Według Lazara referendum, które ma się odbyć jesienią, nie jest skierowane przeciw UE, tylko stanowi dobry przykład tego, jak można na istotne tematy rozmawiać z wyborcami.

Lazar powiedział, że wkrótce rozpocznie się kampania przed referendum, powstaje więc pytanie, jaki ono ma sens i w jaki sposób jest związane z europejską ideą. Zaznaczył, że jeśli władze Węgier nie poznają opinii mieszkańców w tej kwestii, to nie będą mogły w sposób wiarygodny głosić tezy, że decydowanie co do tego, kto ma przebywać na terytorium kraju, jest tego kraju fundamentalnym prawem.

Zaznaczył, że na brytyjską decyzję o wystąpieniu z UE miała wpływ imigracja i jeśli państwa członkowskie nie zdecydują, czy chcą imigracji, czy też nie, może to zrodzić presję odśrodkową w Unii.

Podkreślił również, że jest celem Węgier, by Wielka Brytania pozostała jej strategicznym sojusznikiem, a także by dwustronna współpraca gospodarcza i polityczna została utrzymana.

Reklama

Dodał, że rząd stworzy grupę roboczą ds. konsekwencji Brexitu i zostaną podjęte kroki, by długoterminowy proces negocjacyjny był udany pod względem stworzenia warunków współpracy.

Zaznaczył przy tym, że ważnym zadaniem jest obrona interesów i praw kilkuset tysięcy Węgrów pracujących w Wielkiej Brytanii - zarówno w formacie węgiersko-brytyjskim, jak i unijno-brytyjskim. Dodał, że należy też wzmocnić współpracę w ramach Grupy Wyszehradzkiej, by wspólnie wystąpić m.in. w interesie węgierskich pracowników.

Parlament węgierski zatwierdził 10 maja zainicjowane przez rząd referendum w sprawie obowiązkowych kwot przyjmowania migrantów. Pytanie będzie brzmiało: "Czy chce Pan/Pani, by Unia Europejska mogła zarządzać również bez zgody parlamentu obowiązkowe osiedlanie na Węgrzech osób innych niż obywatele węgierscy?". Konkretny termin referendum nie jest jeszcze znany.

Komisja Europejska zaproponowała 4 maja reformę unijnej polityki azylowej, która zakłada wprowadzenie stałego systemu podziału uchodźców, uruchamianego w sytuacji kryzysowej. Jeśli do jakiegoś kraju napłynie nieproporcjonalnie duża liczba uchodźców, o połowę większa niż ustalony z góry próg, to nowi uchodźcy byliby automatycznie rozsyłani do innych państw według nowego systemu. Kraje niechętne przyjmowaniu uchodźców mogłyby odstąpić od udziału w relokacji na rok, ale w zamian musiałyby zapłacić 250 tys. euro za każdego uchodźcę, którego nie przyjmą. Pieniądze trafiłyby do kraju, który przejmie odpowiedzialność za danego uchodźcę. Polska oraz inne kraje Grupy Wyszehradzkiej zdecydowanie odrzuciły tę propozycję.

Z Budapesztu Małgorzata Wyrzykowska (PAP)