W wypadku polisolokat okres przedawnienia to 10 lat, więc jeśli ktoś zlikwidował taką polisę 8-9 lat temu, ciągle może ubiegać się o zwrot pieniędzy - mówi PAP Piotr Sułek ze stowarzyszenia "Przywiązani do polisy". Do 15 września prowadzi ono akcję pomocy prawnej dot. polisolokat.

Prawnicy Stowarzyszenia do 15 września od poniedziałku do czwartku w godzinach 11-17 665 854 410, 665 854 730, 721 565 623, 665 851 314 udzielają bezpłatnych porad telefonicznych na temat tego, jak zrezygnować z toksycznych produktów finansowych.

Jak mówił Sułek, większość towarzystw ubezpieczeniowych kształtowała opłaty likwidacyjne - czyli "karę" za zerwanie polisy - według drabinki: w pierwszym (a niekiedy także i drugim roku) wynosiła ona 100 proc. zgromadzonych środków - czyli wszystkie wpłacone pieniądze - w drugim 90 proc., w trzecim 80 proc. itd. Klienci - zaznaczył - nie mieli świadomości, że poniosą takie opłaty.

"Przyczyną tak wysokich opłat likwidacyjnych były - naszym zdaniem - po części niezwykle wysokie prowizje, jakie pobierali pośrednicy sprzedający te produkty. Często to była cała roczna składka, więc jeśli klient powierzał te pieniądze, a towarzystwo przekazywało je pośrednikowi, np. bankowi za zawarcie umowy, to gdzieś te środki musiały być później zabezpieczone, gdyby klient chciał zrezygnować. On musiał stracić, żeby towarzystwo do tego nie dołożyło. Wysokość prowizji to kolejny element, o którym klienci nie wiedzieli. Uważamy, że gdyby ta wiedza była przekazywana, liczba osób poszkodowanych byłaby znacznie mniejsza" - dodał.

Według eksperta większość osób, które zwracają się po pomoc do Stowarzyszenia, ulokowała w polisach od 5-6 tys. zł do ok. 20-30 tys. zł.

Reklama

"Maksymalna kwota, z jaką się zetknęliśmy, to pół miliona zł, ale podejrzewam, że większość osób, która ulokowały większe pieniądze, nie szukają naszej pomocy, bo sami wynajmują prawnika" - ocenił Sułek. Jak dodał, właściciele polisolokat to cały przekrój społeczeństwa: od młodych ludzi po emerytów.

"Ci ostatni często padali ofiarą oszustwa w banku. Chcieli założyć lokatę, bezpiecznie zainwestować oszczędności, które trzymają w domu i zaoferowano im +lepszą lokatę+, +superlokatę+, która pozwala uniknąć tzw. podatku Belki. Tylko nie mówiono im o tym, że w momencie rezygnacji przed czasem, stracą całe oszczędności. Informacje na temat opłat likwidacyjnych były ukryte w umowach tak, że nawet osoby, które mają doświadczenie w czytaniu pism prawniczych, nie orientowały się, w co się pakują" - opisywał Sułek.

Jak mówił, klientów nie informowano też często, że polisolokaty, czyli umowy ubezpieczenia z funduszem kapitałowym, są długoterminowym produktem inwestycyjnym, a składki trzeba niekiedy płacić przez wiele lat.

"Mamy przykład pani z Krakowa, która chciała założyć lokatę na 10 tys. zł. Sprzedano jej polisolokatę, a po roku dowiedziała się, że ma wpłacić kolejne 10 tys. Nie była tym zainteresowana i dopiero wtedy dowiedziała się, że jest problem. Straciła wszystkie pieniądze" - wskazał Sułek.

Według eksperta po pomoc prawną mogą zgłosić się zarówno osoby, które mają jeszcze polisolokaty i chciałyby z nich zrezygnować, jak i te, które zlikwidowały już polisę.

"W tej pierwszej sytuacji można składać pozew o ustalenie opłaty likwidacyjnej, żeby sąd na nowo określił warunki umowy obustronnej, a ta opłata w razie rezygnacji nie pochłaniała 100 czy 90 proc. zgromadzonych środków. Jeżeli polisa jest już zamknięta, to wtedy można składać powództwo o zwrot opłaty likwidacyjnej" - wyjaśnił. Dodał, że w wypadku polisolokat okres przedawnienia wynosi 10 lat, więc nawet jeśli ktoś taką polisę likwidował 8-9 lat temu i uważa, że poniósł szkodę, to jeszcze może ubiegać się o zwrot utraconych pieniędzy.

Jak mówił, klienci mają do wyboru trzy drogi do odzyskania pieniędzy. Po pierwsze, mogą zawrzeć ugodę ze sprzedawcą polisy.

"Doradzamy, żeby najpierw spróbować tej drogi w rozmowach z towarzystwami. Dostrzegamy, że im bardziej przybywa wyroków sądowych korzystnych dla klientów, tym towarzystwa są bardziej skłonne do zawierania ugód. Jeżeli ktoś jest zdeterminowany, potrafi przedstawić argumenty, przygotuje dobrze pismo i wypełni wniosek, to ma szansę na korzystne dla siebie rozwiązanie" - powiedział.

Kolejna droga to - zdaniem Sułka - indywidualny pozew sądowy.

"My niestety nie możemy reprezentować poszkodowanych, ale udzielamy informacji, dajemy wzory pism. Bo większość osób nie wie, jak ma postąpić, od czego zacząć. W tym możemy pomóc. Warto spróbować tego sposobu, bo sądy zasądzają zwrot kosztów postępowania, co pokrywa zazwyczaj ok. 70 proc. kosztów adwokackich. Towarzystwa coraz rzadziej składają też apelacje" - powiedział.

Dodał, że trzecim sposobem jest pozew zbiorowy, do którego przystąpienie jest tańsze niż do pozwu indywidualnego.

"Patrzymy na nie z nadzieją, gdyż mogą one na nowo wpłynąć na ukształtowanie relacji pomiędzy ubezpieczycielami i konsumentami, posiadającymi ten produkt. Zdajemy sobie sprawę, że jak pojedyncze osoby wygrywają w sądach, to nie jest to odczuwalne dla towarzystw ubezpieczeniowych. Natomiast w pozwach zbiorowych, które dotyczą 100-200 osób, to już są kwoty rzędu kilku milionów. Poza tym liczymy, że takie wyroki zostaną nagłośnione" - mówił. Według Sułka żaden taki pozew nie znalazł jeszcze rozstrzygnięcia, ale zostały już wydane decyzje o ich dopuszczeniu do rozpoznania.