Będzie się pani ubiegać o fotel prezesa Polskiego Radia w konkursie?
Na razie konkurs nie jest ogłoszony, więc w ogóle się tym nie zajmuję.
Ale przyjmijmy, że pani wystartuje. Czym się pani pochwali Radzie Mediów Narodowych po pół roku prezesury?
Dużo udało się zrobić. Praktycznie we wszystkich sferach, i każdą z nich należałoby omówić oddzielnie.
Reklama
Zacznijmy od finansów.
Udało się w krótkim czasie znaleźć oszczędności i załatać dziurę budżetową, którą odziedziczyliśmy po poprzednikach.
Dziurę? Przecież poprzedni prezes zostawił spółkę z 3,5 mln zł netto na plusie.
Poprzedni rok został rzeczywiście zamknięty na plusie, lecz problematyczny jest obecny rok i budżet, jaki nam sporządzono. On nie przystaje do rzeczywistości. Powiększono go na podstawie tekstu prasowego, w którym KRRiT przewidywała, że wpływy z abonamentu będą większe o 22 mln zł (w budżecie zapisano 193 mln, a tymczasem KRRiT przyznała PR na ten rok 171 mln zł – aut.). Do tego doszła, od 1 stycznia, ustawa o podatku VAT, mniej korzystna dla spółki, co razem daje 34 mln zł bez pokrycia. W ciągu paru miesięcy udało się jednak uszczelnić przepływy środków finansowych, co pozwoli na zaoszczędzenie w skali roku ponad 30 mln zł. A wracając do uzdrawiania finansów radia... To, co działo się w poprzednim okresie w obszarze finansowo-ekonomicznym, nazwałabym prywatyzowaniem anten i najdelikatniej rzecz ujmując, nieracjonalnym dysponowaniem środkami finansowymi.
To poważny zarzut. Ma pani jakieś przykłady?
To liczne umowy, które teraz weryfikujemy, oferty, przetargi. Dużo roboczych działań, które decydują o tym, że koszt może być niższy lub wyższy, że zawarta umowa może być korzystna lub niekorzystna. Zapytanie ofertowe może być wysłane do wielu podmiotów, dzięki czemu uzyska się rzeczywistą wycenę rynkową, a można zadzwonić do czterech osób czy firm, nie mówię, że znajomych, i wywindować taką stawkę. W grę wchodziło wiele działań. Choćby w obszarze umów sponsorskich, w obszarze inwestycji, remontów, zleceń dla podwykonawców. Były umowy ze sponsorami na koprodukcję programów, gdzie zdobyte pieniądze niemal w 100 proc. zamiast do budżetu radia trafiały w formie wynagrodzeń do kieszeni wąskiej grupy pracowników. Często w takich umowach pokrywał się też zakres kompetencji, czyli za tę samą pracę wynagrodzenie – i od radia, i od sponsorów. Nazywam to prywatyzacją anteny. Na dodatek dostęp do takich umów mieli nieliczni, czyli były obszary kominów płacowych i obszary biedy, co jest niesprawiedliwe. Pracujemy nad ujednoliceniem standardu umów, żeby były korzystne dla radia, żeby można je było normalnie rozwiązać. Proszę sobie wyobrazić, że mieliśmy dużo umów nierozwiązywalnych. Nie chcę za bardzo wchodzić w szczegóły.
Czy zgłosili państwo sprawę do prokuratury?
To, o czym mówię, nie ma kwalifikacji prokuratorskich i mieści się w szeroko pojętych granicach prawa. Natomiast były to działania z punktu widzenia radia niekorzystne i nieracjonalne finansowo. Racjonalizujemy kosztorysy, prowadzimy ścisłą kontrolę nad przepływami finansowymi i zawieranymi umowami.
Ile na takich działaniach traciło Polskie Radio?
