Władimir Bukowski, wpływowy były dysydent, który dziś mieszka w Wielkiej Brytanii, przez długi czas przyrównywał Unię Europejską do Związku Radzieckiego, którego nienawidził i z którym walczył. Żeby była jasność – Unia Europejska w jego wizji jest oczywiście znacznie łagodniejszą wersją ZSRR, ale na swój sposób tak jak ZSRR, jest zideologizowana i niedemokratyczna. Wówczas niewielu chciało słuchać Bukowskiego, ale dziś, liderka Frontu Narodowego Marine Le Pen, też mówi, że w Unii Europejskiej rozpoczął się proces dezintegracji, tak jak w Związku Radzieckim. Analogia ta zasługuje na dyskusję.

W atmosferze powstałej po brytyjskim referendum jest coś, co przypomina czasy rozpadu Związku Radzieckiego. Tak jak ujął to rzecznik prasowy Władimira Putina Dymitrij Pieskow, „byłoby niemądre kreślenie bezpośrednich podobieństw UE do ZSRR, ale pewien rodzaj niepewności i nieprzewidywalności znów jest przed nami”.

W przeciwieństwie do Pieskowa, Marine Le Pen nie ma żadnych doświadczeń życia w schyłkowej fazie istnienia ZSRR. Być może dlatego nie ma problemów z bezpośrednim łączeniem ZSRR z UE. W niedawnym wywiadzie Le Pen stwierdziła, że UE jest tak samo niezdolna do naprawy jak ZSRR:

„Robią dokładnie to samo co w Związku Radzieckim. Gdyby wyniki głosowania były sprzeczne z oczekiwaniami, Sowieci powiedzieliby, że głosowanie nie udało się, gdyż było za mało komunistyczne. I Brukseli jest dziś tak samo. Gdy nadchodzi jakaś klęska, wówczas mówią, że było zbyt mało Europy”.

Reklama

Dla europejskich nacjonalistów Unia Europejska z jej ponadnarodowymi instytucjami przypomina pod wielka względami ZSRR. UE jest rządzona głównie przez niewybieralnych biurokratów, ma słaby parlament i propaguje polityczną poprawność. Co najważniejsze, według nich UE próbuje niszczyć narodowe tożsamości i promować w to miejsce tożsamość. Zgodnie z tą narracją, to co się stało w Wielkiej Brytanii, może być początkiem nacjonalistycznego przebudzenia, które zburzyło Związek Radziecki.

Le Pen uważa, że swego rodzaju „wiosna ludów” jest nieunikniona i przypomina „paradę suwerenności’ z lat 1988-1991, gdy wszystkie republiki ZSRR i nawet niektóre części Rosji chciały stać się państwami narodowymi.
Łatwo jest dać się ponieść tego typu narracji. Ruchy niepodległościowe z czasów załamania ZSRR powstawały na bazie kryzysu gospodarczego, spowodowanego tanią ropą. Oczywiście to wszystko było znacznie trudniejsze niż to, czego doświadcza dziś UE. Choćby dominacja i totalitarna represja ze strony Moskwy były bardziej destruktywne niż cokolwiek, co mieści się w wyobrażeniach dzisiejszych eurosceptyków na temat Brukseli.

Gospodarcza nędza sprawiła, że wówczas populiści spod znaku nacjonalistów na Ukrainie i w państwach bałtyckich oskarżały Moskwę o wysysanie pieniędzy. Grecy niedawno znaleźli się na podobnej trajektorii myślenia wobec Brukseli. „W warunkach kryzysu i głodu, wirus zazdrości zaczął się szybko rozprzestrzeniać” – wspomina Siergiej Szakraj, były doradca Borysa Jelcyna. „W państwach bałtyckich krzyczano: dość karmienia Moskwy! Z kolei Rosjanie nie chcieli karmić Azji Centralnej i Gruzji” – dodaje.

To wszystko brzmi podobnie do argumentów zwolenników Brexitu na temat budżetu UE i nadużywających benefisów imigrantów z Unii. Mimo odzyskania niepodległości, spodziewana prosperity w republikach sowieckich nie nadeszła. Zamiast tego gospodarki tych krajów załamały się, ze względu na przerwanie łańcuchów powiązań gospodarczych, powróciły narodowe granice i bariery celne.

