Kapitał ma narodowość, więc zwiększenie udziału polskiego kapitału w sektorze bankowym nie jest czymś złym, byleby nie doprowadziło do nacjonalizacji i upolitycznienia sektora - zgodzili się uczestnicy debaty na temat repolonizacji banków, zorganizowanej w ramach XXVI Forum Ekonomicznego w Krynicy.

W debacie wzięli udział były premier i były prezes Pekao SA Jan Krzysztof Bielecki, prezes Deutsche Banku Polska, były wiceminister finansów Krzysztof Kalicki, prezes mBanku, były prezes PZU i Banku Handlowego Cezary Stypułkowski oraz były wicepremier i minister finansów Jacek Rostowski, dziś - jak sam się określił - "wesoły emeryt".

Prowadzący debatę Konrad Sadurski z "Gazety Wyborczej" pytał m.in. uczestników debaty, czy ich zdaniem kapitał ma narodowość.

Zdaniem Cezarego Stypułkowskiego "pochodzenie kapitału odgrywa pewną rolę", choć "kluczowa jest struktura akcjonariatu i sposób jego poukładania", a także to, czym zdeterminowane są decyzje organów zarządzających. Nikt przecież nie wątpi, mówił, że Societe Generale jest bankiem francuskim, choć jego akcjonariat jest zróżnicowany, jeśli chodzi o pochodzenie kapitału.

Także Jan Krzysztof Bielecki nie miał wątpliwości, że kapitał ma narodowość i "za tym kryje się polityka". Podał przykład, że gdy był prezesem Pekao SA była planowana fuzja między Unicredit, a HVB, z czego "miał powstać jeden z dwóch największych banków paneuropejskich". Unicredit już wtedy był dominującym akcjonariuszem Pekao SA.

Reklama

"Pojawiła się wątpliwość, gdzie będzie miał miejsce proces decyzyjny. Bank Austria był podporządkowany HVB, ale miał tak skonstruowaną umowę, że choć był przejęty przez HVB, to miał suwerenność decyzji na terenach Europy Wschodniej. Powołując się na ten dokument Austriacy powiedzieli, że w ramach fuzji oni przejmują zwierzchność nad Bankiem Pekao SA" - relacjonował Bielecki.

"Dla nas to było nie do przyjęcia i stoczyliśmy jedną z największych bitew, która była czystą bitwą polityczną, a nie o charakterze biznesowym i na koniec Pekao stał się bankiem bezpośrednio raportującym do Mediolanu" - dodał.

Stąd, jak zaznaczył, "jeśli będziemy naiwni i będziemy mówili, że to jest czysty biznes i internacjonalizm, to będziemy podejmować błędne decyzje".

Innego zdania był Krzysztof Kalicki. "Przez 18 lat pracy w Deutsche Banku nie odczułem, że jest jakiś interes narodowy w naszym banku" - przekonywał.

Podkreślał, że czasem myli się kierowanie interesem narodowym z globalną strategią banków, które mogą decydować, że nie będą z powodów biznesowych inwestować w jakimś kraju lub w jakiejś konkretnej branży w tym kraju, np. wtedy, gdy mają jakieś negatywne doświadczenia. Przypomniał zarazem, że to właśnie Deutsche Bank sfinansował kilka lat temu kupno Polkomtelu przez "polskiego inwestora", czyli Zygmunta Solorza.

Na nieco inny aspekt tej sprawy zwracał uwagę Jacek Rostowski, kpiąc zarazem z myślenia według zasady "wszyscy są paskudni, bo myślą o własnych interesach, zamiast o naszych".

Zdaniem Rostowskiego przy dyskusjach o sektorze bankowym ważniejsze od tego, czy kapitał ma narodowość jest to, czy obecność obcego kapitału jest korzystna dla społeczeństw, czy nie. Podał przykład Rosji, w której już w 1992 roku zakazano kupowania banków przez obcy kapitał, co doprowadziło do tych wszystkich zjawisk, jakie miały miejsce w tym kraju - najpierw przejęcia państwa przez oligarchów, a potem przejęcia oligarchów przez państwo.

W Polsce, właśnie dlatego, że od początku w bankach było dużo obcego kapitału, udało się uniknąć oligarchizacji, a przede wszystkim upolitycznienia gospodarki na wielką skalę - przekonywał Rostowski. Jego zdaniem, właśnie dlatego, że mieliśmy zagraniczne banki udało się też stworzyć "twardy nadzór finansowy". Gdyby nie to, dodał, nasz nadzór by wyglądał jak w Rosji czy na Ukrainie.

Z drugiej strony, przyznał, to, że po wybuchu kryzysu finansowego w 2008 roku w Polsce istniał taki bank jak PKO BP, "było pewnym stabilizatorem", który wpłynął na to, że Polska przeszła przez ten kryzys bez większych problemów.

"Bardzo się jednak obawiam, że nie po to dziś mówi się o repolonizacji, by decyzje dotyczące kredytów były podejmowane na zasadach komercyjnych" - zaznaczył były minister finansów. Dlatego, jego zdaniem, zamiast mówić o repolonizacji władze powinny postawić na rozwój np. Banku Gospodarstwa Krajowego.

