2 sierpnia 2016 r. o godz. 11 rozpoczęła się konferencja prasowa Kancelarii Prezydenta z udziałem prezesa Narodowego Banku Polskiego. Został na niej przedstawiony projekt tzw. ustawy frankowej. Tyle że to, jak będzie wyglądał, wszyscy już wiedzą od wielu godzin. Poprzedniego dnia wieczorem na stronie internetowej dziennika „Rzeczpospolita” można już poznać pierwsze szczegóły zapisów. Od rana zaś – jeszcze przed otwarciem GPW i przed rozpoczęciem konferencji – w papierowym wydaniu „Rz” czytamy, że frankowy kompromis nie zniszczy polskiego sektora finansowego. Instytucje zamiast wydać około 70 mld zł, poniosą koszt zaledwie kilku.

Korki od szampana strzelają w wielu bankach. Tak samo jak wystrzela kurs ich akcji na giełdzie. Jeszcze przed rozpoczęciem konferencji prasowej indeks WIG-Banki zyskał blisko 3 proc. W praktyce więc informacja, którą zdobyli dziennikarze, była warta 5 mld zł (patrz wykres obok).

– W związku z publikacją projektu ustawy frankowej mogło dojść do przestępstwa – uważa wicemarszałek Sejmu z Kukiz ’15 Stanisław Tyszka. Poprosił w związku z tym o wyjaśnienia premier Beatę Szydło. Pyta między innymi, czy sprawą zamierza się zainteresować Komisja Nadzoru Finansowego.

>>> Czytaj też: Ucieczka z pieniędzmi. Klienci zmieniają banki jak rękawiczki

Reklama

Jak się dowiedzieliśmy, KNF sprawę już przeanalizowała – tak jak analizuje cały czas obrót giełdowy. I nie widzi nieprawidłowości. – Zawsze standardowo identyfikowane są strony transakcji giełdowych z okresu przed pojawieniem się informacji wywołujących znaczne zmiany kursów. W 2015 r. KNF zidentyfikowała strony około 1,5 mln transakcji giełdowych. Symptomem ewentualnego wykorzystania informacji byłby ruch kursów przed pojawieniem się informacji, a w tym przypadku taka sytuacja nie miała miejsca – wyjaśnia Łukasz Dajnowicz, dyrektor w urzędzie komisji.

Jednak zdaniem eksperta z jednego z czołowych domów maklerskich ten argument jest istotny jedynie z punktu widzenia stabilności sektora. Za to zupełnie nie ma znaczenia w kontekście tego, czy ktoś na przecieku zarobił. Nie można bowiem wykluczać, że urzędnik, który poinformował o kształcie projektu dziennikarzy, przekazał informację komuś jeszcze.
– KNF nie jest w stanie na pierwszy rzut oka ocenić, czy nikt nie zarobił na zmianie kursu kilkuset tysięcy złotych. To wymagałoby szczegółowej analizy – podkreśla nasz rozmówca. I dodaje, że jego zdaniem wcześniej czy później KNF zdecyduje się wrócić do sprawy i sprawdzić ścieżkę obiegu informacji.

Jak dotąd działań nie zamierza podejmować również prokuratura. Spytaliśmy o reakcję ministra sprawiedliwości prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobrę. Jak nas poinformowała Milena Domachowska z biura ministra, „bardzo ogólny charakter przekazanych w zapytaniu dziennikarskim informacji na razie nie daje wystarczających podstaw do wszczęcia postępowania sprawdzającego lub przygotowawczego”. I dodaje, że ocena karnoprawna konkretnych zachowań wymaga przede wszystkim uzyskania wiarygodnych informacji i dokonania dokładnych ustaleń okoliczności faktycznych danej sprawy.

W skrócie więc: minister Zbigniew Ziobro nie ma w planach wyjaśnienia okoliczności, w których doszło do przecieku. Ale jeśli dowie się, że ktoś na nim nielegalnie zarobił, nie wyklucza zaangażowania się w sprawę.

Wydaje się, że w stosunku do funkcjonariusza publicznego udzielającego informacji poufnej właściwa kwalifikacja znajdowałaby się nie tyle w ustawie o obrocie instrumentami finansowymi, co w samym kodeksie karnym. Artykuł 231 par. 1 kodeksu stanowi, że funkcjonariusz publiczny, który przekraczając swoje uprawnienia, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do 3 lat.

Nie powinno budzić wątpliwości, że udzielenie informacji poufnej wybranym osobom co do kształtu niepublikowanego projektu, który przez cały sektor jest uważany za kluczowy dla jego stabilności, stanowi przekroczenie uprawnień. Do oceny pozostałoby, czy doszło do działania na szkodę interesu prywatnego. W orzecznictwie niekiedy przyjmuje się, że wykorzystanie informacji poufnej stanowi pokrzywdzenie inwestorów, którzy jej nie posiadali. W tej sytuacji bez trudu można by udostępniającemu informację urzędnikowi przypisać co najmniej pomocnictwo przy popełnieniu przestępstwa.

Zresztą w ten sposób sprawę udostępniania informacji poufnych przez urzędników państwowych jeszcze w 2012 r. postrzegali politycy Solidarnej Polski, czyli partii, której przewodzi Zbigniew Ziobro.

Chodzi o sytuację, gdy Radosław Sikorski – wówczas szef MSZ – napisał na Twitterze: „intuicja podpowiada mi, że minister Budzanowski (minister skarbu – red.) wkrótce będzie miał ważne wiadomości ws. cen gazu dla Polski”. Politycy Solidarnej Polski wskazywali wówczas, że Sikorski mógł się dopuścić manipulacji dotyczącej kursu giełdowego. PiS komentowało zaś informację udzieloną przez Sikorskiego jako „niefrasobliwą, niedojrzałą i nieodpowiedzialną postawę”.

KNF stwierdziła wówczas, że Sikorski prawa nie złamał, gdyż wpisu na Twitterze nie można było traktować w kategoriach informacji poufnej.

Ostatnie wydarzenia wokół ustawy frankowej to kolejny przypadek, gdy zdaniem niektórych doszło do nielegalnego przecieku. Poprzedni pomysł Kancelarii Prezydenta, zanim został publicznie ogłoszony, został zaprezentowany przedstawicielom frankowiczów. Prezydencki minister Maciej Łopiński pytany o to, czy nie należało na równych zasadach wszystkich poinformować o kształcie projektu, zbagatelizował problem. Stwierdził, że przecież w ciągu kilkudziesięciu minut, które minęły od pokazania projektu frankowiczom do jego upublicznienia, nikt nie rzucił się, by kupować lub sprzedawać akcje na parkiecie.

>>> Polecamy: Spowiedź bankowca: Muszę się zgodzić. To było oszustwo [WYWIAD]