Gdyby po 2022 r. do Polski ten sam gaz miał płynąć nie Jamałem z Rosji, ale Nord Stream 2 z Niemiec będzie to pozorna dywersyfikacja. Tylko budowa gazociągu do złóż norweskich i rozbudowa gazoportu zapewnią nam duże korzyści polityczne i gospodarcze – przekonuje Krzysztof Księżopolski.

ObserwatorFinansowy.pl: Do terminalu Świnoujściu wpływa pierwsza dostawa gazu LNG z Kataru. Będziemy kiedyś na to patrzeć jak na początek dywersyfikacji?

Krzysztof Księżopolski: To ważne wydarzenie, choć o kilka lat spóźnione. Sam gazoport nie uniezależni nas jednak od Rosji bo umożliwia import jedynie 5 mld m3 gazu rocznie, przy konsumpcji 16,3 mld m3 i imporcie 10,6 mld m3. Potrzebujemy dalszych kroków – rozbudowy gazoportu do 7,5 mld m3 i budowy Baltic Pipe, czyli gazociągu do złóż norweskich. Moim zdaniem Baltic Pipe powinna mieć przepustowość 22 mld m3. Wtedy byłaby to adekwatna odpowiedź na Nord Stream II i rosyjską chęć podzielenia Unii Europejskiej.

Nie przedobrzymy w ten sposób? 22 mld m3 z Baltic Pipe i 7,5 mld m3 z gazoportu to łącznie 29,5 m3, a sam pan zauważył, że zużywamy 16 mld m3.

29,5 mld m3 to optymalny poziom importu do 2050 roku. Tak wynika z mojej analizy, ale niestety nie mogę mówić o szczegółach. Powiem tylko, że bez infrastruktury możliwości negocjacji cen są żadne. Po drugie, Baltic Pipe o dużej przepustowości, gwarantujący bezpieczeństwo energetyczne także naszym sąsiadom, wzmacnia pozycję Polski w regionie, ale też w ramach tworzonej unii energetycznej. Pod wieloma względami opłaci nam się sprowadzać więcej gazu niż zużywamy.

Reklama

Porozmawiajmy o cenach. Ile kosztuje gaz rosyjski z kontraktu jamalskiego, a ile kosztuje gaz np. na giełdzie w Niemczech?

Nie znamy konkretnej liczby, bo jest ona tajemnicą operatora, w dodatku cena gazu zmienia się wraz z ceną ropy naftowej. Możemy się tylko domyślać, że kwota którą teraz płacimy Rosjanom znacznie przewyższa tę spotową, skoro sprawę niekorzystnych dla spółki PGNIG cen skierowano do trybunału arbitrażowego w Szwecji. Kontrakt jamalski był jednak podpisywany kiedy ceny gazu były znacznie wyższe niż dziś i wtedy sprzedający narzucał warunki, stąd wiele w nim niekorzystnych dla nas rozwiązań.

Kontrakt z Katarem do 2034 roku też był podpisywany przy znacznie wyższych cenach. Co zatem będzie tańsze – gaz z LNG czy gaz rosyjski po 2022 roku?

Przypuszczam, że po zapowiedzi ministra Piotra Naimskiego, o nieprzedłużeniu kontraktu w 2022 roku strona rosyjska będzie się starała zaproponować niższe ceny. Wolumen błękitnego paliwa dostarczany dziś do Polski nie tak łatwo będzie bowiem przekierować i znaleźć na niego innych odbiorców. Dlatego prezydent Władimir Putin już niemal otwarcie mówi o zakładaniu spółek za granicą, które sprzedawałyby do Polski nadal ten sam rosyjski gaz.

Jeśli jednak gaz rosyjski będzie płynął nie Jamałem z Rosji, ale Nord Stream II z Niemiec to będzie to tylko pozorna dywersyfikacja, która ma wpłynąć na nasz rynek i powstrzymać nas przed dywersyfikacją prawdziwą.

>>> Czytaj też: Nowy gazociąg połączy Polskę i Ukrainę. Budowa ruszy w 2017 roku

Czyli nawet jeśli gaz rosyjski będzie tańszy po 2022 roku to powinniśmy kupować trochę droższy, ale z innego kierunku?

