Życie przedsiębiorcy w Polsce jest niczym jazda pociągiem w wesołym miasteczku, w zamku strachu czy innym tunelu grozy. Tu nagle wyskoczy jakiś potwór, tam będzie niespodziewanie z górki, by za chwilę iść ostro pod górę, słuchając jęków ofiar torturowanych tuż za ścianą. Dosyć szczególną sytuację ma tutaj prywatny polski przemysł obronny. Jest znacznie mniejszy od państwowego potentata – Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Ale ma unikalne na polskim rynku kompetencje i to on w dużej mierze tworzy produkty, które znajdują uznanie u kontrahentów za granicą.
Życie przedsiębiorcy w Polsce jest niczym jazda pociągiem w wesołym miasteczku, w zamku strachu czy innym tunelu grozy. Tu nagle wyskoczy jakiś potwór, tam będzie niespodziewanie z górki, by za chwilę iść ostro pod górę, słuchając jęków ofiar torturowanych tuż za ścianą. Dosyć szczególną sytuację ma tutaj prywatny polski przemysł obronny. Jest znacznie mniejszy od państwowego potentata – Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Ale ma unikalne na polskim rynku kompetencje i to on w dużej mierze tworzy produkty, które znajdują uznanie u kontrahentów za granicą.
To wydawało się jednak do niedawna nie mieć większego znaczenia, ponieważ Ministerstwo Obrony Narodowej dosyć jasno zasygnalizowało, że na zamówienia związane z zakupami dla Wojska Polskiego liczyć może przede wszystkim Polska Grupa Zbrojeniowa, która zresztą – jak dobrze wiemy – formalnie podlega ministrowi obrony. W specyfikacjach przetargowych pojawiły się więc zapisy, które de facto oznaczały, że wygrać może tylko podmiot kontrolowany przez państwo.
Dobrym przykładem, jak to może wyglądać w praktyce, jest ostatnio ogłoszone postępowanie na system elektroniczny Kaktus, który ma służyć m.in. do zakłócania łączności. Choć prywatna firma KenBIT brała udział w pracach rozwojowych nad systemem, to już w przetargu na jego dostarczenie udziału wziąć nie może. Taki sposób rozpisania przetargu urzędnicy resortu uzasadniają podstawowym interesem bezpieczeństwa państwa.
Symptomatyczne jest też to, że minister Macierewicz mówi wprost, że tzw. BMS, czyli system zarządzania polem walki, zostanie zamówiony w PGZ.
Reklama
Jeszcze kilka tygodni temu mogło się wydawać, że przedsiębiorcy prywatni działający na polskim rynku obronnym zbytu mogą szukać tylko za granicą. Jednak najwyraźniej podczas ubiegłotygodniowych targów zbrojeniowych w Kielcach wiatr historii zaczął się zmieniać. Na spotkaniu z przedsiębiorcami wiceminister obrony Bartosz Kownacki wyraźnie zakomunikował, że resort z prywatnymi podmiotami będzie chętnie współpracował i, co nawet ciekawsze, pozwolił sobie na krytykę zarządów państwowych firm zbrojeniowych. Przesłanie było takie, że jednak są obszary, gdzie prywatny przemysł zbrojeniowy w Polsce jest bardziej kompetentny niż ten państwowy. „To był wyraźny zwrot, coś się tam zmieniło” – mówił mi na gorąco jeden z pracowników zachodniego potentata mającego swój zakład w Polsce. „Pożyjemy, zobaczymy. Być może nowa władza potrzebowała czasu, by zorientować się w temacie” – komentował prezes jednej z prywatnych firm zbrojeniowych. Inny dodawał, że choć zwrot retoryczny można zauważyć, ale warto poczekać, czy to się przełoży na konkrety.
Będąc optymistą w wesołym miasteczku, można założyć, że wagonik nazwany prywatnym przemysłem zbrojeniowym zaraz będzie miał z górki. Ale jak wiadomo, w parkach rozrywki widz ma być przede wszystkim zaskakiwany. Tak samo jak w polskim życiu gospodarczym. ⒸⓅ

>>> Polecamy: Niemcy za powstaniem unijnej armii. "W pojedynkę nie pokonamy Rosji"