Kontrole wewnętrzne poszczególnych komórek wykazały, że nieprawidłowości było bardzo dużo. Szczegółowe oszacowanie strat wymagałoby przeanalizowania każdej oferty na każdym etapie realizacji. Analizy powinny dotyczyć nie tylko 2015 r., lecz kilku lat wstecz, bo np. proces cyfryzacji kosztował Polskie Radio ok. 50 mln zł i trwał od 2013 r.
Co poza finansami się pani udało?
Sfera anten. Uporządkowanie i sprowadzenie dziennikarstwa do poziomu, który powinno ono reprezentować. Czyli przestrzeganie zasad etyki zawodowej i zasad dobrego dziennikarstwa. Zapewnienie równego dostępu do debaty różnych stron sceny politycznej, lecz też różnych grup społecznych.
Opinie na ten temat są różne.
Proszę o przykłady.
Analizowałam zeszłoroczne zestawienie czasu antenowego, jaki poszczególne anteny poświęciły partiom. Na przykład w Trójce PiS i PO miało tyle samo czasu.
To nieprawda. Chyba mieszkałyśmy w różnych krajach.
To wasz wewnętrzny dokument.
Nie sami politycy kreują opinię publiczną. Tworzą ją komentatorzy i ludzie różnych profesji. To ich udział procentowy w obecności na antenie decyduje o przekazie. A z tym nie było dobrze.
Z zeszłorocznych badań wynika, że więcej czasu antenowego poświęcono komitetowi wyborczemu Andrzeja Dudy niż Bronisława Komorowskiego.
Wszyscy byliśmy odbiorcami mediów i jeśli chce mi pani powiedzieć, że mieliśmy do czynienia z obiektywnymi mediami...
Rozmawiamy o Polskim Radiu, a nie o mediach w ogóle.
Tu również wiele pozostawało do życzenia. Jeśli przyjrzy się pani składowi osobowemu anten, to wnioski nasuwają się jednoznaczne. Czy można mówić o różnorodnej reprezentacji i o różnorodnych poglądach głoszonych na antenie? Nie powiedziałabym.
A czy teraz wahadło nie wychyla się za bardzo w prawą stronę?
Myślę, że nie. Gdzie? Na której antenie?
A choćby na antenie Jedynki. Wszyscy nowo zatrudnieni to przedstawiciele prawicy.
Proszę popatrzeć na wszystkie anteny i komórki PR. Z tej perspektywy możemy mówić o pluralizmie w polityce kadrowej. W ciągu ostatnich 8 lat z mediów została wyrugowana cała strona, o której pani mówi. Mogę wskazać wiele przykładów wykluczenia. Im należy się powrót do mediów publicznych, nie mogą funkcjonować jedynie na obrzeżach i to wyłącznie w mediach prywatnych. Chciałabym jednak, byśmy rozróżnili dwie rzeczy. Czym innym są prywatne poglądy dziennikarza, one mogą być dowolne i to nie ma znaczenia dla mnie jako prezesa i redaktor naczelnej Polskiego Radia, a czym innym jest jakość dziennikarstwa prezentowana na antenie. Prywatne poglądy nie powinny mieć przełożenia na antenę. Tylko o to chodzi. Natomiast zbyt często ludzie oceniani są pod kątem ich prywatnych poglądów. Jeśli wyrażam pretensję do tego, co miało miejsce w poprzednich latach, to mam na myśli poziom dziennikarstwa. Nie chciałabym oceniać indywidualnych postaw. A wracając do Jedynki, jeśli pani weźmie pod uwagę cały zespół – ponad 60 osób, to liczba nowych dziennikarzy stanowi w dalszym ciągu zdecydowaną mniejszość. Jeśli już mamy rozmawiać o tych prywatnych poglądach i spojrzymy na skalę wszystkich anten, to myślę, że przyzna mi pani rację, że możemy teraz mówić o różnorodności, nawet z przechyłem w stronę tego, co było wcześniej. Na tym etapie to zaledwie zmiana w kierunku normy.
Mówi pani o jakości dziennikarstwa, a w tym samym czasie z Polskiego Radia odchodzi Marcin Zaborski. Poranne rozmowy prowadzi za niego Paweł Lisicki, o którym mało kto powie, że to najbardziej merytoryczny dziennikarz w kraju.
