Od końca marca do końca czerwca WIG, główny indeks warszawskiej giełdy, stracił na wartości 9,5 proc. Był to największy kwartalny spadek kursów od niemal pięciu lat. Ten wynik sprawił, że pierwszą połowę roku rynek akcji zakończył 3,7 proc. na minusie. Przyczynę łatwo wskazać – gdyby z notowań wymazać sesję z 24 czerwca, czyli z dnia ogłoszenia wyników brytyjskiego referendum, pierwsze sześć miesięcy 2016 r. indeks WIG zakończyłby na plusie. Wyprzedając akcje, inwestorzy sygnalizują, że obawiają się negatywnych skutków Brexitu dla polskiej gospodarki. W zeszłym roku wyeksportowaliśmy do Wielkiej Brytanii towary o wartości 50 mld zł, co przy imporcie w wysokości 20 mld zł przełożyło się na 30 mld zł nadwyżki. Korzystniejszy bilans w handlu towarami mamy jedynie z Niemcami.
Polska jest także największym beneficjentem unijnych funduszy, a Wielka Brytania jednym z największych płatników netto do unijnego budżetu. Wyjście Wielkiej Brytanii ze Wspólnoty z dużym prawdopodobieństwem przełoży się obniżenie tempa wzrostu polskiej gospodarki, co dla przedsiębiorstw – w tym także spółek giełdowych – oznaczać będzie trudniejsze warunki do powiększania przychodów i zysków.

Banki i energetyka wciąż dołują

Zarysowana przed rokiem słabość spółek o największej kapitalizacji utrzymała się także w pierwszych sześciu miesiącach 2016 r. WIG20 stracił na wartości niemal 6 proc. – na koniec czerwca 15 spółek wchodzących w skład indeksu notowanych było niżej niż na ostatniej sesji grudnia 2015 r. W grupie firm, których kursy spadły w tym czasie o przynajmniej 10 proc., znalazły się dwa przedsiębiorstwa energetyczne i trzech przedstawicieli sektora finansowego. To dwie branże, które od roku ciągną rynek w dół.
Reklama
Energetyka, obciążona kosztami ratowania znajdującego się w trudnej sytuacji finansowej górnictwa, znacznie ograniczyła wysokość wypłacanych dywidend, a regularne dzielenie się zyskiem z akcjonariuszami to jeden z podstawowych czynników decydujących o atrakcyjności tego sektora. Na notowaniach branży finansowej, obciążonej od lutego podatkiem od aktywów, ciąży nierozwiązany problem kredytów frankowych. Ich przewalutowanie po niekorzystnym z punktu widzenia instytucji finansowych kursie może oznaczać dla banków straty kilkukrotnie przewyższające roczne zyski całego sektora. Z 15 spółek wchodzących w skład indeksu WIG-Banki w pierwszym półroczu spadły kursy akcji 13.
Bessa w sektorze finansowym nie jest tylko naszą specjalnością. Rozlewa się – choć z nieco innych powodów – po całej Europie. Po ogłoszeniu wyników brytyjskiego referendum indeks Euro Stoxx Banks, obejmujący 30 największych firm strefy euro z tego sektora, mocno stracił na wartości, zbliżając się do najniższego poziomu od czterech lat. Inwestorzy obawiają się, że Brexit jeszcze pogorszy i tak już trudną – w środowisku niskich stóp procentowych, niskiego tempa wzrostu europejskiej gospodarki i rosnących wymagań kapitałowych ze strony regulatorów rynku – sytuację branży, której odbiciem była zeszłoroczna strata Deutsche Banku w wysokości 6,8 mld euro.
Słabość sektora finansowego była główną przyczyną, dla której większość zachodnioeuropejskich rynków akcji zakończyła pierwsze półrocze na minusie. Z wyliczeń firmy Analizy Online wynika, że fundusze inwestycyjne lokujące kapitał w europejskie akcje wypadły w tym okresie najsłabiej – w ciągu sześciu miesięcy wycena ich jednostek spadła przeciętnie o 12 proc. Fundusze inwestujące w polskie akcje straciły średnio 5 proc. – nad kreską są jedynie fundusze inwestujące w spółki o średniej i niższej kapitalizacji. Ten segment giełdowego rynku, choć też nie zyskuje na wartości, zachowuje się stabilniej niż firmy o największej kapitalizacji. Spośród podmiotów wchodzących w skład indeksu mWIG40, który odzwierciedla poziom kursów w grupie firm o średniej kapitalizacji, w górę poszły kursy akcji 18 przedsiębiorstw, spadły 22. Indeks sWIG80, skupiający firmy o niższej kapitalizacji, zakończył pierwsze półrocze symboliczną stratą w wysokości 0,3 proc.

