Trener niemieckiej drużyny w przeszłości przyłapany został na zajadaniu się zawartością własnego nosa, a kilka dni temu na sprawdzaniu, czy w portkach ma wszystko na swoim miejscu oraz czy odpowiednio dobrze to pachnie. Niewątpliwie to postęp. Powinniśmy spodziewać się, że za dwa lata na mundialu zobaczymy go załatwiającego się podczas meczu otwarcia na środku boiska.
ikona lupy />
Łukasz Bąk szef sekretariatu redakcji / Dziennik Gazeta Prawna
A tak zupełnie poważnie, to myślę, że grubo przesadzamy z zarzucaniem mu braku higieny i mówieniem, że jest obrzydliwy. Co więcej, wydaje mi się, że wiele osób, które spotykam podczas nielicznych podróży komunikacją publiczną, wręcz powinno częściej drapać się i głaskać po niektórych częściach swojego ciała. Być może wówczas dotarłoby do nich, że kąpiel raz w tygodniu to zdecydowanie za mało, by zmyć z siebie zapach octu i spleśniałych grzybów. Nie muszą przy tym nawet rozpinać rozporków. W większości przypadków wystarczy, że podniosą rękę. Mówiąc brutalnie i wprost, myślę, że grzebiący sobie w majtkach Jajachim Loew w rzeczywistości jest bardziej higieniczny niż część pasażerów tramwaju nr 27 zmierzającego w stronę Żoliborza.
A teraz przejdźmy do Volvo, które zawsze było trochę jak selekcjoner niemieckiej reprezentacji: całkiem przystojne, zdyscyplinowane, odnosiło mniejsze i większe sukcesy i w pewnych środowiskach cieszyło się sporym szacunkiem. Tyle że jednocześnie zjadało własne kozy i gmerało w majtkach – jego diesle były hałaśliwe, automatyczne skrzynie zmieniały biegi z gracją średniowiecznego kowala, a kierownice z przednimi kołami łączono tu za pomocą nici dentystycznych. Z tych powodów ludzie traktujący samochody jak członków rodziny, a nie bezduszny zlepek plastiku, blachy i gumy, omijali salony Volvo i udawali się do BMW, Audi albo Mercedesa po coś znacznie bardziej dopracowanego.
Reklama
Tyle że Szwedzi właśnie wyjęli dłoń z majtek, odkazili ją i wyciągnęli w pojednawczym geście do tych, którzy do tej pory obściskiwali się z niemiecką trójcą. Ten gest to nowe S90. Model, którym Volvo chce podważyć kompetencje Audi A6 czy BMW serii 5. I – jeśli mam być z wami całkowicie szczery – ma na to spore szanse.
Jeżeli kiedykolwiek jeździliście jakimś volvo, nawet nowym, wyprodukowanym dosłownie tydzień temu, to... powinniście o nim zapomnieć. S90 nie ma z nim nic wspólnego. Jego sylwetka przywodzi mi na myśl leżącą na plecach Claudię Schiffer – ma idealne proporcje, jest długa tam, gdzie być powinna, i kusząco zaokrąglona dokładnie w tych miejscach, w których tego oczekujecie. I możecie być pewni, że za 10 lat będzie wyglądała równie atrakcyjnie. Wnętrze? Cóż, pod względem materiałów użytych do jego wykończenia oraz jakości ich spasowania Volvo nie zbliżyło się do Niemców. Ono ich wyprzedziło. Co więcej, o ile środek mercedesa E możecie uznać za pretensjonalny i nieco kiczowaty, a np. bmw serii 5 za zbyt nonszalancki, to w przypadku S90 jest on po prostu szalenie elegancki i – co trudno mi wytłumaczyć – bije od niego coś, co nazywam szwedzką skromnością. Polega to na tym, że choćbyś miał na koncie miliard euro, to nie powinieneś dać tego po sobie poznać. Do tego dochodzą rewelacyjna czytelność zegarów, cholernie wygodne fotele, wzorowa ergonomia (dla tych, którzy lubią tablety), świetne wyciszenie, mnóstwo miejsca na tylnej kanapie, doskonałe audio i...
Tak, zdaję sobie sprawę, że popadam w zachwyt i już zastanawiacie się, ile Volvo zapłaciło mi za tę reklamę. A za chwilę dopiszecie do tej sumy jeszcze ze dwa zera, bo zamierzam opowiedzieć wam, jak S90 zachowuje się na drodze. No więc zawsze lubiłem jeździć volvo, ale to jest pierwszy model, który lubię prowadzić. Przejechałem nim kilkaset kilometrów po autostradach i krętych górskich drogach i zwyczajnie sprawiało mi to przyjemność. Zawieszenie, układ kierowniczy, napęd na cztery koła, ośmiobiegowy automat – wszystko to jest na niemieckim poziomie. Silniki również, ale wyłącznie pod warunkiem, że mówimy o jednostkach czterocylindrowych. Bo tylko takie znajdziecie w S90. I to jest tak naprawdę jedyna poważna wada tego auta. I nie chodzi wyłącznie o osiągi, bo te – zarówno w przypadku 320-konnej wersji T6, jak i 235-konnej D5 – są więcej niż wystarczające. Rzecz dotyczy kultury pracy i dźwięków wydawanych przez wszystkie te konie. To trochę jak z dziewczyną, którą spotykacie przypadkowo na imprezie – ma tak zniewalającą urodę, do tego zachowuje się z ogromną klasą i jest gustownie ubrana, że postanawiacie się jej oświadczyć. A wtedy ona odzywa się do was głosem Gerarda Depardieu i cały czar pryska. Ludzie z Volvo próbowali mnie przekonać, że zdecydowały o tym względy ekologiczne, ale im się nie udało. Bo równie dobrze „ze względów ekologicznych” można by zrezygnować z ogrzewania domu gazem ziemnym na rzecz wrzucania do pieca suszonego końskiego łajna.
Jeszcze raz to powtórzę, dla jasności: nie chodzi o to, że czterocylindrowce Volvo są złe (tak naprawdę są super, a D5 spalił mi średnio tylko 5,9 litra). Rzecz w tym, że S90 jest tak dopracowane i tak dobre, że zasługuje na coś więcej. Zasługuje na bycie Niemcem. Zasługuje na to, by mocno uścisnąć mu czystą, pachnącą świeżością rękę, która wzniosła Volvo na zupełnie nowy poziom.