Innowacyjne przedsięwzięcia potrzebują dużych pieniędzy. Z nieograniczonym budżetem można sobie pozwolić chociażby na zatrudnienie najlepszych specjalistów, którzy są gwarantem – jak to się mówi w branży IT – „dowiezienia” produktu o najwyższej jakości. Z drugiej strony jednak dostęp do olbrzymich środków może łatwo zepsuć.

Usypiający nadmiar gotówki

Przykładem jest chociażby firma United Launch Alliance (sojusz Boeinga i Lockheeda Martina), która do niedawna miała monopol na wynoszenie na orbitę satelitów dla amerykańskiego rządu. ULA nie tylko inkasowało za jeden start 125 mln dol., ale też otrzymywało od armii USA corocznie 800 mln dol. w zamian za gotowość do przeprowadzenia startów – bez względu na to, czy jakiś satelita zostałby wysłany na orbitę. Tymczasem SpaceX oferuje taką samą usługę za 60 mln dol., bez żadnych dodatkowych opłat. W efekcie Brett Tobey, wiceprezydent ULA odpowiedzialny za kwestie techniczne, powiedział niedawno, że jego firma nie jest w stanie konkurować z przedsięwzięciem Elona Muska – już pominąwszy fakt, że firma korzysta z rosyjskich silników rakietowych, co w obecnym klimacie geopolitycznym przestało się podobać w Kongresie. W ten sposób sojusz dwóch gigantów branży obronnej został uśpiony przez rządowe pieniądze – i zatracił innowacyjny pazur.

Innym przykładem jest Nest, firma zajmująca się tworzeniem systemów automatyki domowej, którą kupił Google. W branży przewidywano, że z dostępem do olbrzmich środków finansowych giganta z Mountain View Nest zaskoczy świat nowymi rozwiązaniami. Tak się jednak nie stało; od momentu przejścia pod skrzydła Google’a firma nie zaprezentowała ani jednego nowego rozwiązania, a dodatkowo zanotowała kilka wpadek. W ostateczności niedawno podjęto decyzję o tym, aby odsunąć od zarządzania Nestem Tony’ego Fadella, założyciela firmy. Branżowa prasa spekulowała na temat konfliktowego charakteru menedżera; sugerowano także, że Google’owskie pieniądze pozwalały Fadellowi zmieniać wielokrotnie produkty na zaawansowanym etapie, w efekcie czego firma utraciła zdolność nie tylko generowania innowacji, ale działalności biznesowej w ogóle.

Reklama

Niebezpieczna grantoza

Każdy inwestor kroczy po cienkiej linii pomiędzy zapewnieniem środków umożliwiających rozwój a paraliżem działalności wynikającym ze zbytku. Aktualne pozostają więc pytania: W jaki sposób dać spółce innowacyjnej poczucie bezpieczeństwa, nie odbierając jej motywacji do walki i rozwoju?

Jak z perspektywy zarządzającego funduszem znaleźć dobrą spółkę innowacyjną? W jaki sposób wspierać firmę, nie zabijając jej innowacyjności? Jak w związku z tym organizować relacje pomiędzy funduszem a spółką? Na te pytania starali się znaleźć odpowiedź uczestnicy panelu dyskusyjnego „Jak skomercjalizować dobry pomysł, pomóc polskiej firmie i po drodze jej nie rozpuścić”, który odbył się podczas Europejskiego Kongresu Finansowego w Sopocie.

Marcin Chludziński, prezes zarządu Agencji Rozwoju Przemysłu, wyraził pewność istnienia groźby „rozpuszczenia” danej organizacji poprzez brak zarządczego podejścia. – Ta choroba ma nawet swoją nazwę: grantoza. Żaden podmiot inwestujący nie może do niej dopuścić. Jedyne możliwe lekarstwo to podejście zachowujące dobre standardy inwestycyjne, przede wszystkim w spółkach Skarbu Państwa – które jest mi bliskie. Nie możemy po prostu wypychać pieniędzy jak urzędnicy, chodzi o to, żeby – jak w biblijnej przypowieści – talenty zostały pomnożone i wróciły – powiedział prezes.

