Decyzja NATO o wysłaniu batalionów do Europy Środkowo-Wschodniej to w teorii ciekawa pułapka zastawiona na Rosję, ale rodzą się pytania, czy zadziała ona w praktyce – powiedział analityk Security Europe i korespondent branżowego pisma "Jane’s Defence Weekly" Brooks Tigner.

Przywódcy państw NATO podjęli w Warszawie decyzję o wzmocnieniu wschodniej flanki Sojuszu poprzez rozmieszczenie czterech batalionowych grup bojowych liczących po ok. 1000 żołnierzy w Polsce i krajach bałtyckich. Zostaną one rozmieszczone w przyszłym roku na zasadzie rotacji.

Tigner w rozmowie z PAP porównał te siły do linki, której pociągnięcie uruchamia pułapkę. "NATO liczy, że te niewielkie oddziały zadziałają, jak taka linka lub sznurek, że jeżeli dojdzie do agresji, jeśli Rosja zaatakuje jeden z tych batalionów, one rozpoczną walkę ze świadomością, że nie sprostają, ale będą pierwszą linią oporu" – powiedział.

"Ponieważ bataliony będą międzynarodowe, Rosja może się zawahać, czy zabijać amerykańskich lub francuskich żołnierzy, bo to oznacza 'wybuch' - na miejsce tych żołnierzy zaczną przebywać kolejne fale następnych oddziałów" – dodał.

Zdaniem eksperta jest to ciekawe założenie teoretyczne. "Jeśli zginą żołnierze amerykańscy, to szczerze mówiąc będzie to poważniejsza sprawa niż gdyby zginęli żołnierze estońscy. Nie jest ładnie tak mówić, ale w kategoriach polityki to prawda" – powiedział Tigner.

Reklama

Jednocześnie zwrócił uwagę, że koncepcja wysuniętej obecności rodzi pytania. "Czy rzeczywiście NATO będzie w stanie wysłać większe siły tak szybko, jak twierdzi NATO. Nie jestem tego pewien" – powiedział.

W razie otwartej wojny – zdaniem Tignera – nikt nie kwestionowałby pomysłu przerzucenia setek tysięcy żołnierzy do Europy Środkowo-Wschodniej. Jednak analityk powiedział, że zastanawia się, czy sojusznikom starczyłoby politycznej woli do reagowania, gdyby doszło do konfliktu poniżej progu wojny, podobnie jak na Ukrainie.

"Gdyby to była sytuacja poniżej progu wojny, mam pewne wątpliwości, czy NATO by zareagowało i czy efekt pułapki by zadziałał, ponieważ sprawa trafiłaby do parlamentów narodowych, zaczęłyby się debaty, powstałyby pytania, czy mamy wystarczająco dużo pieniędzy, by wysłać żołnierzy za granicę albo utrzymywać ich w podwyższonej gotowości itd. To skomplikowałoby sytuację i spowodowało opóźnienie reakcji i wysunięta obecność nie zadziałałaby tak, jak NATO zaplanowało" – tłumaczył Tigner.

Jednocześnie ocenił, że NATO dobrze robi, zwiększając swoje zdolności wywiadowcze i rozpoznawcze. Dzięki temu może z dużym wyprzedzeniem dowiadywać się o zagrożeniach, co daje szansę na przygotowanie

Zdaniem Tignera Rosja zdaje sobie sprawę ze słabości pułapki, którą przygotowało NATO, i będzie teraz sprawdzać, jak daleko może się posunąć bez doprowadzania do prawdziwej konfrontacji z Sojuszem.

>>> Czytaj też: Rosyjska prasa: Szczyt NATO u rosyjskich granic. Sojusz marzy o wojnie