Tak, bo o tym czy gaz jest droższy czy tańszy nie decyduje tylko jego nominalna cena. Zastanówmy się na przykład jakie dodatkowe koszty generuje dla polskiego budżetu zwiększanie wydatków na obronę w ślad za rosnącymi wydatkami Rosji, która pieniądze na ten cel czerpie m.in. z naszych zakupów gazu.

Zastanówmy się dlaczego Francja i Niemcy mogły uzyskiwać 20 – 30 proc. rabaty na gaz w ostatnich latach i czy tyle nie straciliśmy na braku dywersyfikacji. Zastanówmy się ile Polska zyska będąc gwarantem bezpieczeństwa energetycznego państw Europy Środkowo-Wschodniej oraz Ukrainy i jakie zyski będzie osiągać z tranzytu gazu i umów gwarantujących bezpieczeństwo dostaw. Wszystko to należałoby dodać do ceny gazu rosyjskiego i okaże się, że ta opcja jest i będzie dla nas bardzo kosztowna.

Czy jest szansa również na zmianę kierunku importu ropy? Kontrakt Orlenu z Rosnieftem wygasa w 2019 roku.

Dla Rosji ropa to produkt eksportowy jeszcze ważniejszy niż gaz, więc jeśli chcemy osłabić pozycję tego państwa pewnie należałoby to rozpatrywać. Tu jednak jedna uwaga: import z innego kierunku będzie powodował zmniejszenie marży rafineryjnej, co może być dla polskich firm kłopotliwe. Jest to więc decyzja, którą powinni podjąć najważniejsi polscy politycy, a nie tylko prezesi Orlenu czy Lotosu.

Dywersyfikacja oznacza, że będziemy mieli wyższe rachunki za gaz i na stacjach paliw?

Uważam, że ceny w przyszłości będą trochę wyższe, ale rachunki niższe. Wszystko dlatego, że zużycie będzie spadać. Całe szczęście większa efektywność energetyczna staje się faktem nawet u nas. Budujemy domy pasywne, ocieplamy dotychczasowe budynki, wzrasta efektywność w transporcie. Analizy wskazują, że zainwestowanie 122 miliardów zł w gruntowną termomodernizację daje zysk w postaci 180 miliardów złotych, a popyt na ropę w UE może po 2025 roku spadać.

Gaz, o którym mówiliśmy, to według BP Statistical Review of World Energy, tylko 15 proc. konsumpcji energii w Polsce, ropa naftowa 26 proc., a 52 proc. wciąż węgiel. Czy taki miks energetyczny jest do utrzymania?

Zdecydowanie nie. Wzrost ilości energii odnawialnej w miksie jest potężną światową tendencją, której i my się nie oprzemy. Niemniej podanie konkretnych liczb jest bardzo trudne, bo nie mamy długofalowej polityki energetycznej.

Jak to? W „Polityce energetycznej 2050” czytamy: „Zakłada się zachowanie znaczącej, choć ograniczonej w stosunku do stanu obecnego, roli węgla i ropy naftowej oraz umiarkowany wzrost znaczenia gazu ziemnego, zwiększenie udziału energii ze źródeł odnawialnych i włączenia energetyki jądrowej do bilansu paliw pierwotnych na poziomie około 12 proc.”

Wolałbym nie komentować tego dokumentu, który nie został nawet przyjęty i dobrze, bo nie nadawał się na strategiczny dokument państwa. Przy każdej okazji podkreślam, że porządna strategia bezpieczeństwa energetycznego to klucz i to, że jej nie mamy jest tragedią choćby w kwestii wiarygodności Polski na arenie międzynarodowej.

Nasi partnerzy nie wiedzą czy idziemy z trendem światowym i zwiększamy udział OZE (odnawialnych źródeł energii) do ponad 15 proc. po 2020 r., czy budujemy elektrownię atomową, czy chcemy się zaangażować w „czysty” węgiel, czy może w łupki. Sami tego nie wiemy. Takie zostawianie wielu otwartych drzwi jest dewastujące dla branży energetycznej nie wspominając już o bezpieczeństwie energetycznym.

Jak pańskim zdaniem ten miks energetyczny będzie się zmieniał?

