Obecna chińska mantra brzmi: stawiamy na rynek wewnętrzny i klasę średnią, nazywaną tam barwnie „społeczeństwem umiarkowanego dobrobytu”. To mają być motory wzrostu i dobrobytu Kraju Środka, a nie tylko – jak poprzednio - wielkie inwestycje i eksport.

Chiny zawsze były społeczeństwem agrarnym, rozwarstwionym i przeważającej mierze biednym. Nawet wtedy, gdy pod koniec 1978 roku startowały do reform, blisko 82 proc. mieszkańców kraju mieszkało na wsiach, a ich dochody nie przekraczały 200 (ówczesnych) dolarów rocznie. Bieda aż skrzeczała, ale wieś szybko poprawiła dochody w latach 80. ubiegłego stulecia, gdy władze postawiły właśnie na nią, rozmontowując komuny i stawiając na gospodarkę kontraktową i rynek.

Wielu chłopów się wzbogaciło, a ci biedniejsi, którzy nie mieli na to szans, poszli za pracą do miast i wielkich inwestycji. Stworzyli fenomen zwany „ludnością napływową” (liudong renkou), dziś szacowany nawet na 250-300 mln osób pracujących w niewolniczych wręcz warunkach na wielkich budowach. Ten właśnie nadmiar taniej siły roboczej i łatwych do zdobycia rąk do pracy jest jednym z wyjaśnień chińskich gospodarczych sukcesów ostatnich dekad.

Podwojenie liczb

Jednak ani wieś, ani tym bardziej ludność napływowa klasy średniej nie tworzyły. Nawet oficjalne chińskie opracowania wprowadziły do statystyk tę kategorię dopiero w połowie lat 90. XX wieku, gdy Chiny z całą mocą włączyły się do globalizacji. Jeszcze w roku 2000 zaledwie 5 proc. chińskiej ludności zaliczono do tej kategorii (miejska stanowiła 80 proc. całości).

Reklama

Społeczeństwo chińskie w ślad za szybko rosnącym w siłę państwem zaczęło się szybko wzbogacać dopiero w początkach 21. stulecia, ale tendencja szybko narasta. Dzisiaj już 11 proc. chińskiego społeczeństwa zalicza się do tej kategorii (i to nawet według zachodnich standardów). Według szacunków i prognoz władz do początków trzeciej dekady tego stulecia liczba ta się podwoi.

Ocenia się, że w 2014 roku przeciętne roczne dochody na głowę mieszkańca wynosiły 56 360 juanów (ok. 8 650 dolarów), a ponad połowa siły roboczej w miastach (blisko 390 mln osób) mogła wylegitymować się dochodami powyżej 2 tys. dolarów rocznie, co jeszcze dekadę temu byłoby w Chinach uznane za mrzonki. Zaczęto bowiem realizować strategię, zgodnie z którą nie tylko państwo ma być bogate, ale także jego poszczególni obywatele.

Sporządzony w ścisłej współpracy z naukowcami z ChRL specjalny raport firmy konsultacyjnej McKinseya z 2013 roku, najpoważniejsze jak dotąd opracowanie na świecie na ten temat, przewiduje, iż do 2022 r. aż 76 proc. mieszkańców chińskich miast będzie należało do klasy średniej. Będzie to zwrot iście kopernikański.

Eksperci McKinseya dzielą tę klasę średnią na cztery subkategorie:

  • bogatą – o dochodach rocznych powyżej 34 tys. dolarów, która w 2022 roku ma zwiększyć się do 9 proc. z dzisiejszych 3 proc. całości;
  • górną klasę średnią – o dochodach rzędu 16-34 tys. dolarów, która ma wzrosnąć najbardziej – z 14 proc. w 2012 r. do aż 54 proc. dekadę później;
  • masową średnią – o dochodach 9- 16 tys. dolarów, która zmaleje z 54 do 22 proc.;
  • miejską biedę – o dochodach poniżej 9 tys. dolarów rocznie, która przez omawianą dekadę ma również zmaleć z 29 do 16 proc. całości.