Redaktor Zaborski został przeniesiony z porannego pasma na późniejszą godzinę, z czym nie miałam nic wspólnego. Dowiedziałam się o tym już po fakcie.
A czyja to była decyzja?
Ówczesnej dyrektor Trójki Pauliny Stolarek-Marat.
Jeśli się pani nie zgadzała, to mogła pani interweniować.
Czy powinnam? Przesunięcie dziennikarza w ramówce leży w kompetencjach dyrektora anteny, jeśli zarząd wtrącałby się w takie kwestie, to spotkałabym się z zarzutem ręcznego sterowania. Stolarek-Marat, bo miałam z nią taką rozmowę, twierdziła, że ta decyzja jest uzasadniona.
Czym?
Potrzebą zmian antenowych. To było parę miesięcy temu, nie chciałabym się odnosić do szczegółów. Umówiłyśmy się też, że nie będę komentowała jej odejścia.
Ale Stolarek-Marat odeszła z Trójki po miesiącu, potem można było go próbować zatrzymać.
Nie miałam żadnego sygnału z jego strony, że chciałby coś zmienić, próby rozmowy ani też sygnału, że chciałby odejść. Odszedł na własne życzenie, chyba nie roszcząc żadnych pretensji.
Nie szukałby pracy, gdyby nie został odsunięty od prestiżowego pasma. Zresztą nie on jeden.
Wola musi być po obu stronach. Zatrzymywanie kogoś na siłę w sytuacji, kiedy ma lepszą może propozycję albo po prostu chce odejść, nic nie da. Wielka była awantura o Grażynę Mędrzycką-Gęsicką, która po likwidacji stanowiska straciła pracę. Wielki był też przy tej okazji medialny atak na mnie. Ale atakom nie ulegam, działam z myślą o dobru radia i zespołu. Gdy znalazło się dobre miejsce dla pani Grażyny, zaproponowałam jej powrót. I nie robiłam z tego powodu medialnego szumu.
To jeden z nielicznych przypadków. Znacznie więcej osób ze spółką musiało się rozstać.
Przypadków, o których mówiłam wcześniej, jest więcej. Wrócił np. Dominik Panek. W tym roku nie było więcej odejść niż w poprzednich latach i wynikały one z różnych przyczyn: odejścia na emeryturę, rozwiązania umowy za porozumieniem stron, zdarzyły się również wypowiedzenia z winy pracownika, a dwie osoby zostały zwolnione dyscyplinarnie.
A jaki jest klucz doboru nowych pracowników?
Kompetencje i jeszcze raz kompetencje.
Samuel Pereira, który nie ma żadnego doświadczenia radiowego, chyba takich kompetencji nie ma.
Jego już w radiu nie ma, choć rzeczywiście przez krótki czas pracował. Fachowcem nikt się nie rodzi. Nie byłam pracownikiem PR, lecz myślę, że szybko weszłam w rzeczywistość radiową. I mam nadzieję, że kiedy odejdę i będę rozliczana z czasu, który tu spędziłam, to zostanę oceniona pozytywnie. Idea dziennikarstwa jest ta sama dla wszystkich mediów, różnice są tylko techniczne. Człowiek wykształcony i obeznany z mediami naprawdę szybko sobie poradzi z mikrofonem.
A język, głos, dykcja?
Jest wielu dziennikarzy radiowych, którzy głos mają nieradiowy, a są osobowościami. Dajmy sobie szansę. Radiowy głos jest ważny, ale równie ważne są jakość myśli, intelekt i merytoryczna strona przekazu.
Jedna z dziennikarek, która się rozstała z Jedynką, opowiadała, że czarę goryczy przelał wywiad Antoniego Trzmiela z Cezarym Gmyzem na temat Lecha Wałęsy. Mówiła, że była to jednostronna audycja, gdzie dziennikarz i gość wzajemnie sobie potakiwali.