Sądzę, że będzie wzrastał udział OZE nawet trochę na przekór państwu, które nie zapewni im znaczącego wsparcia, stawiając pewnie na węgiel. Podwyżki cen energii przy spadających cenach OZE sprawią jednak, że coraz więcej gospodarstw domowych będzie odłączać się od sieci i produkować prąd na własne potrzeby z coraz tańszych paneli słonecznych i wiatraków.

Panele słoneczne to nie jest chyba najstabilniejsze i najtańsze źródło prądu w polskich warunkach?

To mit już teraz, a tym bardziej za kilka lat. W zeszłym roku PSE musiały wprowadzić 20 stopień zasilania, w tamtym momencie panele słoneczne dobrze uzupełniałyby podaż prądu. Postęp w magazynowaniu energii i inteligentnych sieciach jest naprawdę gigantyczny. Za kilka lat uruchomi pan np. zmywarkę w domu za pomocą smartfona z pracy, bo przyjdzie panu powiadomienie, że mocno wieje lub świeci słońce, a więc prąd jest teraz najtańszy. To ograniczy czynnik niestabilności konsumpcji.

Dlaczego wobec tego OZE uważa się za drogą fanaberię?

Odpowiem anegdotą. Mam działkę pod Warszawą i ostatnio mojemu sąsiadowi zawaliła się stodoła. Przyszedł do mnie z dwoma pytaniami: czy jest sens ją odbudowywać, bo może przyjdą Rosjanie i czy ma robić mocny dach, który uniesie panele słoneczne. Odpowiedziałem, że odbudować, bo Rosjanie raczej nie przyjdą, ale na wielkie dopłaty do paneli nie ma co liczyć. Doradziłem jednak, żeby dach zrobił mocny, bo za 5-10 lat panele będą na tyle tanie, że samemu się je opłaci zamontować. Skoro takie pytanie zadaje mazowiecki rolnik mający parę hektarów ziemi piątej i szóstej klasy to naprawdę znak czasu.

>>> Czytaj też: Ceny prądu i gazu w Europie: Polska jednym z najdroższych krajów w UE

Nie trzeba być ekologiem, żeby widzieć korzyści z OZE?

Otóż to. Popatrzmy na to strategicznie: oparcie miksu energetycznego na źródłach wewnętrznych czy to odnawialnych czy nieodnawialnych ma pozytywne konsekwencje. Oznacza to koniec dyktatu eksporterów energii, w tym Rosji oraz koniec z wpływem cen surowców na wzrost gospodarczy. Jeszcze w 2012 roku Rada Polityki Pieniężnej pisała w komunikatach, że inflacja ma charakter zewnętrzny, spowodowany wysokimi cenami surowców energetycznych. Zakładam, że gdyby nie było tego czynnika można byłoby wówczas bardziej obniżyć stopy procentowe i mieć stabilniejszy wzrost gospodarczy.

Twierdzi pan jednak, że OZE staje się powoli, kolejną po gazie łupkowym, zmarnowaną polską szansą. Dlaczego?

Zacznę od łupków, bo uważam to za skandaliczne zaniedbanie. Mieliśmy trzy, cztery lata temu, przy wyższych cenach gazu, niepowtarzalną szansę ich poszukiwania za zagraniczne pieniądze. Efektem minimum byłoby przynajmniej opisanie tych zasobów, a może nawet wydobycie.

Niestety wąskie gardła były dwa: po pierwsze osoby w Ministerstwie Środowiska, które zajmowały się przyznawaniem koncesji nie były objęte nawet ochroną kontrwywiadowczą. Po drugie tempo prac Sejmu. Od 1 lipca mają obowiązywać dopłaty w ramach znowelizowanej ustawy o OZE, ale w połowie czerwca nie ma jeszcze przyjętych regulacji. Historia niestety lubi się powtarzać.

>>> Polecamy: Nowy gazociąg coraz bliżej. Studium wykonalności Baltic Pipe ma powstać do końca roku

Dr Krzysztof Księżopolski jest adiunktem w Szkole Głównej Handlowej; twórca oraz szef programu „Bezpieczeństwo Energetyczne i Polityka Klimatyczna” Ośrodka Analiz Politologicznych Uniwersytetu Warszawskiego. Jest ekspertem Narodowego Centrum Studiów Strategicznych i Institute for Security, Energy and Climate Studies (ISECS)

Rozmawiał: Marek Pielach