Po pamiętnej aferze Amber Gold w 2012 roku Komitet Stabilności Finansowej wydał raport, w którym niezbyt zręcznie zaliczył do parabanków (jakkolwiek pojęcie to nie zostało zdefiniowane) także firmy pożyczkowe. Był to sektor w tamtych czasach zupełnie nieuregulowany, zadłużenie gospodarstw domowych rosło, w tym zadłużenie niespłacone. Zrywki reklamujące chwilówki wisiały na każdym płocie. Media ukazywały drastyczny obraz postępowań windykacyjnych.

Oliwy do ognia dolały późniejsze wyliczenia mówiące o tym, że gospodarstwa domowe zadłużone są w parabankach na kilkadziesiąt miliardów złotych. W obliczeniach był błąd, bo uwzględniono w nich także spółki udzielające kredytów konsumenckich, ale prowadzone przez banki. Sam sektor firm pożyczkowych był bez porównania mniejszy. I nadal nie może się równać z bankowym, choć perfekcyjnie wykorzystuje jego słabości i pozostawione nisze.

Zaczął się okres regulacji i samoregulacji. Wprowadzono obowiązek rejestrowania działalności pożyczkowej i zapisy o formie prawnej jej prowadzenia. Ograniczono maksymalne koszty pożyczek, rolowania zadłużenia i windykacji. Z kolei sektor firm pożyczkowych wprowadził swój kodeks etyczny i wykonał dużą pracę nad przejrzystością umów. Udało mu się zdjąć z siebie odium „lichwy” czy „parabanku”. Choć – rzecz jasna – koszt pieniądza jest tam bardzo wysoki.

Problem społeczny pozostał nie rozwiązany, choć jego skala maleje wraz ze wzrostem płac i spadkiem bezrobocia. Polega on na tym, że im bardziej firmy pożyczkowe upodabniają się do banków w zarządzaniu ryzykiem, wycofują się z chwilówek „ze słupa” i „bez BIK”, tym bardziej pozostawiają te obszary innym, tkwiącym wciąż w głębokim cieniu. Klientami tych ostatnich stają się krańcowo zadłużone gospodarstwa domowe, których według bardzo przybliżonych szacunków może być kilkaset tysięcy.

Reklama

Słaby popyt na kredyt konsumpcyjny

W przededniu wejścia w życie regulacji, w 2015 roku biznes pożyczkowy skokowo poprawił swoją rentowność, osiągając 120,6 mln zł zysku netto, czyli ponad siedmiokrotnie więcej niż w roku poprzednim – pokazuje raport branżowej Konferencji Przedsiębiorstw Finansowych. Według tego raportu firmy pożyczkowe udzieliły w ubiegłym roku pożyczek na prawie 3,3 mld zł, o 9,1 proc. więcej niż rok wcześniej, a ich wartość bilansowa na koniec roku wyniosła 2,6 mld zł, o 13,1 proc. więcej. Liczba klientów wzrosła o ponad 100 tys., do 1,5 mln.

Firmy pożyczkowe zawdzięczają wzrosty czterem zjawiskom. Bankom, bo te odchodzą od kredytów na niskie kwoty, co kieruje znaczącą część posiadających już jakieś kredyty do sektora pożyczkowego. Same z kolei przeprowadziły one silną restrukturyzację po stronie kosztów (co piąty pracownik w ciągu 2015 roku został zwolniony). Otworzyły nowe kanały dystrybucji – oddziały partnerskie, np. w kioskach. Wzrósł wolumen pożyczek przez Internet, których sprzedaż jest znacznie tańsza niż w innych kanałach dystrybucji.

Pomimo wzrostu wymienionych wskaźników przychody ze sprzedaży wzrosły w ubiegłym roku zaledwie o 0,2 proc., do 2,03 mld zł, co pozwala stawiać pytanie o trwałość koniunktury. W badaniu KPF większość firm przewiduje, że w tym roku będzie ona dobra, a poprawi się jeszcze w perspektywie od roku do trzech lat.

Inne wyniki przynosi ankieta organizacji branżowej Związku Firm Pożyczkowych z czerwca tego roku. 60 proc. jej uczestników oczekuje, że koniunktura na rynku kredytu konsumenckiego pogorszy się, a 42,5 proc. firm już odnotowuje pogorszenie swojej sytuacji. Co więcej, niemal jedna trzecia firm oczekuje spadku popytu na chwilówki do 30 dni. A jest on lwią częścią biznesu.