Najlepsze decyzje zarządu nie zagwarantują w szczegółach ich realizacji na każdym najmniejszym odcinku. Na kolegiach, w których uczestniczę co tydzień, podkreślam, że powinniśmy być obiektywni, nie uprawiać propagandy i że obiektywizm dotyczy każdej sfery życia i każdej strony sceny politycznej. Zdarza mi się nawet upominać dziennikarzy. Kilka razy miałam rozmowę w sytuacjach, kiedy wyłapałam odchylenia. Nie mówię o przypadku, o który pani pyta, bo o nim nie słyszałam. Jeśli to miało miejsce, to nie pochwalam. Od lat mówię, że dziennikarstwo zostało nie tylko spauperyzowane, ale wręcz zepsute. Długo musiałam tłumaczyć niektórym dziennikarzom w PR, żeby nie łączyć informacji z komentarzem. Nie rozumieli. Tak byli nauczeni, że trzeba ją spuentować, podpowiedzieć odbiorcy, co ma myśleć. Zwłaszcza młodzi dziennikarze są wychowani na takich antynormach. Walczę o to, by język, jaki w Polskim Radiu obecnie obowiązuje, łączył, a nie dzielił. By nie był mową nienawiści, nie posługiwał się epitetami, nie wyśmiewał.
A wcześniej tak było?
Ależ oczywiście! Nie słyszała pani?
Jakieś przykłady?
Nie chciałabym mówić aż o takich szczegółach sprowadzonych do konkretnych audycji. Wszystko jest zarejestrowane, można odsłuchać.
Występuję w imieniu dziennikarzy PR, których ubodło, że prezes bez doświadczenia radiowego ich poucza.
Przepraszam, teraz to pani mnie ubodła. Ponad 20 lat w dziennikarstwie – od szeregowego dziennikarza, po redaktor naczelną i dyrektor wydawniczą. Uczyłam dziennikarstwa na UW i w Collegium Civitas. Dziewięć książek, setki artykułów. Obroniłam tytuł doktora w Instytucie Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW. Czy ci państwo uważają, że nie mam prawa mówić o zasadach dziennikarstwa? Przekazuję to, co jest dostępne we wszystkich podręcznikach. Jeśli to pouczanie... Czy mamy dyskutować o czymś tak kuriozalnym, z czym się tu w radiu spotkałam, mianowicie o informacji autorskiej? Na coś takiego nie ma zgody. Jest takie powiedzenie proste, acz mądre – jak ktoś chce kogoś uderzyć, to zawsze znajdzie kij. I to mniej więcej odnosi się do ludzi, którym nie podobają się zmiany, a może moja osoba. Kiedy rozmawiam z dziennikarzami, niechętni zarządowi i wprowadzanym zmianom narzekają, że ich pouczam, albo żartują, że prowadzę warsztaty. Kiedy nie rozmawiam, narzekają na brak dyskusji...
Jakiego typu jest pani menedżerem?
Demokratycznym.
A zespół mówi, że autorytarnym.
A na czym polega mój autorytaryzm?
Pani obstaje przy swoim.
Myli pani pojęcia. Obstaję przy zasadach, bo uważam, że pewne sfery nie podlegają dyskusji. Chcemy dyskutować o tym, czym jest informacja? To śmieszne.
Ale pani w radiu powinna zajmować się nie tylko zasadami dziennikarskimi, ale finansami czy reorganizacją. Ustępuje pani zespołowi, konsultuje się z pracownikami?
Nasza rozmowa zaczęła się od omawiania sfery finansowej. A co do konsultacji, robię to bardzo często. Na kolegiach dyskutujemy. Zapraszam również do siebie na robocze rozmowy. Słucham, ale zostawiam sobie prawo do podejmowania ostatecznych decyzji. Taka jest moja rola.
Reorganizacja i centralizacja informacji przyniosła radiu oszczędności?