Nieco inaczej patrzy na tę kwestię renomowana Chińska Akademia Nauk Społecznych (CASS). Według raportu sporządzonego pod kierownictwem eksperta Zhang Lifenga do „podstawowej” klasy średniej należałoby zaliczać osoby o rocznych dochodach rzędu 16 300 do 36 300 juanów (od ok. 2500 do 5 800 dolarów), co naturalnie podwaja, a nawet potraja szacunki podawane na Zachodzie. Chińczycy uważają bowiem (choć też się spierają), że już ponad jedna trzecia społeczeństwa to klasa średnia. Według CASS w 2019 r. będzie już do niej należało 45 proc. całej ludności kraju.

Wszystkie te dane, choć różniące się między sobą, dowodzą jednego: chińska klasa średnia rośnie dosłownie w oczach i społeczeństwo się bogaci. W roku 2022 aż 550 mln mieszkańców Chin będzie można zaliczyć do tej warstwy, co prawda wewnętrznie zróżnicowanej, ale jednak nieporównanie silniejszej i bogatszej niż kiedykolwiek przedtem.

Niewiele na sport i rekreację

I to właśnie klasa średnia, zgodnie ze strategicznymi planami władz, ma być siłą napędową gospodarki, ma więcej wydawać i konsumować, a mniej oszczędzać. Czy tak rzeczywiście się stanie? Na to pytanie częściowej odpowiedzi udziela niedawny specjalny raport banku Goldman Sachs przygotowany przy współudziale chińskich specjalistów.

Wynika z niego, że szybko rosnąca chińska klasa średnia już zaczyna mieć wpływ na światowe rynki i notowane na nich tendencje. Przecież chińska siła robocza to 770,4 mln ludzi, a w Stanach Zjednoczonych ogół pracujących to zaledwie 146 mln osób.

Droga do głębokich zmian jeszcze daleka. Chińska klasa średnia na wyżywienie i odzież nadal przeznacza połowę wydatków szacowanych na 7 dolarów dziennie, podczas gdy amerykańska przeznacza dziennie na konsumpcję aż 97 dolarów.

Chińczycy na zabawę (w tym sport i rekreację oraz turystykę) przeznaczają 9,2 proc. ogółu wydatków, a Amerykanie 17,3 proc. Akurat pod tym względem proces doganiania przez Chińczyków reszty świata jest bodaj najszybszy. W 2013 roku największe wydatki klasy średniej w Chinach (36,9 proc.) dotyczyły zakupu gier komputerowych, na TV kablową i zakupy poszczególnych programów („per view”) przeznaczono 31,4 proc. ogólnej sumy na konsumpcję, na kino 9 proc., a na książki 13,7 proc.

Innymi słowy, chińska klasa średnia, choć szybko się dorabiająca i wzbogacająca, nadal ma jeszcze nawyk oszczędzania. Dzieje się tak, bo w kraju brakuje powszechnego systemu rent i emerytur, a ponadto ostatnio – w związku z krachami na chińskich giełdach – zachwiało się mocno zaufanie do chińskich instytucji i systemu finansowego. Wiary, że Chiny znalazły się na bezpiecznej ścieżce wzrostu, jak dotychczas nie ma, a ścieżki kariery też często bywają wybrukowane niepewnością i wręcz hazardem, chociażby ze względu na zmienność czy nieprzejrzystość przepisów oraz biurokratyczne bariery.

Problemy stare i nowe

Niemal wszyscy członkowie liczącej ponad 87 mln członków Komunistycznej Partii Chin (KPCh) lokują się w dwóch najdynamiczniej rozwijających się warstwach – bogatej i wyższej średniej. Zdecydowana większość przedstawicieli tych warstw mieszka w wielkich ośrodkach miejskich. Wzbogaceniu towarzyszy więc nadal uwłaszczenie nomenklatury oraz rozwarstwienie społeczne i materialne.

To stała bolączka kraju i wiodący temat wielkiej kampanii antykorupcyjnej z wielką werwą prowadzonej przez obecnego szefa KPCh i głowę państwa, przewodniczącego Xi Jinpinga. Innymi słowy, problem jest chroniczny i jeszcze do końca nie wiadomo, jak ostatecznie wpłynie na rozwój gospodarczy i społeczny państwa. Dojdzie do rozruchów, czy też nie?

