Pierwszy w Niemczech samobójczy zamach terrorysty powołującego się na Państwo Islamskie (IS) oraz kilka podobnych aktów przemocy ponownie wywołało dyskusję o polityce migracyjnej kanclerz Angeli Merkel. Rząd twardo broni swojego stanowiska.

W zeszłym tygodniu w Niemczech doszło do czarnej serii wydarzeń, które wstrząsnęły opinią publiczną i ponownie postawiły na porządku dziennym pytanie o stan bezpieczeństwa kraju i politykę migracyjną rządu. "Angela Merkel musi się nastawić tego lata na brutalną dyskusję o swojej polityce uchodźczej" - zapowiada Robert Birnbaum na łamach wydawanego w Berlinie "Tagesspiegla".

W poniedziałek 18 lipca 17-letni uchodźca z Afganistanu zaatakował siekierą i nożem pasażerów w pociągu pod Wuerzburgiem raniąc pięć osób. W piątek 22 lipca 18-latek pochodzenia irańskiego zastrzelił w galerii handlowej w Monachium dziewięć w większości młodych osób, a następnie popełnił samobójstwo. W niedzielę 24 lipca 27-letni uchodźca z Syrii wysadził się w powietrze przed restauracją w Ansbach raniąc 15 osób. Tego samego dnia 21-letni Syryjczyk maczetą zabił w Reutlingen 45-letnią Polkę.

Politycy i media zgodne są co do tego, że każdy z tych przypadków miał inne podłoże i że nie należy "wrzucać ich do jednego worka" i łączyć z terroryzmem. Szczególnie zabójstwo w Reutlingen wydaje się być czynem o podłożu obyczajowym - według pierwszych ustaleń policji i prokuratury sprawca i ofiara byli parą.

Jednak zamach w Ansbach oznacza nową jakość zagrożenia terroryzmem w Niemczech. "Takiego scenariusza wszyscy się obawiali, mając równocześnie nadzieję, że nigdy do niego nie dojdzie" - pisze Birnbaum w "Tagesspieglu".

Reklama

Śledczy ustalili, że zamachowiec złożył przysięgę na wierność IS i szefowi tej organizacji Abu Bakrowi al-Bagdadiemu i zapowiedział zemstę na Niemcach, którzy zabijają muzułmanów.

Nie tylko prawicowa antyislamska Alternatywa dla Niemiec (AfD) zaciera z tego powodu ręce, licząc na polityczne profity. Drezdeński działacz AfD Maximilian Krah napisał podczas strzelaniny w Monachium na Twitterze: "To musi być punkt zwrotny. Kultura przyjmowania z otwartymi ramionami (imigrantów) jest zabójcza". "Gdybyśmy rządzili, nie doszłoby do tego" - napisał jeden z jego partyjnych kolegów, usuwając jednak wkrótce wpis z Twittera.

W podobnym tonie wypowiedziała się przedstawicielka z przeciwnego skrzydła politycznego spektrum, szefowa klubu parlamentarnego Lewicy Sahra Wagenknecht. "Wydarzenia ostatnich dni pokazują, że przyjęcie i integracja wielkiej liczby uchodźców i imigrantów związane są z olbrzymimi problemami i są trudniejsze, niż wmawiała nam to Merkel, mówiąc rok temu +damy radę+" - powiedziała posłanka Lewicy.

Atak grozi Merkel nie tylko ze strony prawicy i lewicy. Dopiero niedawno ucichły spory w łonie chrześcijańskich demokratów między CDU a CSU. Od jesieni 2015 roku relacje między obiema "siostrzanymi" partiami były bardzo napięte, a szef CSU będący równocześnie premierem Bawarii Horst Seehofer domagał się ograniczenia liczby imigrantów do 200 tys. rocznie i groził Merkel skargą do Trybunału Konstytucyjnego.

Zawarta z inicjatywy Merkel umowa UE z Turcją zahamowała napływ uchodźców do Niemiec, co doprowadziło do odprężenia w stosunkach między CDU i CSU. Ubiegłej jesieni niemiecką granicę co miesiąc przekraczało ponad 200 tys. osób, obecnie ich liczba spadła do 16 tys.