Newsroom jest normą na świecie. Tak działa BBC. Podążam więc za standardami. Nie każda restrukturyzacja jest podyktowana oszczędnościami. Chcę zmieniać radio kompleksowo i od środka, likwidować nadużycia, których jest dużo. To rodzi plotki na mieście, sprzeciw. Dlatego jestem określana jako osoba autorytarna. Nie jestem autorytarna, lecz decyzyjna. Nie zależy mi na przypodobaniu się komukolwiek.
Przy restrukturyzacji nie wzięła pani pod uwagę stanowiska związków zawodowych.
Jak to? Jesteśmy w bardzo dobrych relacjach ze związkami zawodowymi, na wszystkie zmiany związane z restrukturyzacją mamy ich zgodę. Mało tego, mamy zrozumienie. Związki powiedziały wręcz, że nas popierają, bo wreszcie ktoś zaczął myśleć o wszystkich pracownikach, a nie tylko o uprzywilejowanych grupkach. Pracownicy dostali premie, a nagroda prezesa nie jest tylko nagrodą dla dyrektorów. Dostrzegam pracę ludzi na różnych szczeblach i myślę, że jestem sprawiedliwa. Nawet ci, którzy początkowo byli niepewni, sprzeciwiali się, bali się, krótko mówiąc, nie byli entuzjastami mojego przyjścia – jeśli nie są zwolennikami, to przynajmniej respektują moje działania. Takie mam wrażenie.
A może raczej się boją?
Proszę z nimi porozmawiać.
Biorąc pod uwagę skalę odejść...
Nie była duża. Proszę porównać z poprzednimi latami. Lęk i respekt to dwie różne rzeczy. Bardzo się staram być sprawiedliwa. Żeby nie było tu osób w nieuzasadniony sposób uprzywilejowanych. Zależy mi, by ludzie mieli podobną możliwość dzielenia tortu radiowego. I antenowego, i finansowego. Nie na zasadzie urawniłowki. Jeśli ktoś jest kompetentny, zdolny i pracowity, z pewnością nie będzie miał problemów.
Ale jeśli zacznie podskakiwać, to nie zagrzeje tu miejsca.
Uwielbiam ludzi, którzy samodzielnie myślą. Nie ukarałam ani jednej osoby, która wyraziła swój pogląd czy krytykę.
Jak to, a Tomasz Zimoch i jego wywiad dla DGP?
O nie, przepraszam bardzo, jeśli uważa pani, że obecną sytuację Polskiego Radia można porównać do reżimu stanu wojennego, to ja się gwałtownie sprzeciwiam. I proszę mnie nie obrażać. Nie zrobiłam niczego, żeby takie porównanie stosować. To jest nadużycie.
Za wywiad program w PR straciła nawet dziennikarka DGP Magdalena Rigamonti, która rozmawiała z Zimochem. (Cały wywiad przeczytasz tutaj)
Od naszych współpracowników oczekujemy uczciwości dziennikarskiej i lojalności w stosunku do pracodawcy, a nie propagandy i pogardy. Do dziś zastanawiam się, co kierowało panem Zimochem. Na pewno nie względy merytoryczne czy troska o radio. Dobrze by było, aby ludzie krytykujący Polskie Radio najpierw sami zrobili rachunek sumienia, a potem rozliczali innych. Pan Zimoch przeżył tu stan wojenny. Przeszedł weryfikację i został w Polskim Radiu, podczas gdy inni siedzieli w więzieniach, byli szykanowani, walczyli o inną Polskę. Nie przypominam sobie, by pan Zimoch do tej grupy należał. A jednocześnie stosuje porównanie do stanu wojennego. To było wielkim nadużyciem. Nie zwolniłam go, ale skierowałam sprawę do komisji etyki radia, która wyraziła swoją opinię. Była ona negatywna, mimo tego pan Zimoch pozostawał pracownikiem PR. On sam nam wypowiedział umowę, próbując zrzucić winę na pracodawcę, na co się nie możemy zgodzić. Pan Zimoch porzucił stanowisko w gorącym okresie, tuż przed Euro 2016 i igrzyskami. Na dodatek naruszył wizerunek Polskiego Radia. Skierowaliśmy więc sprawę do sądu.
