Podkreślono, że taka decyzja "nigdy nie jest łatwa", ale nie ma innego wyjścia wobec "braku wiarygodnych gwarancji, że strony konfliktu będą respektować chroniony status placówek medycznych, personelu i pacjentów".

Początkowo informowano, że w poniedziałkowym ataku, przypisywanym walczącej z szyickimi rebeliantami Huti koalicji arabskiej, zginęło 11 osób, ale po śmierci kilku rannych liczba ofiar śmiertelnych wzrosła do 19; rannych jest 24.

Według Lekarzy bez Granic był to czwarty i najbardziej krwawy z ataków na obiekt wspierany przez tę organizację w Jemenie, gdzie od 1,5 roku trwa konflikt zbrojny.

MsF oceniła, że ataki z powietrza w północnym Jemenie, bastionie rebeliantów Huti, nasiliły się od załamania rozmów pokojowych w tym miesiącu. Organizacja oświadczyła, że bombardowania trwają mimo udostępnienia stronom konfliktu współrzędnych GPS placówek medycznych. Dotyczy to również danych szpitala, w prowincji Hadżdża, który został zaatakowany w poniedziałek.

Reklama

Koalicja dowodzona przez Arabię Saudyjską wspiera jemeńskie siły rządowe lojalne wobec rządu Abda ar-Raba Mansura Al-Hadiego, starając się wyprzeć ze stołecznej Sany i kilku prowincji szyicki ruch Huti, wspierany przez Iran. Huti kontrolują także prowincję Hadżdża.

Członkowie wojskowej koalicji rozpoczęli naloty w Jemenie w marcu 2015 roku, gdy Huti zmusili rząd Hadiego do ucieczki z kraju do Arabii Saudyjskiej.

W wyniku konfliktu zginęło dotychczas co najmniej 6,4 tys. ludzi. (PAP)