójką ich małych dzieci" - napisał na Twitterze brytyjski premier David Cameron.

Specjalne oświadczenie wydał również lider Partii Pracy Jeremy Corbyn. "Cała rodzina Partii Pracy i cały kraj są w szoku i żałobie po horrendalnym morderstwie Jo Cox. (...) Zmarła pełniąc służbę publiczną, która jest kluczowa dla naszej demokracji, słuchając i reprezentując ludzi, którzy wybrali ją do tej służby" - napisał.

Podkreślił doświadczenie polityczne zmarłej posłanki i doskonałą opinię, jaką cieszyła się w parlamencie. "Nasze myśli kierujemy do męża Jo, Brendana, i dwójki ich dzieci, które będą dorastać bez mamy, ale mogą być dumne z tego, co zrobiła w życiu, co osiągnęła i jakich wartości broniła" - oświadczył.

Wyrazy współczucia i kondolencje składają też posłowie opozycji i obozu rządzącego.

To pierwsze zabójstwo urzędującego posła do Izby Gmin od 1990 roku, gdy konserwatywny poseł Ian Gow zginął w zamachu bombowym dokonanym przez Irlandzką Armię Republikańską (IRA).

Jeszcze przed informacją o śmierci Cox zwolennicy zarówno pozostania, jak i wyjścia Wielkiej Brytanii z UE zawiesili do końca dnia kampanie przed referendum 23 czerwca w sprawie dalszego członkostwa kraju w Unii.

Premier odwołał wizytę w Gibraltarze

W związku z morderstwem posłanki Partii Pracy Jo Cox brytyjski premier David Cameron odwołał w czwartek wystąpienie w Gibraltarze w ramach kampanii przeciwko Brexitowi, a przeciwnicy i zwolennicy wyjścia kraju z UE zawiesili kampanie do końca dnia.

"Dobrze, że działalność w ramach (obu) kampanii została wstrzymana po strasznym ataku na Jo Cox" - napisał Cameron na Twitterze, komentując decyzje przedstawicieli kampanii "Britain Stronger in Europe" oraz "Vote Leave".

Dodał, że wbrew wcześniejszym planom on sam nie pojawi się w czwartek w Gibraltarze, brytyjskiej enklawie na południu Półwyspu Iberyjskiego, gdzie miał nakłaniać mieszkańców do głosowania przeciw Brexitowi. Wcześniej przeciwko wizycie brytyjskiego premiera w tym miejscu - pierwszej od 1968 roku - protestował Mariano Rajoy, szef rządu Hiszpanii, która rości sobie prawa do tego niewielkiego półwyspu.

Zdecydowana większość mieszkańców Gibraltaru, który obecnie utrzymuje się głównie z turystyki, jest przeciwna wyjściu z UE, choć jednocześnie pragną oni pozostać obywatelami brytyjskimi. W przypadku Brexitu Gibraltar przestałby być częścią UE, a zatem jego mieszkańcom trudniej byłoby jeździć do Hiszpanii; zostaliby też odcięci od wspólnego unijnego rynku.

>>> Czytaj też: Większość Brytyjczyków za Brexitem. Przewaga robi się ogromna