Istnieje istotny związek między cłami a długofalową niedolą gospodarczą całych narodów i krajów. Dowodzą tego ekonomiści z Francji na przykładzie ceł na zboża.

Dwoje naukowców francuskich twierdzi, że wprowadzenie ponad 100 lat temu ceł na importowane zboże zahamowało we Francji na długie lata proces formowania tego, co nazywamy dziś „kapitałem ludzkim".

W roku 1892 Jules Méline (późniejszy 65. w kolejności premier francuski) postanowił przyjść rodakom pracującym na roli z pomocą rządową i wprowadził zaporowe cła na zboże sprowadzane do Francji. Była to odpowiedź na pogorszenie się pozycji konkurencyjnej tamtejszego rolnictwa względem rolnictwa amerykańskiego i rosyjskiego. Główną rolę w tym pogorszeniu odegrał postęp techniczny dokonujący się błyskawicznie w samym rolnictwie oraz w transporcie.

Szczegółów, jak to w taryfach celnych, jest bardzo dużo, więc tu wystarczy podkreślić, że w myśl polityki premiera Méline, cło na pszenicę wzrosło z 3 franków za kwintal (100 kg) w 1887 r. do 7 franków w 1897 r. (Robert Millward, The State and Business in the Major Powers: An Economic History, 1815-1939).

Ku entuzjazmowi rolników, ceny rynkowe pszenicy stały się wskutek tego wyższe nad Sekwaną, Loarą i Rodanem o 45 proc. niż w wolnorynkowej Wielkiej Brytanii.

Reklama

Wzrosło też zatrudnienie we francuskim rolnictwie. Wg szacunków, w 1896 r. wynosić miało aż 8,5 mln osób, przy całkowitej liczbie ludności wynoszącej wówczas 38,5 mln. Chłop francuski cieszył się wtedy z ceł jak dzisiejszy polski gospodarz małorolny z niemądrych dopłat unijnych, ale Francja ucierpiała bardzo mocno i w jakimś stopniu cierpi do dzisiaj.

Vincent Bignon z Banque de France i Cecilia Garcia-Peňalosa z Aix-Marseille School of Economics ujawnili mianowicie nieoczywiste konsekwencje protekcjonizmu. Wyniki swoich badań zawarli w pracy pt. „Protectionism and the Education: Fertility Tradeoff in late 19th century France”.

Zwykle, ochrona własnego rynku przez konkurencją zagraniczną prowadzi do wzrostu cen, na czym cierpią mieszkańcy-konsumenci oraz kończy się marnotrawnym zużyciem kapitału, który zamiast do dziedzin najbardziej produktywnych trafia tam, gdzie przygotowano mu krajową sielankę.

Według francuskiej pary, długofalowa interwencja premiera Méline doprowadziła do wykrzywienia procesów demograficznych, a w efekcie do niezwykle negatywnych skutków w postaci długofalowego niedouczenia Francuzów.

W bogacącym się środowisku zachodzi proces rozwojowy nazwany przejściem demograficznym (demographic transition). Polega na stopniowym i jednoczesnym obniżaniu się wysokich i bardzo wysokich wskaźników rozrodczości i umieralności. W miarę wzrostu zamożności indywidualnej i zbiorowej ludzie mają mniej dzieci i sami żyją dłużej.

Gdy coraz więcej dzieci przeżywa okres niemowlęctwa, rodzice przestają dostrzegać sens w płodzeniu kolejnych i zamiast w pieluchy inwestują w zdrowie oraz edukację potomstwa. Dzięki temu rośnie potencjał ludzki zdolny tworzyć i produkować coraz wspanialsze cuda, zamiast machać tylko motyką i łopatą.

Prohibicyjne cła Méline’a zakłóciły to wspaniałe przejście. Ceny żywności wzrosły we Francji o ok. jedną czwartą i farmerom zaczęło się wieść znacznie lepiej. Bignon i Garcia-Peňalosa potwierdzili na danych, że w rejonach, które najbardziej skorzystały na cłach bardzo wyraźnie wzrosła znowu dzietność i zmalał wskaźnik scholaryzacji na poziomie podstawowym.

Działo się tak dlatego, że wraz ze wzrostem cen artykułów rolnych rosły płace robotników niewykwalifikowanych (parobków),a więc w rozumieniu prostych ludzi spadała atrakcyjność posyłania dzieci do szkoły w imię korzyści możliwych, ale niepewnych i zbyt odległych.

Skala kontrrewolucji demograficzno-edukacyjnej wywołanej ochroną krajowego rynku rolnego była więcej niż istotna. Przywoływani badacze sądzą na podstawie analizy statystycznej, że proces przemiany demograficznej cofnął się wówczas we Francji o jakieś 15 lat, spychając kraj w dół drabiny po której wspinały się ówczesne potęgi.

Francuski przyczynek ma przynajmniej dwa związki z dzisiejszą Polską. Po pierwsze pomaga rozwiewać szkodliwy mit rzekomego „kryzysu demograficznego”, który jest procesem obiektywnym i wręcz pożądanym, chyba że ilość przedkłada się komuś ponad jakość.

Po drugie, zauważać trzeba potężne szkody, jakie wyrządza Polsce wdrożony u nas model unijnej wspólnej polityki rolnej nagradzający finansowo ludzi ze wsi za to, że trzymają się swoich spłachetków ziemi. Dziś tego nie widać jeszcze tak wyraźnie, ale skutkiem będzie spustoszenie dużej części potencjału, który nazywa się potencjałem ludzkim.