Wtedy – tak samo jak dziś - ruchy niepodległościowe stały się przykrywką dla rasizmu i różnych form dyskryminacji. W Wielkiej Brytanii po referendum też to miało miejsce. Jedna z litewskich nastolatek napisała na Facebooku:

„Myślę, że ludzie, którzy byli już rasistami, otrzymali powody, aby być teraz otwartymi rasistami po tym, jak Brytyjczycy zdecydowali o Brexicie. Teraz jest już okej, aby mi powiedzieć, że musisz stąd wyjechać, bo zagłosowaliśmy za wyjściem z Unii Europejskiej”.

Nastolatka, która to napisała, czyli Egle Matulionyte, jest zbyt młoda, aby pamiętać podobne odczucia ze strony Litwinów, skierowane do Rosjan, po deklaracji niepodległości przez Litwę w marcu 1990 roku. Osoby rosyjskojęzyczne na ulicach litewskich miast były nazywane „okupantami” i wzywano je, aby wracały do domu.

Jeśli w wyniku Brexitu rozpocznie się fala odejść z UE, wówczas łatwo sobie wyobrazić, że przywódcy największych państw spotkają się za zamkniętymi drzwiami, aby negocjować ostateczne warunki rozwodu. Tak, jak zrobili to prezydenci Rosji, Ukrainy i Białorusi w Puszczy Białowieskiej w 1991 roku. I łatwo sobie wyobrazić, że ich następcy nazwą to tragedią i aktem zdrady, tak jak nazywano to w innych państwach postsowieckich.

Obóz zwolenników pozostania w UE już dziś nazywa tak zwolenników Brexitu. A USA już dziś obawiają się, że erozja Unii Europejskiej może być prawie tak samo destabilizująca, jak upadek Związku Radzieckiego w latach 90. XX wieku.
Takie porównanie UE do ZSRR jest oparte o oczywisty błąd. ZSRR opierał się na przemocy. Unia Europejska – cokolwiek by nie powiedzieć o presji Niemiec na słabsze gospodarczo kraje – o przemoc się nie opiera.

Po tym, jak Litwa ogłosiła swoją niepodległość względem ZSRR, sowiecki lider Michaił Gorbaczow nazwał ten akt nielegalnym. Próbował wprowadzić gospodarcze sankcje wobec tej secesjonistycznej republiki, ale to nie zadziałało.

Dlatego w styczniu 1991 roku wysłano sowieckie oddziały do Wilna. Zginęło wówczas 13 Litwinów. Tymczasem w Moskwie tysiące osób manifestowało przeciw użyciu siły. Pomimo nacjonalistycznego charakteru litewskiej rewolucji, Rosjanie uznali to jako krok także ku swojej własnej wolności, wolności od komunizmu.

Wyobraźmy sobie Brukselę, która protestuje przeciwko decyzji Brytyjczyków o opuszczeniu UE i nakłada na Londyn gospodarcze sankcje. Wyobraźmy sobie demonstracje zwolenników Brexitu w Berlinie, którzy mieliby nadzieję, że działania Wyspiarzy przyniosą wolność reszcie Europy. A zatem dziś nie ma moralnych powodów, uzasadniających opuszczenie Unii Europejskiej. W czasie, gdy Bałtowie zdecydowali się odłączyć od ZSRR i przerwać lata okupacji, takie powody istotnie były.

Niemniej są pewne wnioski, które można wyciągnąć z upadku Związku Radzieckiego. Źle zarządzane superpaństwa – niekiedy nazywane imperiami – mają tendencję do upadania.

Zazdrość, rasizm i uparte dążenie do niezależności nie prowadzą do bogactwa. Państwa bałtyckie w Unii Europejskiej osiągnęły relatywny dobrobyt, a do samej UE weszły dobrowolnie. I tak jak należały do pierwszych, które wstrząsnęły posadami Związku Radzieckiego, tak teraz będą prawdopodobnie ostatnimi, które wyszłyby z UE, jeśli organizacja ta miałaby się rozpaść.

>>> Pracujesz lub masz firmę w Wielkiej Brytanii? Sprawdź, co Cię czeka po Brexicie. Pobierz darmowy raport Forsal.pl