– Ponieważ dochowanie tych standardów w sektorze publicznym wydaje się wyjątkowo trudne, dla niektórych otwarcie kurka z państwowymi pieniędzmi równa się recepcie na katastrofę – dało się słyszeć głosy z sali. – Spędziłem większość lat 90. w USA, gdzie pracowałem w firmie NeXT, założonej przez Steve’a Jobsa po opuszczeniu Apple’a – i zakupionej zresztą później przez giganta z Cupertino. Brałem wtedy udział w setkach spotkań i ani razu nie słyszałem słów „innowacja” czy „wsparcie”. Nie zgodziłaby się z takim postawieniem sprawy autorka książki „Przedsiębiorcze państwo” Mariana Mazzucato, która pokazuje, że wiele technologii, które później złożyły się na iPhone’a, zostało rozwiniętych dzięki środkom publicznym. Chodzi więc o zachowanie pewnej równowagi – powiedział Mariusz Jarzębowski, członek rady nadzorczej Wirtualnej Polski.

Naturalną drogą wspomagania, zwłaszcza przedsięwzięć w dziedzinie nowoczesnych technologii, są zamówienia publiczne. Otwarte pozostaje jednak pytanie, czy zamówienie ze strony państwowego klienta nie utwierdzi firmy-wykonawcy w przekonaniu, że jest jedyna i niezastąpiona. To ryzyko trzeba jednak ponieść, bo czasem nie ma po prostu innego wyjścia. – Dobrym przykładem jest sektor obronny. Podstawowe pytanie, jakie usłyszy dostawca technologii obronnych, jest takie: czy tego sprzętu używa armia w twoim kraju? Jeśli padnie negatywna odpowiedź, to zagraniczny kontrahent zacznie się od razu zastanawiać: to dlaczego w takim razie chcesz, żebym ja tego używał? – powiedział Chludziński dodając, że tak się stało w przypadku polskich dronów. Państwo zaryzykowało zakupując bezzałogowce od polskiego dostawcy, ale ponieważ sprawdziły się one w warunkach bojowych, mają otwartą drogę do eksportu.

Cel: szybki wzrost

Zagadnienia debaty są szczególnie aktualne w kontekście start-upów, które są przedsięwzięciami uzależnionymi od zewnętrznego finansowania. Biorąc jednak pod uwagę wiele terminologicznych nieporozumień, jakie wyrosły wokół pojęcia „start-up” (wygląda na to, że określa się tym terminem każdą nową firmę), uczestnicy postanowili doprecyzować, jaki konkretnie typ działalności gospodarczej określa ta nazwa. – Najbardzej rozpowszechniona definicja to tymczasowa organizacja poszukująca skalowalnego modelu biznesowego. W naszych badaniach zdecydowałyśmy się jednak na definicję wykorzystywaną również przez Komisję Europejską, według której start-up to po prostu podmiot gospodarki cyfrowej. I takich podmiotów doliczyłyśmy się w Polsce 2,5 tys. – powiedziała dr Agnieszka Skala z Politechniki Warszawskiej. – Paul Graham, założyciel najsłynniejszego akceleratora dla start-upów „Y Combinator”, przyjmuje z kolei taką definicję takiego przedsięwzięcia: start-up to firma, którą jest zaprojektowana z myślą o szybkim wzroście, definiowanym zresztą przez Grahama bardzo konkretnie. „Szybko” znaczy rosnąć w tempie 5 proc. tygodniowo – dodał Jarzębowski.