Oczekiwania te wpisują się w trend odnotowany przez Biuro Informacji Kredytowej, które informuje o spadku liczby zawartych umów na kredyty konsumpcyjne w 2015 roku o 4,5 proc. i spadku liczby składanych wniosków. „Rekordowo niskie stopy procentowe nie pobudziły rynku. W pierwszej połowie 2015 roku rosła jeszcze wartość udzielanych kredytów, dzięki wzrostowi liczby kredytów na wyższe kwoty, ale w drugiej połowie wzrosty wartości zawieranych umów, także w wymiarze wartościowym, wygasały” – napisał BIK.

Zupełną niewiadomą są zachowania konsumentów w związku z programem 500+. Możliwe jest zarówno, że pieniądze te pobudzą konsumpcję, jak też że spowodują wzrost oszczędności. Nie można również wykluczyć, że poprawa zdolności kredytowej przy wciąż niskich stopach procentowych rozbudzi apetyty na kredytową dźwignię. Zapewne popyt skupi się raczej w sektorze bankowym niż pożyczkowym. Dodatkowy zastrzyk gotówki może poprawić płynność gospodarstw domowych i zmniejszyć potrzebę zaciągania chwilówek.

Czy banki odwrócą się od konsumentów

Równocześnie BIK zauważa, że banki koncentrują się na kredytach konsumpcyjnych na coraz wyższe kwoty, obecnie już powyżej 15 tys. zł. To pozostawia kredyty niskokwotowe sektorowi pożyczkowemu. Z kolei dane KNF pokazują, że w 2015 roku banki udzieliły 5,1 mln kredytów na 21,8 mld zł według uproszczonych zasad, co daje średnią wartość kredytu 4,3 tys. zł. Przypomnijmy jednak, że średnia wartość pożyczki jest znacznie niższa i wynosiła w zeszłym roku 1029 zł.

Znaczną część niskokwotowych bankowych kredytów prawdopodobnie stanowiły kredyty ratalne. Na ten rynek banki zdecydowanie wracają, wchodzą nowe, jak mBank. Międzysektorowa konkurencja może okazać się bardzo interesująca, zwłaszcza w segmencie e-commerce, gdzie można spodziewać się także inwazji firm pożyczkowych.

Dlaczego banki sobie nie radzą z zaspakajaniem takich potrzeb klientów, jak szybkie, krótkoterminowe i niskokwotowe finansowanie? Z kilku powodów. Pierwszy jest taki, że koszt jednostkowy chwilówki jest dość wysoki, a oprocentowanie kredytu bankowego ograniczone jest przez czterokrotność stopy lombardowej. Nawet najlepiej pilnujące kosztów (także kosztów ryzyka) firmy pożyczkowe twierdzą, że koszt stały pożyczenia 1000 zł to przynajmniej 100 zł. Banki mogłyby wprawdzie nadrabiać tu prowizjami i opłatami, jednak obawiają się, że mogłoby im to zaszkodzić reputacyjnie.

Drugi powód to brak odpowiednich platform informatycznych, które zapewniłyby na tyle istotną obniżkę kosztów, by obwarowany regulacjami kredyt był mimo wszystko opłacalny. A rzecz jasna budowa takich platform to także koszty. Decyzje, czy warto je ponieść, nie są łatwe.

Według danych wiceprezesa BIK Sławomira Grzelczaka ok. 76 proc. klientów firm pożyczkowych jest równocześnie klientami banków. Najciekawsi są jednak pozostali. Z raportu KPF wynika, że spośród nich aż 84 proc. nie przekroczyło 35 roku życia. To daje ok. 300 tys. osób.

„Są to młodzi ludzie, dla których priorytetowymi cechami produktów są szybkość, wygoda i prostota” – stwierdza KPF w raporcie. Dodać trzeba, że przynajmniej połowa z tych osób nigdy nie aplikowała o kredyt w banku, nie ma więc historii kredytowej.

Walka o młodych

mBank w swojej nowej strategii na lata 2016-2020 jednoznacznie stawia na ludzi młodych i chce, żeby jego klientem stawał się co roku co trzeci z ponad 300 tys. wchodzących na rynek pracy. Równocześnie bank ten bardziej chce się zaangażować w kredyty konsumpcyjne, co już widać po jego dynamicznym wejściu w finansowanie zakupów w e-commerce. Nie planuje jednak udzielać typowych chwilówek ludziom młodym, bez historii kredytowej.

