Indyjska firma Ringing Bells szykuje się do wypuszczenia na rynek smartfonu Freedom 251. Urządzenie jest wyposażone w procesor typu quad-core, 4-calowy ekran dotykowy oraz dwa aparaty - z przodu i z tyłu. Wszystko to za zadziwiająco niską cenę 251 rupii, czyli mniej niż 4 dolary. Taka oferta to niezwykle łakomy kąsek dla klientów na rosnącym najszybciej na świecie indyjskim rynku. Ceny smartfonów Samsunga czy Lenovo oscylują wokół 100 dol., a Apple ze swoimi drogimi sprzętami praktycznie nie ma szans na zdobycie większej rzeszy użytkowników. W tej chwili do giganta z Cupertino należy zaledwie 2 proc. indyjskiego rynku.

Według wyliczeń Banku Światowego, PKB per capita w Indiach wynosi ok. 5 630 dol. Nawet firmom, które oferują smartfony za ok 50 dol., trudno zarobić tu pieniądze. Próba zrobienia biznesu na telefonach za 4 dolary to więc niedorzeczny pomysł – twierdzi Tarun Pathak, starszy analityk w Counterpoint Technology Market Research. Co prawda spółka Micromax każdego miesiąca sprzedaje miliony tanich urządzeń w mniejszych miastach, jest jednak w stanie zarabiać tylko dzięki efektowi skali.

>>> Czytaj też: Oto 7 krajów, które najbardziej korzystają z innowacji technologicznych

Dyrektor zarządzający indyjskiej Ringing Bells otwarcie przyznaje, że spółka nie liczy na zysk ze sprzedaży tanich smartfonów. Na każdym telefonie będzie bowiem tracić setki rupii. Ma jednak nadzieje, że firmie uda się odrobić straty dzięki kontraktom reklamowym i akcjom marketingowym. Jak mówi szef spółki, Ringing Bells importuje smartfonowe części z Tajwanu i składa telefony w fabryce w Haridwar w pobliżu Delhi.

Reklama

Według danych Forrester Research, Indie posiadają drugą największą na świecie bazę użytkowników smartfonów (222 mln osób), stanowią oni jednak zaledwie 17 proc. całej populacji kraju. Gra toczy się więc o setki milionów potencjalnych klientów. Jak wynika z prognoz firmy CMR, do 2021 roku liczba użytkowników smartfonów w Indiach ma wzrosnąć do 517 mln. Rynek urządzeń w cenie do 150 dol. rozrośnie się do tego czasu o 44 proc.

Jednak nawet przy cenie 4 dolarów za sztukę, smartfon Freedom 251 może okazać się poza zasięgiem większości Hindusów. Głównie z powodu niskiej podaży. Podczas premiery telefonu w lutym tego roku Goel ogłaszał, że rezerwacje na smartfon zgłosiło 70 mln klientów, co spowodowało przeciążenie strony internetowej producenta. W zeszłym tygodniu spółka oznajmiła, że rozpocznie dostawy smartfonów tylko do 200 tys. klientów wylosowanych w loterii. Goel nie podał jednak żadnych szczegółów, a przedstawiciele spółki nie odpowiadali w ostatnich dniach na telefony, maile i smsy.

Wokół najtańszego smartfonu na świecie zaczęło jednocześnie pojawiać się coraz więcej kontrowersji. Okazało się, że zaprezentowany mediom prototyp Freedom 251 został wyprodukowany przez inną firmę, której logo zakryto. Wywołało to ostrą reakcję klientów, którzy zgromadzili się pod siedzibą Ringing Bells protestując przeciw nieuczciwym praktykom i zgłosili sprawę na policję oraz do organów podatkowych.

“Jesteśmy tym zaniepokojeni i badamy sprawę” – powiedział Pankaj Mahindroo, szef indyjskiego stowarzyszenia producentów telefonów komórkowych, do którego należą m.in. Apple i Samsung.

Dyrektor Ringing Bells Mohit Goel, który nie ma doświadczenia w branży technologicznej, odpiera zarzuty, jakoby spółka wprowadzała w błąd klientów. Jednocześnie podjęto decyzje o zwrocie depozytów klientów wpłacanych podczas rezerwacji smartfonów i o przełożeniu daty rynkowego debiutu.

„Taki rodzaj produkcji oznacza, że tak naprawdę każdy, nie tylko firmy z branży technologicznej, mogą wejść w smartfonowy biznes. Wystarczy dogadać się z Chinami i zamawiać tanie urządzenia bezpośrednio u właścicieli fabryk. Smartfony stały się takim towarem, że nawet producenci cementu mogą w ciągu jednej nocy stać się ich wytwórcami” – mówi Satish Meena, analityk firmy Forrester z Delhi. „Smartfon za 4 dolary to nic innego jak chwyt marketingowy” - dodaje.

>>> Polecamy: Chiny mają już więcej superkomputerów niż USA. Ale technologiczna potęga zależy od czegoś innego