Nawet miliard złotych mogą kosztować gminy zmiany w oświacie. Rząd jednak nie uwzględnia tych wydatków w oficjalnych planach.
Projekt zmian w prawie oświatowym przedstawiony przez MEN ma blisko 400 stron. Choć nowa ustawa rewolucjonizuje system edukacji w Polsce, resort zaplanował na jej wdrożenie niemal symboliczne środki – w ciągu 10 lat to 214 mln zł, z czego połowę od przyszłego roku szkolnego.
Takie wyliczenie znalazło się w ocenie skutków regulacji (OSR) do wprowadzanej ustawy – to obowiązkowy dokument, w którym autorzy przepisów starają się opisać, jakie konsekwencje będą miały przyjęte w nich rozwiązania. – Poziom finansowania jest wystarczający, aby pokryć wydatki bieżące w trakcie transformacji ustroju – informuje nas Justyna Sadlak z MEN. – Założyliśmy, że w okresie przejściowym samorządy będą dysponować dużą swobodą w zakresie organizowania pracy swoich szkół. Wszystkie te rozwiązania zagwarantują przeprowadzenie procesu przekształceń oraz właściwe zarządzanie szkołami w okresie przejściowym w sposób jak najmniej uciążliwy i jak najmniej kosztowny dla samorządów – dodaje.
W OSR uwzględniono m.in. przeprowadzenie nowych egzaminów zewnętrznych – ósmoklasisty, matury w wariancie dla liceów i techników oraz dla szkół branżowych, a także egzaminów zawodowych. Drugim kosztem uwzględnionym przez MEN są dopłaty do podręczników. Resort sfinansuje nowe książki do IV i VII klasy, choć dzieci na tym etapie – zgodnie z założeniami dziś obowiązującego programu dopłat – powinny jeszcze odziedziczyć książki po starszych kolegach. Z raz kupionych podręczników miały się uczyć trzy roczniki. Książki trzeba jednak będzie zmienić, bo MEN chce także napisać nowe podstawy programowe. Pieniądze na podstawy nie znalazły się jednak w szacunkach, choć z informacji DGP wynika, że MEN zamierza na to wydać 10,5 mln zł.
Według naszych szacunków sama wymiana podręczników na nowe już nie mieści się w założonym przez MEN planie. Przy obecnych dopłatach to koszt rzędu 170 mln zł. A to nie koniec wydatków MEN w przyszłym roku. Resort chce także dotować książki dla pierwszoklasistów (obowiązujący dziś rządowy elementarz ma być jednym z kilku do wyboru). Na jednego pierwszaka dyrektor będzie dostawać 75 zł. To kolejnych 25 mln zł. Legislatorzy z MEN przekonują w OSR, że ustawa nie tylko zrewolucjonizuje oświatę w sposób bezkosztowy, ale wręcz zapewni w dalszej perspektywie poważne oszczędności. Wskutek likwidacji gimnazjów koszt edukacji jednego ucznia szkoły podstawowej ma obniżyć się o 489 zł, a liceum ogólnokształcącego – o 369 zł. To skutek przycięcia kosztów stałych placówek, czyli m.in. kosztów administrowania, ogrzewania itd. Uczniów w szkołach ma być więcej, a co za tym idzie – wydatki te mają się bardziej amortyzować.
Reklama
Zdaniem legislatorów w przyszłości gminy mają też oszczędzić na dowozie uczniów. W jaki sposób? Obecnie w systemie edukacji funkcjonuje prawie dwa razy więcej szkół podstawowych niż gimnazjów. W wyniku zmian dzieci w wieku gimnazjalnym będą więc korzystać z gęstszej sieci szkół. W latach 2017–2019 oszczędności z tytułu ich dowożenia do szkół mają wynieść 217 mln zł. Z taką diagnozą nie zgadzają się jednak władze lokalne reprezentowane w Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego. „Nieuniknionym skutkiem reformy systemu edukacji w zapowiedzianym kształcie będzie także zredukowanie wielu obecnych, małych szkół sześcioklasowych do funkcji czteroklasowych szkół filialnych. Pociągnie to za sobą dodatkowe dowożenie dzieci, a w konsekwencji pogorszenie warunków nauczania i niezadowolenie rodziców” – oceniają ich przedstawiciele.
Jakkolwiek nie zmieniłaby się sieć szkolna, koszty zmian samorządy będą musiały pokryć z własnej kieszeni. W obowiązującym systemie prawnym nie ma przepisu, z którego wynikałoby, że budżet państwa gwarantuje w ramach części oświatowej subwencji ogólnej środki na pokrycie wydatków oświatowych jednostek samorządu terytorialnego. Zadania oświatowe związane z prowadzeniem przez te jednostki szkół i placówek oświatowych są finansowane z ich własnych dochodów. – Nie w każdym wypadku będzie możliwe, żeby do dawnych gimnazjów szły tylko najstarsze dzieci, trzeba więc będzie dostosowywać bazę lokalową do dzieci młodszych. To będzie oczywiście działać też w drugą stronę. Do tej pory w podstawówkach było dużo maluchów, teraz salki przystosowane do nich trzeba będzie przerabiać na klasy dla 14-latków – uważa wiceprezydent Warszawy Włodzimierz Paszyński. W stolicy takie przeróbki mogą kosztować 50 mln zł.
Choć część samorządów ma już szkice sieci szkolnej i liczy koszty, niektóre zwlekają z tym do ostatniej chwili. – Mamy twardy orzech do zgryzienia. W gminie mamy dwie samodzielne podstawówki i dwa zespoły szkół. Jeden to szkoła podstawowa z gimnazjum, drugi – gimnazjum i liceum. Zespół z liceum świetnie się sprawdza, więc na pewno będziemy dokładnie analizować przepisy pod kątem tego, co możemy zrobić. Poczekamy też na ostateczny kształt ustawy, bo w Sejmie projekt może jeszcze bardzo się zmienić – zdradza Luiza Kowalczyk, zastępca burmistrza miasta Mrozy. Podobne głosy słyszymy też w innych miastach.
Samorządy już zresztą płacą rachunek za zmiany. Przez to, że w tym roku do szkół nie poszło 82 proc. rocznika sześciolatków, gminy musiały z własnej kieszeni dołożyć do utworzenia nowych miejsc w przedszkolach. – Już na ten moment koszty dla miasta to ponad 13 mln zł – opowiada zastępca prezydenta Poznania Mariusz Wiśniewski. I wylicza: 7,6 mln zł miasto zapłaciło za wykup miejsc w placówkach niesamorządowych, 2,8 mln pochłonęły remonty i inwestycje miejskich placówek, 1,4 mln kosztowało uruchomienie 73 zerówek w szkołach, 850 tys. – 20 dodatkowych oddziałów w przedszkolach, a 350 tys. kosztowały urlopy dla poratowania zdrowia, które brali nauczyciele szkół podstawowych w obawie przed zwolnieniami. ⒸⓅ