Z raportu wynika, że BND interesował się za granicą 3300 celami, z których dwie trzecie stanowiły przedstawicielstwa dyplomatyczne sojuszniczych krajów, a także organizacje pozarządowe, instytucje gospodarcze, obiekty wojskowe i pojedyncze osoby.

Wersja raportu, do której dotarły niemieckie media, nie zawiera nazw państw i instytucji ani nazwisk inwigilowanych osób. Tygodnik "Der Spiegel" pisał w listopadzie zeszłego roku, że w polu zainteresowania BND znajdowało się także polskie MSW.

Raport został sporządzony przez trzech posłów z parlamentarnej komisji kontrolującej działalność służb (PKGr). Członkowie tzw. grupy Taskforce ocenili, że jedna trzecia operacji BND była jak najbardziej uzasadniona, gdyż dotyczyła krajów ogarniętych kryzysem lub związana była z konkretnymi zagrożeniami.

W wielu wypadkach parlamentarzyści nie potrafili jednoznacznie ocenić, czy inwigilacja była uzasadniona, czy nie. Natomiast część przypadków, szczególnie szpiegowanie czołowych polityków z sojuszniczych krajów, była, zdaniem członków komisji, jednoznacznie niezgodna z prawem - pisze "FAZ".

Reklama

Członkowie parlamentarnego gremium zalecili wywiadowi, by podejmując decyzję o inwigilacji w większym niż dotychczas stopniu uwzględniał nie tylko wywiadowcze aspekty, lecz także ewentualne szkody polityczne w przypadku wykrycia sprawy.

"FAZ" zwraca uwagę, że po wyjściu na jaw praktyk stosowanych przez BND wywiad zawiesił większość operacji.

Jeden z uczestników Taskforce - poseł Zielonych Hans-Christian Stroebele oskarżył BND o łamanie prawa i naruszenie międzynarodowych porozumień.

Niemieckie media przypominają w tym kontekście wypowiedź kanclerz Angeli Merkel sprzed kilku lat, gdy ujawniono kontrowersyjne działania amerykańskich służb w Niemczech. Merkel powiedziała wówczas, że szpiegowanie wśród przyjaciół "nie uchodzi". "A jednak, uchodzi" - komentuje ironicznie agencja dpa.

>>> Czytaj też: Renesans klasycznej polityki siły. Niemcy zwiększą wydatki na obronność