Istotny wątek debaty stanowiła perspektywa ewentualnego kupna przez Grupę PZU udziałów w Pekao SA od włoskiego Unicredit, co by doprowadziło do zwiększenia udziału polskiego kapitału w sektorze bankowym z 35 proc. do ponad 50 proc.

Kalicki zaznaczył, że nie ma w tym nic złego. "Patrzyłbym na to jednak jak na interes, jeśli cena będzie dobra, why not?" - mówił prezes Deutsche Bank Polska.

"Byleby to nie był bank w rękach kolejnych partii politycznych, bo to zawsze działa destrukcyjne na sektor finansowy" - dodał. "Jak idzie kryzys polityczny powiązany z kryzysem finansowym, to nie ma niczego gorszego, więc izolacja pomiędzy polityką a biznesem powinna być zagwarantowana" - podkreślał.

Dlatego jego zdaniem PZU, jeśli by kupiło Pekao SA, powinno się zobowiązać, "że bank zostanie upubliczniony i sprywatyzowany, w takiej skali, by skarb państwa nie miał na niego istotnego wpływu".

Kalicki przestrzegał zarazem, że "zbliżamy się do konstytucyjnej granicy zadłużenia", niebawem "będziemy przekraczać 1000 mld zł długu publicznego", więc władze, by ratować budżet, mogą zdecydować się na prywatyzację różnych istotnych podmiotów gospodarczych, niezależnie do stosunku politycznego do tego procesu. "Nie pamiętam rządu, który by czegoś nie sprzedał, by zmniejszyć obciążenia budżetowe" - powiedział.

Stypułkowski, mówiąc o przejęciu Pekao SA przez PZU uznał, że "transakcja jest wykonalna". Tym bardziej - dodał - że Unicredit i tak będzie sprzedawał akcje w Pekao SA, a sprzedanie ich na otwartym rynku może być trudne, bo "banki przestały być atrakcyjnymi aktywami".

"Kluczowe jest jednak pytanie, po co?" - zaznaczył prezes mBanku. Dodał, że "z punktu widzenia zarządu PZU będzie to trudna decyzja". Władze spółki będą musiały ją bowiem uzasadnić wobec własnych akcjonariuszy. "Jak ja kupię coś, co straci wartość, akcjonariusze będą mogli mi zarzucić, że źle zarządzałem ich pieniędzmi" - zaznaczył.

Zwracał też uwagę, że jeśli chodzi o kapitał w bankach czym innym jest przeniesienie ciężaru decyzyjnego do kraju, a czym innym przejęcie kontroli państwa nad sektorem. "Jestem temu przeciwny, bo to prowadzi do nieszczęść" - ocenił Stypułkowski. Dlatego jak dodał, "kluczowe jest to, na ile ten powstały bank byłby motywowany komercyjnymi regułami", a na ile politycznymi.

Przypomniał, że złe doświadczenia mają z tym choćby Czechy. "Oni na słowo reczechizacja reagują bardzo negatywnie, bo to pochłonęło bardzo dużo budżetowych pieniędzy" - mówił prezes mBanku.

Wskazywał też, że podobne doświadczenia miała Francja. "Mitterand był socjalistą i w 1981 roku wszystko nacjonalizował, a w 1987 wszystko prywatyzował. Zdał sobie sprawę, że gospodarka traci, bo procesy zarządcze nie są wiedzione wymogami rynkowymi" - mówił Stypułkowski.

Jan Krzysztof Bielecki nie chciał się wypowiadać o tej transakcji, jako były prezes Pekao SA. Wziął jedynie w obronę obecny rząd i władze PZU, że nie chcą otwarcie o tym mówić. "Spółka giełdowa nie może mówić o swoich zamiarach i to z udziałem aktorów" - przekonywał.

Rostowski z kolei wyrażał wątpliwości, czy "naprawdę ma sens kupić drugie Pekao, żeby konkurowało z pierwszym PKO" i czy "w sytuacji, gdy banki stają się elementem infrastruktury, to jest w ogóle jakiś ciekawy biznes".

Prowadzący debatę zadał też uczestnikom zagadkę, kto był autorem następujących słów: "Zagraniczne banki to szkodniki, trzeba drastycznie zmniejszyć ich wpływ na finanse państwa, nie będziemy sługusami Europy, jej banków i korporacji". Nikt z nich nie wiedział, że wygłosił je laureat nagrody "człowieka roku" XXVI Forum Ekonomicznego, premier Węgier Victor Orban.

Rostowski przyznał, że były pewne podstawy do tak ostrych słów, bo choćby w sprawie kredytów frankowych na Węgrzech "banki zachowywały się skandalicznie", znacznie gorzej niż w Polsce. Także Stypułkowski przyznał, że wypowiedź Orbana była skrajna, choć "w warunkach węgierskich pewna racjonalność w tym była".(PAP)