Wilson uważa, że rosyjski prezydent Władimir Putin testuje NATO, a zarazem wykorzystuje Sojusz do własnych celów w polityce wewnętrznej i uzasadniania swojej obecności na Kremlu.

Ekspert ostrzegł też, że przyszłość NATO i realizacja decyzji, podjętych na warszawskim szczycie, w dużej mierze zależeć będzie od wyniku wyborów prezydenckich w USA.

PAP: Czy NATO podjęło dobre decyzje, aby sprostać wyzwaniom ze wschodu, ale także z południa i zagrożenia ze strony terrorystów?

Damon Wilson: Oczywiście. To niezwykle ważny moment dla Sojuszu. Na wschodzie mamy do czynienia z rewanżystowską polityką Rosji, a na południu - z dezintegracją państw, czego rezultatem jest fala migracyjna i związane z nią napięcia w Europie. Do tego dochodzi niepewność co do przyszłego amerykańskiego przywództwa. Dlatego to ważny czas i ważna próba dla Sojuszu Północnoatlantyckiego.

Reklama

W ciągu niespełna dwóch lat, jakie dzielą szczyt warszawski od szczytu w Walii w 2014 r. Sojusz przeszedł drugą drogę od zapewniania wschodnich członków, że NATO ich obroni, do rzeczywistego odstraszania. Decyzje podjęte w Walii w zasadzie wzięły się z tego, że wschodni członkowie Sojuszu nie mieli zaufania do USA i potrzebowali tych zapewnień. Z kolei w odstraszaniu chodzi sposób myślenia przeciwników. Teraz koncentrujemy się na tym, co i jak robi Rosja.

Myślę też, że decyzje, które zapadły w Warszawie, to właściwie tylko początek. Niektórzy twierdzą, że są to już działania prowokacyjne, ale moim zdaniem brak takiej reakcji byłby niedbalstwem. Jeśli chcemy utrzymać pokój, nasze przesłanie dla Kremla musi być jasne, mocne i wyrażone zarówno w słowach jak i poprzez działania. Nie powinno im (Rosji - PAP) nawet przejść przez głowę, by zaczepiać członka Sojuszu, bo my będziemy się bronić.

PAP: Czy cztery bataliony w Polsce i krajach bałtyckich, w sumie około 4 tys. żołnierzy, wystarczą, by odstraszyć Rosję, która na pewno odpowie na decyzje NATO?

DW: Osobiście chciałbym, by NATO zrobiło więcej. Byłbym zwolennikiem stałej obecności wojskowej na wschodzie, albo przynajmniej jasnej deklaracji, że siły te pozostaną w krajach bałtyckich i Polsce oraz w regionie Morza Czarnego, dopóki postawa Kremla będzie budzić obawy i zagrażać członkom naszego Sojuszu.

Prezydent Władimir Putin wie, że nie może pozwolić sobie na konfrontację z Zachodem, z USA. Dlatego dąży do sytuacji, która nie jest bezpośrednią konfrontacją, ale która zachwieje nami od wewnątrz, podważy naszą wolę polityczną, ale nie wywoła odpowiedzi na podstawie artykułu 5. Traktatu Północnoatlantyckiego. Sprawdza on, gdzie są nasze słabsze punkty. To jasne, że słabszym punktem jest Ukraina, bo było jasne, że NATO tam nie zareaguje. Teraz wydaje się, że Putin próbuje doprowadzić do sytuacji, w której niektóre kraje NATO byłyby członkami Sojuszu drugiej kategorii, teoretycznie będącymi w NATO, ale nie na takich samych zasadach jak pozostali. Ich bezpieczeństwo mogłoby stale być kwestionowane, czy to poprzez wysłanie sił specjalnych, które porywają agenta wywiadu, co miało miejsce w Estonii, czy też poprzez przeprowadzanie ćwiczeń, symulujących atak nuklearny na Warszawę.

PAP: Czy to nie paradoks, że prowokując NATO, Rosja w rzeczywistości wzmacnia Sojusz?

DW: W dużej mierze tak. USA nie skupiały się na tym, co się dzieje w Europie, a poprzez działania Putina zostały do tego zmuszone. Stany Zjednoczone w pewnym sensie wróciły do Europy. Ale musimy być ostrożni, bo Putin wykorzystuje nas do realizowania wewnętrznych celów. Chodzi mu przede wszystkim o utrzymanie kontroli nad własnym krajem. W obliczu załamania gospodarki potrzebuje nowego uzasadnienia swojej obecności na Kremlu.

Wykorzystuje kryzys na Ukrainie - który sam stworzył i sprowokował - aby skonsolidować kontrolę w kraju. Buduje narrację, że Rosja jest zagrożona, otoczona, że w Kijowie doszło do nazistowskiego przewrotu. To ma przekonać ludzi, że tylko on, silny człowiek na Kremlu, może chronić "matkę Rosję", jej interesy na świecie odbudować wielkość narodu upokorzonego na arenie międzynarodowej.

PAP: Jak opisałby pan obecny stan relacji między Zachodem a Rosją? Czy wchodzimy w nową zimną wojnę czy też potrzebujemy innego określenia dla stanu tych relacji?

DW: To raczej nie jest nowa zimna wojna. Nie ma tu tej walki i konkurencji między ideologiami. Jest to nowy kontekst, ale także bardzo poważny i niebezpieczny. Jesteśmy być może w najbardziej niebezpiecznym momencie od zakończenia zimnej wojny i znaleźliśmy się w nim nie przez przypadek czy błędną kalkulację.

Putin może liczyć też na to, że w obliczu niepewności w Europie, związanej z Brexitem, w obliczu burzliwych amerykańskich wyborów, więcej ujdzie mu płazem. Może kalkulować, że to dobry moment na realizację swoich interesów.

PAP: Czy jest możliwe, że po wyborach prezydenckich w USA realizacja podjętych w Warszawie decyzji NATO stanie pod znakiem zapytania?

DW: Tak. Stawka tych wyborów jest bardzo wysoka. Podczas kampanii mamy do czynienia z dużą dozą strasznej retoryki antynatowskiej. (Kandydat Republikanów - PAP) Donald Trump w sposób ofensywny mówi o Sojuszu, obraża kraje członkowskie, jak partnerów NATO. Słyszymy na przykład, że Europejczycy żerują na nas w dziedzinie obrony i bezpieczeństwa.

Ale nawet bez względu na wybory sytuacja bardzo się zmieniła, bo po obu stronach Atlantyku mamy populistycznych krytyków NATO. Dlatego potrzebna jest praca od podstaw i tłumaczenie od nowa, dlaczego Amerykanie powinni popierać zaangażowanie Stanów Zjednoczonych na świecie, we współprace z sojusznikami i w rozwiązywanie globalnych problemów, ochronę naszych interesów i wartości.

Anna Widzyk (PAP)