Wyjście Wielkiej Brytanii z Unii podważy koncepcję PiS, w myśl której naszym najważniejszym europejskim partnerem jest Londyn
„Opuszczenie przez Wielką Brytanię Unii Europejskiej nie jest w polskim interesie” – zadeklarował cytowany przez poczytnego „Telegrapha” Andrzej Duda. „Musimy szukać kompromisu, który nie podważy podstawowych wolności w UE” – dodawał polski prezydent.
Duda był jednym z pierwszych polityków, którzy jednoznacznie zajęli stanowisko w sprawie referendum na Wyspach. Dla władz w Warszawie to, co dzieje się na Wyspach, jest rosyjską ruletką. Prawo i Sprawiedliwość po przejęciu władzy z rąk Platformy Obywatelskiej dokonało zmiany w układzie sojuszy. O ile za rządów Donalda Tuska partnerem numer jeden w Europie były Niemcy, o tyle w koncepcji Jarosława Kaczyńskiego rolę tę zajął Londyn. Jako bardziej putinosceptyczny, liberalny gospodarczo i zachowawczy wobec biurokracji brukselskiej. W tej zmianie sojuszy nie byłoby nic kontrowersyjnego, gdyby nie referendum właśnie.
Brytyjskie „nie” dla Europy to po pierwsze marginalizacja Londynu w stosunkach międzynarodowych. Po drugie niepewny los samego Zjednoczonego Królestwa. Chodzi przede wszystkim o scenariusz, w którym secesji dokonuje Szkocja, a w Irlandii Północnej dochodzi do ponownego rozbudzenia niepokojów wyznaniowych. Po trzecie wymiana elit w Londynie na polityków eurosceptycznych i „rozumiejących” Rosję (co jest naturalną konsekwencją upadku rządu Davida Camerona).
Reklama
Jeśli dojdzie do ruchów odśrodkowych, pojawi się pytanie, kto właściwie na Wyspach pozostaje naszym sojusznikiem. Londyn, który powiedział Unii „nie”, czy Edynburg, który chęć pozostania w UE wykorzystuje do opuszczenia Zjednoczonego Królestwa? Zresztą nawet znalezienie odpowiedzi na te pytania nie daje spokoju. W każdym wariancie będzie to bowiem sojusznik marginalny.

Pseudosojusz

Przypomnijmy, co w kontekście sojuszu z Wielką Brytanią mówił w sejmowym exposé w styczniu tego roku szef MSZ Witold Waszczykowski. – Będziemy utrzymywać dialog i regularne konsultacje na różnych szczeblach z najważniejszymi partnerami europejskimi – w pierwszej kolejności z Wielką Brytanią, z którą łączy nas nie tylko rozumienie wielu ważnych elementów agendy europejskiej, ale także podobne podejście do problemów bezpieczeństwa europejskiego – przekonywał. – Jednocześnie z całą mocą chcę podkreślić – nie będzie zgody polskich władz na naruszenie jednego z fundamentów Unii, a więc prawa obywateli UE do swobodnego przemieszczania się w Unii. (...) Nie będziemy akceptować rozwiązań, które skutkowałyby dyskryminacją naszych rodaków w jakimkolwiek państwie członkowskim UE – dodawał.
Przeanalizujmy pierwszą część tej wypowiedzi. Założenie o wspólnym rozumieniu agendy europejskiej w przypadku Brexitu i pobrexitowego separatyzmu na Wyspach jest nieaktualne. Edynburg i Ulster mają inne poglądy na tę agendę niż Londyn.
Ewentualne oderwanie Szkocji będzie oznaczało podział sił zbrojonych Wielkiej Brytanii. Polski szef dyplomacji i minister obrony nie będą rozmawiali wówczas z brytyjskimi odpowiednikami, lecz z ministrami spraw zagranicznych i obrony Anglii i Szkocji. Chyba że nowe podmioty zdecydują o ścisłej współpracy w ramach polityki bezpieczeństwa i zbudują coś na wzór konfederacji.
Przy okazji referendum niepodległościowego w Szkocji w 2014 r. ówczesny szef MON Wielkiej Brytanii Philip Hammond mówił o konsekwencji takiego podziału sił zbrojnych. Jego zdaniem uderzyłoby to w potencjał militarny głównie Szkocji (choć w czasie przemówienia w kancelarii Dundas & Wilson w Edynburgu zaznaczał, że takie osłabienie dotyczyłoby całego państwa).
Druga część koncepcji Waszczykowskiego w przypadku Brexitu jest zupełnie nieaktualna. Wielka Brytania jako państwo spoza UE nie będzie zobowiązana żadnymi regulacjami dotyczącymi rynku pracy. Nie będzie też zobowiązana do utrzymania swobody przepływu osób z kontynentu.

Groźna wymiana elit

Brexit to również zmiana podejścia do kwestii polityki wschodniej wynikająca ze spodziewanej w takim wariancie wymiany elit w Londynie. Przegrane głosowanie oznacza upadek rządu Camerona i objęcie władzy przez zwolenników tezy opisywanej w jednym z najnowszych opracowań brytyjskiego Centre for European Reform (CFER).
Oto przykład praktycznych skutków wzrostu znaczenia eurosceptyków. Jak czytamy w analizie CFER, elity pragnące wyjścia z UE są przekonane, że ostatnia rewolucja na Ukrainie była efektem niepotrzebnie rozbudzonych przez Brukselę prozachodnich aspiracji naszego sąsiada. Ich zdaniem należy odejść od polityki wspierania Kijowa i skupić się na uregulowaniu stosunków z Rosją.
„Eurosceptycy oskarżają liderów UE o imperialne sięganie za daleko w promowaniu umowy stowarzyszeniowej z Ukrainą” – czytamy w opracowaniu Charlesa Granta z CFER. Autor cytuje wypowiedź Borisa Johnsona (jednego z wpływowych zwolenników Brexitu) z początku maja 2016 r., w której Ukraina jest przedstawiana jako porażka wspólnej polityki bezpieczeństwa UE. Jej konsekwencje powinny być – zdaniem Johnsona – ostatecznym dowodem na konieczność porzucenia ambicji przyciągania byłych republik radzieckich do Zachodu (co jest priorytetem Polski).
Zdaniem Charlesa Granta, narracja rosyjska w tej sprawie jest po prostu wersją hard tego, co mówi Johnson. W przypadku wymiany elit po Brexicie możemy się zatem spodziewać, że nasz sojusznik (jeśli się nie rozpadnie) dołączy do grona państw pragnących porozumienia z Rosją i zaakceptowania status quo na Krymie i w Donbasie – czytamy w analizie CFER. Ukraina to jedynie „słabo znany kraj”, położony w strefie wpływów rosyjskiego niedźwiedzia, którego nie należy drażnić inicjatywami takimi jak promowane przez Polskę Partnerstwo Wschodnie. ©

>>> Czytaj też: Mapa dobrobytu w Europie. Mieszkańcy tych państw wydają najwięcej