Nie potwierdziły się pierwsze doniesienia, że sprawców było trzech, z "długą bronią". Policja podkreśla, że musiała przyjąć takie założenie na podstawie zeznań świadków, ale że później zostało to jednoznacznie wykluczone. Jednak w piątek policja ostrzegała, że w Monachium panuje "ostre zagrożenie terrorystyczne".

Szef monachijskiej policji powiedział, że zmobilizowano wszystkie siły. Zaznaczył, że w sytuacji, gdy dochodziły pogłoski o zagrożeniach w innych częściach miasta, takie działanie było absolutnie konieczne.

Eksperci i komentatorzy zwracają uwagę na kampanię informacyjną prowadzoną przez policję na portalach społecznościowych. Na Twitterze i Facebooku przekazywano mieszkańcom i turystom kolejne ostrzeżenia, wezwania i komunikaty, po niemiecku, a także po francusku i po angielsku, potwierdzano niektóre doniesienia mediów, bądź informowano, że niektórych pogłosek nie można na razie potwierdzić. W czasach, kiedy praktycznie wszyscy mają smartfony, ta forma kontaktu nabiera coraz większego znaczenia.

Komentatorzy niemieckich stacji telewizyjnych podkreślają, że po strzelaninie w centrum handlowym Olympia na północy Monachium w internecie zaczęły się pojawiać pogłoski o zagrożeniach w innych częściach miasta. Wybuchała panika.

Reklama

Zanim ponad wszelką wątpliwość ustalono, że były to fałszywe alarmy, policja musiała reagować. Wstrzymano cały transport miejski, zamknięto Dworzec Główny, wezwano ludzi do niewychodzenia na ulice, zwrócono się do taksówkarzy, żeby nie zabierali pasażerów. Duże siły policyjne pojawiły się w śródmieściu Monachium, ściągano posiłki z innych krajów związkowych.

Monachijska policja zapowiedziała w sobotę, że jeśli okaże się, że ktoś rozmyślnie rozpowszechniał w mediach społecznościowych fałszywe informacje, wywoływał fałszywe alarmy, poniesie konsekwencje. Minister spraw wewnętrznych Bawarii Joachim Herrmann podkreślał, że takie "głupie żarty" mogą odciągać uwagę policji od rzeczywistych zagrożeń.

Komentatorzy niemieckich stacji telewizyjnych zwracają uwagę, że do strzelaniny w Monachium doszło zaledwie kilka dni po zamachu, dokonanym w bawarskim Wuerzburgu w pociągu przez młodego Afgańczyka, który rzucił się na pasażerów z siekierą i nożem, a potem został zastrzelony przez policję.

Powiązana z dżihadystami agencja prasowa Amak opublikowała nagranie z deklaracją Afgańczyka, że jest żołnierzem Państwa Islamskiego. Gdy w Monachium padły strzały, natychmiast zaczęto podejrzewać, że może to być kolejny zamach, za którym stoi dżihadystyczne IS. Okazało się jednak, że w stolicy Bawarii strzelał niezrównoważony psychicznie młody człowiek, szaleniec.

Napływają informacje, że wśród ofiar strzelaniny w Monachium jest troje obywateli Kosowa, troje Turków i Grek. Wcześniej szef monachijskiej policji Hubertus Andra mówił, że wszyscy zabici pochodzili z Monachium i okolic. Zapewniał, że nie zginął żaden turysta ani nikt spoza tego regionu. Informacje te nie muszą być sprzeczne, ponieważ w Monachium od lat mieszka wielu cudzoziemców.

W sobotę wczesnym popołudniem było już jasne, że młody Niemiec irańskiego pochodzenia, urodzony i wychowany w Monachium, który poprzedniego dnia w centrum handlowym zastrzelił dziewięciu ludzi, był szaleńcem, a nie terrorystą.

Policja zakłada, że mógł się zainspirować zamachem, dokonanym pięć lat wcześniej w Norwegii przez Andersa Behringa Breivika, który w Oslo i na wyspie Utoya zastrzelił 77 osób. Śledczy podkreślają jednocześnie, że nic nie wskazuje na związki sprawcy masakry w Monachium z Państwem Islamskim (IS). Przypuszczają, że sprawca prawdopodobnie cierpiał na depresję i zapewne leczył się psychiatrycznie. Trwa potwierdzanie informacji w tej sprawie. Wszystko wskazuje, że popełnił samobójstwo.

Andrzej Zieliński (PAP)