Prezes Chludziński zasugerował, że chociaż bardzo często za robienie biznesu w Polsce biorą się fajni ludzie, to często jednak za ich pomysłem nie idą „cyferki”, czyli nie jest on przemyślany od strony rynkowej. W związku z tym inwestor, bez względu na to, czy państwowy, czy prywatny, musi pełnić rolę kogoś, kto pomoże w przetłumaczeniu tego pomysłu na realia rynkowe. Z drugiej jednak strony biznes to nie tylko stosy liczb w arkuszu Excela. – Myślałem o różnicy pomiędzy funduszami private equity i venture capital. To są instytucje bardzo sobie bliskie, ale jest między nimi jedna, subtelna różnica. Private equity patrzy na wszystko przez pryzmat liczb. Tymczasem, jak mawiał Arthur Rock, inwestor z Doliny Krzemowej, który na wczesnym etapie wsparł takie firmy jak Intel czy Apple, „inwestuję w ludzi, nie w pomysły”. Jeśli za firmą stoi mądry człowiek, mądry zespół, to taka firma sobie tak czy siak poradzi – powiedział Jarzębowski.

W branży startupowej ci najbardziej odpowiedni ludzi to najczęściej „serial entrepreneurs”, czyli „seryjni przedsiębiorcy” – osoby, które założyły w swojej karierze już kilka mniej lub bardziej dochodowych przedsięwzięć. – 60 proc. start-upów zakładają ludzie, którzy już wcześniej prowadzili tego typu przedsięwzięcia. W ten sposób powstaje zasób ludzi z kapitałem, którzy kolejny raz wchodzą w branżę. I faktycznie prowadzone przez nich przedsięwzięcia rosną szybciej i tworzą więcej miejsc pracy – powiedziała dr Skala.

Konieczne warunki

Paneliści zgodzili się jednak co do tego, że ten dobry grunt pod postacią właściwych ludzi musi być „podlany” odpowiednią ilością pieniędzy. Świadczą o tym chociażby statystyki środków zainwestowanych przez fundusze typu venture na głowę mieszkańca danego kraju. We Francji wskaźnik ten wynosi 16 dol. per capita. W Stanach Zjednoczonych – 93 dol. A w Izraelu, którego technologiczno-biznesowy cud został opisany w książce „Start-up nation”, wskaźnik ten przyjmuje wartość 110 dol. na głowę. Nieprzypadkowo centrum projektowe Intela, które opracowało architekturę procesorów, dzięki której możemy się cieszyć laptopami działającymi na baterii dłużej niż dzień roboczy, mieści się właśnie w Izraelu – chociaż Intel ma wystarczająco dużo pieniędzy, żeby ulokować taką instytucję gdziekolwiek na świecie.

Uczestnicy debaty zwrócili również uwagę, że wspieranie przedsięwzięć innowacyjnych nie zawsze musi oznaczać finansowanie, bo na późniejszych etapach rozwoju młodym firmom bardziej potrzebne jest sprzyjające otoczenie prawno-regulacyjne. – Kiedy start-up osiągnie pewien etap rozwoju, napotyka na administracyjny tor przeszkód, bo np. do wykonania przyłącza energetycznego do data center potrzebnych jest kilkanaście różnych pozwoleń. I wtedy tempo rozwoju znacząco zwalnia, do tego stopnia, że cały biznes może się wywrócić – powiedział Andrzej Kensbok, były wiceprezes PepsiCo., dodając, że polskie prawo zawiera całą masę pułapek, w tym przepisów dotyczących ochrony środowiska, kwestii skarbowych, administracyjnych, a także sposobu i czasu podejmowania decyzji przez odpowiednie urzędy. – Rola państwa w rozwoju biznesu jest inna na każdym etapie jego rozwoju. Czego innego bowiem potrzebuje rodzące się przedsięwzięcie, inne wsparcie potrzebne jest po osiągnięciu pewnej dojrzałości, a jeszcze z innymi problemami spotyka się firma na zaawansowanym etapie rozwoju – podsumował Jarzębowski.

Uczestnicy debaty zwrócili uwagę, że wspieranie przedsięwzięć innowacyjnych nie zawsze musi oznaczać finansowanie, bo na późniejszych etapach rozwoju młodym firmom bardziej potrzebne jest sprzyjające otoczenie prawno-regulacyjne

Nie możemy po prostu wypychać pieniędzy jak urzędnicy, chodzi o to, żeby – jak w biblijnej przypowieści – talenty zostały pomnożone i wróciły – powiedział Marcin Chludziński, prezes zarządu Agencji Rozwoju Przemysłu

Jakub Kapiszewski