– Chcemy być dla tej klienteli, a potem z klientami rosnąć (…) Chwilówka nie jest „kotwiczącym” produktem. Gdy klient podejmuje aktywność, to na podstawie jego transakcyjność jesteśmy w stanie zmierzyć jego atrakcyjność – mówi Cezary Stypułkowski, prezes mBanku.

Inne banki mogą mieć jednak inne podejście. W marcu zeszłego roku Goldman Sachs opublikował raport, w którym oszacował, że potencjalne zyski dla amerykańskich banków z obszarów zajętych przez instytucje „bankowości cienia” to 11 mld dolarów rocznie, z czego najwięcej, 4,6 mld dolarów, stanowią pożyczki konsumenckie przez Internet.

W połowie zeszłego roku Goldman Sachs rozpoczął projekt o nazwie Mosaic, czyli budowę platformy dla pożyczek konsumenckich online. Wkrótce potem kupił GE Capital Bank wraz ze 114 mld dolarów depozytów. Tworząc platformę kredytową, zaoferował równolegle platformę oszczędnościową z oprocentowaniem depozytów na 1,05 proc. w skali roku, co w USA jest rekordem. Na ostatniej konferencji dla analityków wiceprezes banku Harvey Schwartz potwierdził, że „platforma cyfrowa kredytów konsumpcyjnych” ruszy jesienią.

Banki wzbraniają się także przed wejściem na rynek szybkich i niskokwotowych kredytów konsumenckich, powołując się na konserwatywne podejście do ryzyka. To nie do końca trafny argument. KNF podaje, że jakość kredytów udzielanych według uproszczonych zasad jest znacznie wyższa niż pozostałych kredytów konsumpcyjnych. Na koniec 2015 roku wartość takich kredytów opóźnionych w spłacie powyżej 30 dni wynosiła zaledwie 4,6 proc., podczas gdy pozostałych kredytów konsumpcyjnych – 13,5 proc.

Raport firmy doradczej Roland Berger pokazuje, że ponad jedna trzecia działających w Polsce firm pożyczkowych ma koszt ryzyka w przedziale 100-199 punktów bazowych, a więc porównywalny z „bankowym” w segmencie konsumenckim, który średnio wynosi ok. 180 pb. Na koniec II kwartału koszt ryzyka Santander Consumer, największego polskiego banku consumer finance, wyniósł 130 pb.

Zarządzanie ryzykiem

Obniżanie kosztów ryzyka do „bankowego poziomu” jest prawdopodobnie warunkiem konicznym dalszego wzrostu przedsiębiorstw z tego sektora. Cytowany raport Roland Berger podaje, że 45 proc. badanych firm miało w ubiegłym roku koszt ryzyka przekraczający 500 punktów bazowych. Dla porównania – na rynku europejskim taki koszt ryzyka ma tylko 15 proc. tego typu instytucji.

– Firmy pożyczkowe polegną, jeśli nie będą walczyć o koszty ryzyka. Nie ma lepszego sposobu na przełamanie nieufności niż wejście na rynek publiczny i zbliżenie się do ryzyka bankowego – mówi doradca ekonomiczny KPF Mirosław Bieszki.

Spora część firm pożyczkowych profesjonalnie zarządza ryzykiem i stara się je ograniczać. 90 proc. badanych przez KPF firm korzysta z zewnętrznych baz dłużników, takich jak np. BIK, wszystkie mają wewnętrzne bazy danych i systemy scoringowe. To bardzo duży krok naprzód w porównaniu do poprzednich lat. Wskaźnik odmów pożyczek w ubiegłym roku wynosił 53,2 proc., podczas gdy w bankach było to 48 proc.

Ryzyko ograniczane jest też poprzez limity finansowania klienta. Większość firm udziela pierwszych pożyczek na bardzo niskie kwoty, niejednokrotnie zaledwie 500 zł. Jednostkowe straty są w tym wypadku niewielkim problemem. Znacznie większym są wyłudzenia, na co szczególnie narażony jest model działania przez Internet.