Drogie obligacje

W skali globalnej na wyniki brytyjskiego referendum najsilniej zareagował rynek obligacji. Wprawdzie w piątek 24 czerwca media najmocniej wybijały świecące na czerwono notowania akcji, ale w kolejnych dniach giełdy niemal w całości odrobiły straty. Równolegle ze spadkiem cen akcji w górę poszły kursy obligacji i ten ruch nie został w kolejnych dniach zniwelowany. Łącznie w pierwszym półroczu indeksy obrazujące notowania obligacji państw wysoko rozwiniętych poszły w górę o 5–6 proc. Inwestorzy są przekonani, że wzrost gospodarczy i inflacja będą się utrzymywały na niskim poziomie w najbliższych latach, co zachęci banki centralne do jeszcze mocniejszego zasilania systemu finansowego płynnością w ramach luzowania ilościowego. W praktyce tego rodzaju operacje polegają na skupowaniu z rynku obligacji rządowych, co powoduje wzrost ich kursów. Europejski Bank Centralny, który program luzowania ilościowego realizuje od marca 2015 r., kupuje każdego miesiąca papiery dłużne o wartości 80 mld euro.
W ślad za rynkami wysoko rozwiniętymi podrożały także polskie obligacje, ale skala wzrostów była o ponad połowę mniejsza – łącznie w pierwszym półroczu kursy papierów dłużnych polskiego rządu poszły w górę o niecałe 2 proc. Podobnie było z wynikami funduszy inwestujących w papiery dłużne – te, które lokują pieniądze w zagraniczne obligacje, zyskały około 3 proc., natomiast specjalizujące się w rynku polskim zarobiły 1–1,5 proc.
Na rynkach wysoko rozwiniętych hossa na rynku obligacji zabrnęła już bardzo daleko – po ostatniej fali wzrostowej rentowność (czyli średni roczny zysk, jaki osiągałby inwestor, gdyby kupione papiery trzymał do terminu wykupu) długoterminowych obligacji niemieckich spadła poniżej zera. Już wcześniej podobną drogą podążyły długoterminowe papiery dłużne emitowane przez rząd Szwajcarii, która cieszy się reputacją bezpiecznej przystani na niepewne czasy. Pożyczanie pieniędzy najbardziej wiarygodnym emitentom stało się przywilejem, za który inwestorzy muszą płacić utratą części kapitału.

Odbicie na surowcach

Po trwającej półtora roku gwałtownej fali spadkowej pierwsza połowa 2016 r. upłynęła pod znakiem wzrostu cen surowców. Ropa naftowa podrożała o jedną trzecią – w czerwcu cena baryłki gatunku brent po raz pierwszy od października zeszłego roku przekroczyła granicę 50 dolarów. W dalszym ciągu jednak jest to poziom o ponad połowę niższy niż jeszcze w pierwszej połowie 2014 r. Niska cena ropy spowodowała, że dla części producentów wydobycie surowca stało się nieopłacalne, co zmniejszyło podaż i doprowadziło do wzrostu notowań. Ponad 20 proc. zyskało w pierwszych sześciu miesiącach 2016 r. złoto, które – podobnie jak obligacje państw wysoko rozwiniętych – uważane jest za bezpieczną przystań na czas niepewności w globalnej gospodarce. W czerwcu, po raz pierwszy od dwóch lat, cena uncji złota przekroczyła granicę 1300 dol. Rynkowi surowców sprzyja także kolejna fala inwestycji w Chinach, które w ten sposób starają się podtrzymać słabnący wzrost gospodarczy.
Wzrost cen pociągnął w górę notowania na dołujących w ostatnich latach rynkach akcji w państwach, które są producentami surowców, takich jak rosyjski czy brazylijski. Na wartości zyskiwały także surowcowe waluty – oprócz rosyjskiego rubla i brazylijskiego reala także chilijskie peso, kanadyjski dolar czy norweska korona. Na polskim rynku odbiciem surowcowej hossy były wzrosty akcji paliwowego Lotosu, wydobywającego miedź KGHM czy znajdującej się w trudnej sytuacji finansowej Jastrzębskiej Spółki Węglowej.
Szansę na wysokie zyski mieli także posiadacze jednostek funduszy – w pierwszej dziesiątce najzyskowniejszych funduszy pierwszego półrocza znalazło się pięć podmiotów skupiających się na rynku surowcowym. Najlepszy z nich, PKO Akcji Rynku Złota, zyskał w ciągu 6 miesięcy ponad 100 proc. Taki wynik w przyszłości bardzo trudno będzie powtórzyć. ©?
Energetyka i sektor finansowy to branże, które ciągną rynek w dół