Polskie Radio traci słuchaczy – Jedynka ma najgorsze wyniki w historii, nawet Trójce spadła słuchalność.
A za chwilę urosła. Tu jest fluktuacja. Ale po kolei. Spadkowa tendencja w Jedynce trwa od lat. Antena nie miała promocji, jednak wkrótce będzie ją miała, w tym czasie pracujemy nad ramówką jesienną.
A to nie jest efekt eksperymentów?
Może rzeczywiście niektóre decyzje w początkowym okresie podjęto zbyt szybko. Jedynka wymaga dopracowania formatu. Nie można pozwolić, by zestarzała się wraz z podstawową grupą słuchaczy. Trzeba przyciągnąć nieco młodszych, lecz nie stracić starszych. I stawić czoła trudnemu wyzwaniu, jakim jest pogodzenie misji głównej anteny radia publicznego z atrakcyjnością, która byłaby konkurencyjna dla rozgłośni komercyjnych.
Pytanie, czy to przyciągnie młodych.
Przyjdą, a Jedynka pozostanie Jedynką.
Na razie zmian było sporo, zdjęto pasmo popołudniowe, pojawiły się nowe głosy, stare zniknęły.
Ale nie można mówić o rewolucji. Wracając do słuchalności, na jej wynik wpływają różne czynniki, również metody badawcze.
Proszę nie podążać drogą prezesa TVP, który spadającą oglądalność chce zwalić na firmę badawczą.
Nie podążam, ale zmiany metod pomiaru przekładają się na słuchalność. Pod koniec roku dzięki temu urosła słuchalność Trójki. Gdy chodzi o Jedynkę, nie ulegamy panice, bo odbudowanie marki zaniedbywanej przez lata i podwyższenie słuchalności to jest dłuższa perspektywa.
Mówi pani o odmładzaniu słuchaczy, a tymczasem z nadawania analogowego znika młodzieżowa Czwórka. Młody słuchacz jest traktowany per noga.
Nie, wręcz przeciwnie. Na miejsce Czwórki wejdzie antena informacyjna – obiektywna i rzetelna, na którą jest olbrzymie zapotrzebowanie w naszym kraju. Takiej anteny nie ma na rynku.
Jest już TOK FM.
Podkreślam, że chodzi o obiektywną, rzetelną i niezależną antenę informacyjną. Taką chcemy budować. Jako nadawca publiczny musimy sprostać oczekiwaniom społecznym. Czwórkę przekierowujemy tam, gdzie ma naturalnego słuchacza, czyli na przekaz multimedialny.
Na komórce młody słuchacz wybierze Spotify czy Deezera.
Tego nie wiemy, spróbujemy o niego zawalczyć.
Jaki będzie zadowalający wynik słuchalności inforadia po roku od startu?
Bylibyśmy zadowoleni, osiągając po roku nadawania wynik bliski 1 proc. w skali kraju. Proszę pamiętać, że zasięg techniczny Polskiego Radia 24 to 17,1 proc. powierzchni kraju.
Kto będzie jego twarzą?
Dziennikarze.
Co dalej z cyfryzacją radia?
Proces cyfryzacji radia stoi pod znakiem zapytania nie tylko w Polsce, lecz i w Europie. Nie wycofujemy się z cyfryzacji, tylko ją zamroziliśmy. Jesienią organizujemy międzynarodową konferencję, by postawić pytanie o przyszłość procesu. Zapraszamy przedstawicieli radiofonii, międzynarodowych organizacji nadawczych, ale też lobby producentów sprzętu czy samochodów oraz przedstawicieli państwa i UE. To, co zrobiono w Polsce, to była zabawa w cyfryzację. Wydano ok. 50 mln zł bez zbudowania rynku odbiorców. W ten sposób narażono spółkę na straty. Nie wolno się zamykać na nowe trendy, ale bez projektu narodowego, a wręcz europejskiego, cyfryzacja radia jest lekkomyślnością.