Przedstawiciel sektora finansowego, mający wieloletnie doświadczenie w zwalczaniu fraudów, mówi Obserwatorowi Finansowemu, że w wielu przypadkach firmy pożyczkowe wpisują sobie ewentualne straty wynikające z wyłudzeń w koszty transakcji. Oznacza to, że kilku klientów firmy pożyczkowej składa się na kilka pożyczek wyłudzonych. Stąd rosną koszty pożyczek.

Czas na nowe strategie

Po osiągnięciu ubiegłorocznych wysokich zysków firmy pożyczkowe zastanawiają się, jaki zrobić kolejny krok. Chwilówki do trzech miesięcy stanowią ok. 30 proc. w portfelach badanych przez KPF firm. Ich udział przez kilka ostatnich lat rósł, ale w ubiegłym roku spadł o 5 punktów procentowych. A poza tym nie jest to produkt „kotwiczący” klienta.

Wchodzą one zatem na rynek pożyczek na dłuższe terminy. Udział kredytów na rok do dwóch lat wzrósł do 30 proc. w całej puli pożyczek w firmach badanych przez KPF. Firmą myślą też o udzielaniu kredytów ratalnych w sklepach internetowych i o kartach kredytowych.

Część z nich nie ukrywa ambicji, żeby stać się bankiem. Przykładem jest Ferratum, który w 2012 roku uzyskał licencję bankową na Malcie. W Polsce od 2013 roku działa jako firma pożyczkowa udzielająca chwilówek i pożyczek na kwoty do 5 tys. zł i do 24 miesięcy. To jedna z wyższych kwot i jeden z dłuższych terminów na polskim rynku. W swoim czasie Ferratum przedstawiał plany otwierania rachunków bieżących i udzielania limitów kredytowych w rachunku.

Dzieje się to na tle nieuchronnej konsolidacji w polskim sektorze bankowym, której skutkiem będzie osłabienie konkurencji i pozycji klientów. Jeśli część banków, zwłaszcza nadmiernie obciążonych kredytami we frankach, wypadnie z rynku, być może pojawi się miejsce dla nowych graczy – firm pożyczkowych już działających lub fintechów, których jeszcze nie znamy. Historia Alior Banku pokazała, że przy odpowiedniej innowacyjności o takie miejsce można powalczyć.

Niewykluczone, że stopniowe budowanie kompleksowych ofert obsługi finansowej klienta o określonym profilu, a zwłaszcza stawiających pierwsze kroki na rynku kredytowym, może być sposobem na stabilny i długofalowy biznes. Trudno jednak sobie wyobrazić klienta, dla którego długofalowe korzystanie z usług firm pożyczkowych przy aktualnych kosztach byłoby akceptowalne. Po zbudowaniu historii „pożyczkowej” w BIK pójdzie po finansowanie do tańszego banku. Obniżka kosztów ryzyka przez pożyczkodawców staje się więc kluczowym elementem konkurencyjności.

Inne firmy przewidują rozwój swojej działalności w „symbiotycznym” współistnieniu z bankami. Na czym miałoby ono polegać?

– Będą takie strategie: my, czyli bank, damy ci funding, a ty przejmiesz naszych klientów do pewnej określonej kwoty – mówi Mirosław Bieszki. I proponuje: a może firma pożyczkowa złożyłaby ofertę na SKOK?

Oprócz „bankowego” kosztu ryzyka firmy pożyczkowe z zazdrością patrzą również na koszty finansowania banków. Niedawno jeszcze za finansowanie przez emisje obligacji lub fundusze mezzanine płaciły nawet powyżej 11 proc. Dziś w przypadku firm dłużej obecnych na rynku kapitałowym koszty te spadają nawet poniżej 8 proc. I tak są nieporównywalnie wyższe niż zwykły depozyt. Warunkiem obniżenia kosztów finansowania na rynku jest jednak zaufanie inwestorów, a to preferuje większe instytucje. Stąd też pojawiające się pomysły konsolidacji.

Następna odsłona w batalii o aspiracje konsumpcyjne gospodarstw domowych nastąpi pewnie pod koniec roku, kiedy zadziałają już skutki nowych regulacji sektora pożyczkowego, a Goldman Sachs pokaże zwój model biznesowy i operacyjny. Zarówno dla banków, jak i nowych graczy stanie się on zapewne punktem odniesienia. I być może powodem do starań o licencję bankową.

Autor: Jacek Ramotowski