Kilka dni temu wpadł mi w ręce artykuł opowiadający o grupie amerykańskich naukowców, którym po kilku latach badań udało się udowodnić, że szczupli, wysocy i ładni ludzie mają w życiu znacznie łatwiej niż niscy, grubi i brzydcy. Innymi słowy, ktoś wydał tysiące dolarów na to, żeby banda wariatów w białych kitlach mogła dojść do wniosku, że George Clooney ma większe szanse na znalezienie dobrej pracy i fajnej żony niż samiec guźca.

Przecież to oczywiste! Podobnie jak to, że gdy ma się zupełnie przeciętną urodę, można poprawić ją sobie tylko na dwa sposoby – za pomocą skalpela albo kupując sobie naprawdę ładny, ciekawy, nietuzinkowy samochód.

Od lat za takiego upiększacza uchodzi Mini. Za każdym razem, gdy je prowadzę, odnoszę wrażenie, że ludzie są wobec mnie milsi. Gdy próbuję wjechać na zatłoczoną drogę z podporządkowanej w jakimś wypasionym audi albo bmw, czekam mniej więcej kwadrans, aż ktoś się zlituje i mnie wpuści przed siebie. Gdy macie mini, wystarczy, że zbliżycie się do krawędzi jezdni, a w ułamku sekundy cały ruch się zatrzyma i poczujecie się jak sułtan Brunei. Nie żartuję. Mini ma w sobie coś, co sprawia, że ludzie traktują was życzliwiej. Uśmiechają się do was, uważają za równych i nie zmieni się to nawet wtedy, gdy pewnego dnia rozjedziecie ich psa. Wtedy najpierw przeproszą was za kłopot związany z usuwaniem resztek sierści z przedniego zderzaka, potem zaproszą do siebie na kolację, a na koniec zasugerują, byście zanocowali w pokoju ich córki. Mini jest jak mały kociak – nikt nie przechodzi obok niego obojętnie, każdy chce go pogłaskać, przytulić i się nim zaopiekować. Budzi wyłącznie dobre emocje.

Co więcej, pierwszą generację tego samochodu można było pokochać także za to, jak jeździ. Do dziś nie zapomnę 170-konnej wersji Cooper S – miała zawieszenie wykonane z granitu i na każdej najmniejszej dziurze czułem, jak kręgosłup wbija mi się w czaszkę. Jednocześnie jednak sprawiała wrażenie lekkiej jak balon wypełniony helem, a po zakrętach jeździła jak szalona. Kupując mini coopera S, tak naprawdę stawaliście się właścicielami gokarta. Samochodu, dzięki któremu z waszej twarzy nie schodził uśmiech. Co prawda przez wyboje był on całkowicie bezzębny, ale zupełnie wam to nie przeszkadzało.

W nowej generacji tego auta wszystko się zmieniło. Jest aż o 22 cm dłuższa od pierwszej, szersza oraz cięższa. W miejsce zawieszenia z kamienia wsadzono takie z procesorami regulującymi jego twardość, a bezpośredni układ kierowniczy zastąpiono takim utkanym z światłowodów. Powiększono silnik, bagażnik, a żeby posadzić kogoś na tylnej kanapie, nie trzeba już amputować mu kończyn. Mini stało się ciche, wygodne i komfortowe. Innymi słowy, jako samochód do jazdy na co dzień nowy Cooper S jest świetny. Ale jako Mini jest po prostu beznadziejny. Brakuje mu lekkości, precyzji i spontaniczności poprzedników. Wyposażono go w same kompromisy, przez co stracił swój wariacki charakter.

Reklama

Pierwsze Mini było szczupłą instruktorką jogi, która nie potrafiła gotować, prać, nie grzeszyła inteligencją i nie gardziła kokainą, ale za to w sypialni wyprawiała takie cuda, że prostowały się wam zwoje mózgowe. Niestety jogę zamieniła na kurs kucharzenia, utyła, zamiast koki używa proszku do pieczenia, a w dodatku skończyła studia. Teraz możecie prowadzić z nią wielogodzinne dyskusje o prawdziwych powodach rozpadu Jugosławii, ale gdy tylko przekroczycie próg sypialni, odwróci się do was plecami i po prostu zaśnie. A wy razem z nią.

Przykro mi to pisać, ale wersja cabrio jest jeszcze gorsza. Mój testowy egzemplarz miał kolor, który w katalogu powinien nosić nazwę „martwa Smerfetka”. Przez niego spotykałem się z wieloma wyrazami sympatii ze strony chłopców w rurkach uciskających im krocze tak bardzo, że mówili jak Céline Dion. Dlatego starałem się nie jeździć tym autem z otwartym dachem sam. Zawsze zabierałem ze sobą dzieci lub żonę. Choć bardzo lubię kabriolety, to akurat w mini bez dachu czułem się tak, jakby spacerował w samo południe po Marszałkowskiej całkowicie na golasa, z tęczą wytatuowaną na jednym pośladku i wizerunkiem Eltona Johna na drugim.
Nie chcę, abyście pomyśleli, że Cooper S jest złym autem, więc powtórzę to raz jeszcze: jako samochód do jazdy na co dzień jest naprawdę świetny. Ale jako Mini zawiódł mnie na całej linii. Oczekiwałem motoryzacyjnego afrodyzjaku, jakim był poprzednik, a otrzymałem wóz, który nie wzbudza żadnych emocji. Przynajmniej we mnie, bo na paradzie równości bez dwóch zdań wszyscy z uznaniem klepali by go po spasionym tyłku.

>>> Polecamy: Dodatkowe roszczenia wobec Volkswagena? KE: Firma łamała przepisy unijne