Jeszcze większe niewiadomych dotyczy tego, jakim systemem wartości będzie się posługiwała nowa chińska klasa średnia. Rozdźwięk opinii między tymi wyrażanymi na terenie ChRL i poza nim (począwszy od Hongkongu i Tajwanu, skończywszy na USA i całym Zachodzie) jest ogromny. Ta druga opcja trzyma się głośnej kiedyś formuły Barringtona Moore’a, zgodnie z którą „tam gdzie burżuazja, tam demokracja”.

Władze KPCh doskonale o tym wiedzą, dlatego już u progu rządów obecnej piątej generacji przywódców (2012 – 2022, czyli rządzącej w okresie badanym przez McKinseya) podyktowały rodzącej się klasie średniej „siedem kwestii, które nie podlegają dyskusji”.

Zaliczono do nich: wzorowanie się na uniwersalnych (zachodnich) wartościach, wolność słowa i prasy, liberalizm gospodarczy, społeczeństwo obywatelskie, zachodnią demokrację konstytucyjną, kwestionowanie „socjalizmu o chińskiej specyfice” oraz „podnoszenie historycznych błędów na drodze KPCh” (tzn. rewolucji kulturalnej i poprzedzającej ją katastrofy Wielkiego Skoku czy wydarzeń na Tiananmen wiosną 1989 roku).

Jak widać, w założeniu władz wzrost dobrobytu nie może pociągać za sobą zmian świadomości i światopoglądów, byłby bowiem sprzeczny z interesami rządzącej KPCh, dzisiaj już definiowanej nie inaczej niż Partia Władzy. Czy ten zabieg się uda?

Zachodni obserwatorzy i analitycy, a nawet ulokowani tam Chińczycy, uważają, że to niemożliwe, że w ślad za dobrobytem pójdą nowe aspiracje. Na przykład stale krytyczny wobec władz w Pekinie Minxin Pei w maju br. stwierdził twardo: niektórzy przedstawiciele chińskiej klasy średniej domagają się ochrony swych praw, chcą zmian i będą ich promotorem. Są bowiem lepiej wykształceni, bardziej zaznajomieni ze światem i lepiej poinformowani.

Dyskusja jednak będzie

Inni badacze, jak Bruce T. Dickson czy Kellee S. Tsai, powołując się na dotychczasowe chińskie doświadczenia i realia, uzasadniają tezę wręcz odwrotną: rozwój klasy średniej raczej wspiera niż ogranicza Partię Władzy, a członkowie KPCh są największymi beneficjentami tego procesu, więc będą go bronić. Dotychczas było tak, że owszem, z rynku i konsumpcji korzystali, lecz domagali się rządów silnej ręki oraz poczucia bezpieczeństwa (nie tylko socjalnego) w miejsce nadmiaru wolności, z którym kojarzy się (z poduszczenia kontrolowanych przez władzę mediów) zachodnia demokracja.

Jak dotąd chińska klasa średnia nie tyle usamodzielnia się od państwa, jak chcą teorie zachodnie, ile wzmacnia i rozszerza rządzące elity, czując się ich integralną, a nie wyodrębnioną częścią. Ostatnio jednak, szczególnie po trzech krachach na giełdach (lipiec i sierpień 2015, styczeń 2016), na których stracono ponad bilion dolarów, a miliony graczy straciły dorobek życia, protesty i niepokoje, także te o podłożu socjalnym, się nasiliły. Zaczęto też, po raz pierwszy na taką skalę, kwestionować zasadność rozwiązań postulowanych przez władze, co z kolei pociąga za sobą zwiększoną ingerencję ze strony centrali i sięganie po coraz bardziej restrykcyjne środki.

Nie wiadomo, co ostatecznie zwycięży: czy tak jak dotąd wola autokratycznych władz, czy też jednak do głosu dojdzie społeczeństwo o innych już dzisiaj możliwościach i aspiracjach. Czy dojdzie do bardziej otwartej debaty, czy ograniczy się ją tylko do mniej lub bardziej wąskich gremiów KPCh? Chiny stawiają przed nami kolejną łamigłówkę, którą – jak się wydaje – może rozstrzygnąć raczej czas, aniżeli teoretyczne spekulacje ekspertów (z Zachodu), tylekroć już tam podważone.