Głosowanie to po części proces społeczny, w którym ludzie rozważają opinie innych, gdy chcą podjąć własne decyzje. W coraz większym stopniu są jednak oni celem specjalnych programów udających ludzkie zachowanie (botów), które mają za zadanie wpłynąć na ich opinie. Z botami w dużej mierze mieliśmy do czynienia przy okazji brytyjskiego referendum - pisze w felietonie Mark Buchanan.

Głosowanie to po części proces społeczny, w którym ludzie rozważają opinie innych, gdy chcą podjąć własne decyzje. W coraz większym stopniu są jednak oni celem specjalnych programów udających ludzkie zachowanie (botów), które mają za zadanie wpłynąć na ich opinie. Aby demokracja nie była zagrożona, ludzie potrzebują pomocy w rozróżnianiu programów komputerowych od innych ludzi.

Dwa lata temu w raporcie dla amerykańskiej komisji papierów wartościowych i giełd sieć szacowano, że sieć społecznościowa Twitter posiada ponad 23 mln kont, które były prowadzone nie przez ludzi, ale przez boty. Boty na Twitterze reagowały na wiadomości oraz wchodziły w interakcje z prawdziwymi użytkownikami, nigdy nie ujawniając swojej prawdziwej natury.

Boty tego typu już od dekady wykorzystywano do zmylenia opinii publicznej w Ameryce Środkowej. Haker i polityczny aktywista Andrés Sepúlveda przyznaje, że wykorzystywał armie botów do wpływania na opinie, a przez to na wyniki wyborów w ponad 6 miastach w Meksyku, Kolumbii, Nikaragui oraz w innych miejscach.

Czy to samo mogło się stać w USA lub w Europie? Prawdopodobnie tak, biorąc pod uwagę ostatnie ustalenia ws. aktywności botów przy okazji referendum ws. wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. W ramach projektu badawczego „Computational Propaganda Research Project” na Uniwersytecie w Oxfordzie badacze przyjrzeli się ok. 300 tys. kont na Twitterze i doszli do wniosku, że zaledwie 1 proc. z nich generował aż 1/3 wszystkich tweetów, które napisano w ramach debaty o Brexicie. Brytyjscy badacze uważają, że wiele z tych kont było zarządzanych przez boty, gdyż człowiek nie jest w stanie prowadzić tak intensywnej aktywności na Twitterze bez automatyzacji i pomocy botów. Nie jest do końca jasne, czy przesądziło to o wyniku brytyjskiego referendum, ale już faktem jest, że po stronie zwolenników Brexitu wygenerowano więcej zautomatyzowanych wpisów na Twitterze.

Reklama

Sprawa ta jednak dotyczy czegoś więcej niż tylko samego Brexitu. Otóż niewygodna rzeczywistość jest taka, że już od jakiegoś czasu mamy do czynienia z komputerową propagandą.

W amerykańskim wyścigu prezydenckim twitterowe boty działają zarówno na rzecz Donalda Trumpa, jak i Hilary Clinton. Funkcjonując 24 godziny na dobę, z serwerów zawieszonych w chmurze, odpowiadają za ok. 50 proc. całej aktywności w sieci. Według Andrésa Sepúlvedy na ludzkie opinie bardziej wpływają te, które pochodzą od innych, rzeczywistych osób, niż te przekazywane w telewizji czy w gazetach.

Co zatem robić w takiej sytuacji? Philip Howard, profesor z Uniwersytetu w Oxfordzie, który prowadził badanie nt. Brexitu oraz Samuel Woolley z Uniwersytetu Waszyngtońskiego uważają, że pierwszym krokiem jest ułatwienie użytkownikom Internetu rozpoznawania botów. Niektórzy badacze opracowali już algorytmy, pozwalające rozpoznawać – na podstawie wzorów zachowań na Twitterze, działania botów, ale to tylko część rozwiązania.

Twitter i inne sieci społecznościwe mają dostęp do znacznie większej liczby określonych danych, dzięki czemu mogłyby oznaczać fałszywe konta. Z badań wynika, że ludzie ulegają wpływowi w mniejszym stopniu, jeśli wiedzą, że opinie pochodzą z fałszywego konta, prowadzonego przez boty.

Użytkownicy powinni wiedzieć, z kim wchodzą w interakcje w Internecie. Jeśli sieci społecznościowe nie chcą pomóc same z siebie, wówczas opinia publiczna i rząd powinny wywierać na nie odpowiednią presję.