Ostatnie wydarzenia, w tym fakt, że aż trzy z nich miały miejsce na obszarze Bawarii, mogą ponownie doprowadzić do kryzysu. W CSU pojawiają się pomysły skontrolowania wszystkich przebywających w Niemczech imigrantów czy zaostrzenia przepisów o broni. Wobec zbliżających się wyborów do Bundestagu na jesieni 2017 roku, ponowny spór byłby dla chadeków zabójczy.

Partiom koalicji rządowej udało się ostatnio zahamować sondażowy spadek popularności. Ostatnie badanie opinii publicznej Politbarometer z 22 lipca pokazał, że poparcie dla CDU/CSU wzrosło o jeden punkt procentowy do 35 proc., a SPD poprawiła swój stan posiadania do 24 proc., co daje łącznie prawie 60 proc. Kilka miesięcy temu poparcie dla koalicji spadło poniżej 50 proc.

Z sondażu Politbarometer wynika, że aż 77 proc. Niemców obawia się zamachów terrorystycznych - wobec 69 proc. dwa tygodnie temu.

Z pierwszych wypowiedzi przedstawicieli niemieckiego rządu wynika, że Berlin nie zamierza uznać dotychczasowej polityki migracyjnej za błędną i nie zamierza poddać jej zasadniczej rewizji.

W poniedziałek zastępczyni rzecznika rządu Ulrike Demmer uniknęła odpowiedzi na pytanie, czy po wydarzeniach w Bawarii Merkel nie obawia się spadku poparcia dla swej polityki. Zaznaczyła natomiast, że większość terrorystów, którzy w minionych miesiącach dokonali zamachów w Europie, "nie była uchodźcami". Sama Merkel znikła z pierwszej linii ostrzału. "Pani kanclerz spędza urlop w Uckermark", na północy Brandenburgii - ujawniła Demmer.

Do kontrofensywy przystąpił minister spraw wewnętrznych Thomas de Maiziere. Szef MSW zaznaczył, że sprawca zamachu w Ansbach przyjechał do Niemiec dwa lata temu, a więc na długo przed falą uchodźców z Syrii zachęconych polityką otwartych drzwi ogłoszoną przez Merkel na początku września 2015 roku. De Maiziere chciał powiedzieć, że zamachowiec z Ansbach "nie jest Syryjczykiem Merkel" - tłumaczy komentator "Tagesspiegla" Birnbaum. Niemieckie państwo prawa jest i pozostanie silne - zapewnił minister.

Czy takie zapewnienia wystarczą obywatelom Niemiec, dla których bezpieczeństwo jest wartością cenniejszą nawet od wolności?

"Kryterium oceny rządu jest jego zdolność do zapewnienia bezpieczeństwa. Wyborcy nie zajmują się niuansami, kiedy przejechali zamachowcy" - pisze "Sueddeutsche Zeitung". W podobnym duchu wypowiada się komentator "Frankfurter Allgemeine Zeitung" Jasper von Altenbockum. "Niemcom jest wszystko jedno, czy zamachów (...) dokonali +prawdziwi+ islamscy terroryści, czy +tylko+ szaleńcy. Chcą wiedzieć, czy można temu zaradzić, czy falę przemocy można zatrzymać?"

Pierwszym poważnym testem skutków wydarzeń ostatniego tygodnia będą wybory do regionalnego parlamentu Meklemburgii-Pomorza Przedniego 4 września. Już przed serią zamachów antyimigrancka AfD i skrajnie prawicowa NPD miały razem 23 proc. poparcia. Pojawiają się głosy, że w landzie, w którym Merkel ma swój okręg wyborczy, AfD może stać się najsilniejszą partią. Gdyby tak się stało, sytuacja Merkel i jej rządu na rok przed wyborami do Bundestagu może stać się naprawdę groźna.

>>> Czytaj też: Polska odsyła uchodźców z Tadżykistanu. HFPC prosi zachodnie instytucje o interwencję