Nad Zachodem unosi się widmo. Widmo spornoseksualizmu. A cóż to takiego? Jako pierwszy terminem tym posłużył się brytyjski dziennikarz lifestyle’owy Mark Simpson, który dwie dekady temu ukuł definicję metroseksualizmu.
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna
Dla porządku przypomnę tylko, że (za Simpsonem) mianem metroseksualnego zwykło się określać zakochanego w sobie mężczyznę mieszkającego w wielkim mieście, będącego jednocześnie idealnym konsumentem, zwłaszcza z punktu widzenia koncernów odzieżowych lub kosmetycznych. Simpson miał na myśli kogoś w stylu Davida Beckhama. A raczej tych mężczyzn, którzy się na nim wzorowali.
To było dwie dekady temu. Dziś Simpson proponuje (po raz pierwszy zrobił to na łamach brytyjskiej prasy w 2014 r.) nowy paradygmat – spornoseksualizm. To zbitka słów „sport” i „porno”. Zdaniem Simpsona współczesny mężczyzna coraz bardziej próbuje stylizować się na postać mogącą w każdej chwili wskoczyć na dowolną sportową arenę i plan erotycznego filmu. A najlepiej zagrać w obu miejscach jednocześnie. Dlatego spornoseksualistę najłatwiej spotkać na siłowni i zajęciach fitness. I już od dawna nie chodzi tu o zdrowie czy dobrą kondycję, tylko wyłącznie o wygląd Apollina.
Reklama
Jeżeli są państwo lojalnymi czytelnikami tej kolumny, pewnie z niecierpliwością czekają państwo na ekonomiczne wyjaśnienie tego wstępu. I proszę, oto ono. Procesy opisywane przez autorów takich jak Simpson nie są zawieszone w społecznej próżni. Podobnego zdania jest Jamie Hakim z wydziału wiedzy o mediach na Uniwersytecie Wschodniej Anglii, autor artykułu naukowego pod intrygującym tytułem „Spornoseksualista. Kult męskiego ciała w neoliberalnej epoce cyfrowej”. Zdaniem Hakima spornoseksualizm jest naturalną konsekwencją neoliberalizmu. A zwłaszcza trwającej w krajach bogatego Zachodu niemal od dekady mieszanki gospodarczej recesji oraz polityki austerity. Efektem tych zjawisk ekonomicznych jest podmycie poczucia egzystencjalnej stabilizacji pokolenia dzisiejszych 20- i 30-latków. Czyli bezrobocie i brak perspektyw na osiągnięcie poziomu życia, którym cieszyło się pokolenie ich rodziców. Krótko mówiąc, te wszystkie zjawiska społeczne (prekariat), które od lat wałkowane są w zachodnich mediach na prawo i lewo.
Życie jednak nie znosi próżni. A każde zjawisko społeczne przynosi po pewnym czasie nieuchronną reakcję. Spornoseksualizm jest właśnie nią. Przejawia się on w tym, że młodzi mężczyźni (18–26 lat) żyjący w krajach najmocniej dotkniętych przez kryzys (jak Wielka Brytania) stawiają na rozwój ciała. Hakim dowodzi, że to właśnie ok. 2008 r. widać znaczący wzrost odsetka młodych pakujących na siłowni. Mniej więcej w tym samym czasie przypada boom sprzedaży odżywek i suplementów diety dla kulturystów oraz sprzedaży i odsłon w magazynach poświęconych doskonaleniu ciała. Do tego dochodzi fenomen społecznościowy. Dzięki internetowi (Facebook, Instagram) efektami „masy i rzeźby” można się łatwo pochwalić. I w ten sposób uczynić z ciała mechanizm samorealizacji. Co szczególnie ważne w sytuacji, gdy potwierdzenia własnej wartości próżno szukać na rynku pracy, w budowaniu rodziny czy w konsumpcji.
W ten sposób ciało staje się dla młodego pokolenia kluczowym kapitałem. Co oczywiście ma swoje konsekwencje – jest realnym dowodem na to, że spora część klasy średniej przesuwa się w dół społecznej drabinki. Hakim dowodzi, że historycznie klasa średnia aspirowała do tego, by jej najważniejszym kapitałem stał się umysł (edukacja). W kapitalizmie wyceniany przecież znacząco wyżej niż niewykwalifikowana praca. Ciało było z kolei jedynym zasobem warstw wykluczonych – robotników oraz kobiet. Teraz do tego grona dołączają młodzi spornoseksualni.
Nie wróży im to oczywiście niczego dobrego. Bo – mówiąc językiem ekonomicznym – kapitał cielesny wykazuje stałą tendencję spadku wartości w czasie (siłownia starzenia niestety nie powstrzymuje). W pewnym momencie brak kapitału znów zacznie być więc bardziej dojmujący. No, chyba że do tamtej pory zachodni kapitalizm zdąży się zreformować. Czego sobie i światu serdecznie życzę. ⒸⓅ