W to, że proponowane przez panującego od 2003 r. prezydenta Ilhama Alijewa poprawki do konstytucji zostaną przyjęte, nikt w Azerbejdżanie nie wątpi. Od 20 lat nie przeprowadzono tam żadnych uczciwych wyborów ani referendów, a ich wyniki były zawsze zgodne z wolą władz.

Zaproponowane przez Alijewa konstytucyjne zmiany jeszcze bardziej umocnią już i tak niemal nieograniczoną prezydencką władzę. Przedłużą prezydencką kadencję z 5 do 7 lat (już w 2009 r. w innym plebiscycie wykreślono z konstytucji zapis, ograniczający prezydenckie panowanie do dwóch pięciolatek), dadzą szefowi państwa prawo przedterminowego rozwiązywania parlamentu oraz ogłaszania przedterminowych wyborów prezydenckich.

Poprawki wprowadzą też stanowiska wyznaczanych przez prezydenta wiceprezydentów, z których najważniejszy stanie się automatycznym (bez potrzeby nowych wyborów) następcą szefa państwa, gdyby ten ustąpił z urzędu lub umarł. Po zmianach prezydentem kraju, ministrem i posłem będzie mógł zostać już 18-latek, podczas gdy dotąd na te stanowiska obowiązywały kryteria wiekowe (35 lat dla prezydenta, 30 lat – dla ministra i 25 lat dla posła). Niezależnie od referendum konstytucyjnego, prezydent skierował do parlamentu projekt ustawy przewidującej kary od 15-20 lat więzienia po dożywocie za działalność wywrotową i próbę zmiany ustroju państwa.

Azerbejdżańska opozycja uważa, że obniżenie wieku wyborczego zostało wprowadzone, by Ilham Alijew mógł na swojego następcą namaścić syna, 19-letniego Hejdara-juniora i kontynuować tradycję dynastycznych rządów. Ze wszystkich poradzieckich republik Azerbejdżan stał się pierwszą, w której po ojcu, Hejdarze Alijewie, dawnym komunistycznym sekretarzu (1969-82) i prezydencie niepodległego państwa, po jego śmierci władzę przejął syn, Ilham.

Reklama

„Ilham Alijew liczy dopiero 55 lat i nic nie wskazuje, by się wybierał na polityczną emeryturę, ale zdecydował się na zmianę konstytucji, żeby jeszcze bardziej wzmocnić rządy panującej elity – mówi PAP Wojciech Górecki, znawca Kaukazu, pisarz, były dyplomata w Baku. - Władze są tak pewne sukcesu w plebiscycie, że aby zademonstrować Zachodowi swoją dobrą wolę i tolerancję wobec opozycji, pozwoliły jej urządzać przed referendum uliczne demonstracje i wiece”.

Od początku września w stołecznym Baku podczas antyrządowych manifestacji przywódcy największych azerbejdżańskich partii opozycyjnych, Muzułmańskiej Partii Demokratycznej (Musawat) i Ludowego Frontu Azerbejdżanu wzywają Azerów do bojkotu referendum i przestrzegają, że jeśli poprawki do konstytucji zostaną przyjęte, Azerbejdżan, pierwsza w historii demokratyczna republika w świecie muzułmańskim, proklamowana w 1918 r., przerodzi się w monarchię.

„Zgoda władz na opozycyjne protesty jest w istocie demonstracją siły. +Możecie krzyczeć do woli, a i tak zrobimy, co uważamy za właściwe. A niech nam kto zarzuci, że w Azerbejdżanie tłumi się wolności obywatelskie!+ – zdają się mówić rządzący – uważa Górecki. – W praktyce opozycja została rozbita w wyniku represji, jakie spotykają ją w ostatnich latach. Czołowi opozycyjni działacze, obrońcy praw człowieka i niezależni dziennikarze uciekają przed prześladowaniami za granicę i rzeczywiście nie mają już większego wpływu na społeczeństwo”.

Przeobrażanie się 9-milionowego Azerbejdżanu z republiki w satrapię przyspieszają jego kłopoty gospodarcze, a także geopolityczne zmiany na Bliskim Wschodzie, Azji Mniejszej i południu Kaukazu. Naftowy boom z pierwszych lat rządów Ilhama Alijewa, który uczynił Azerbejdżan petrodolarowym bogaczem, skończył się przed kilkoma laty, a zła koniunktura na światowych rynkach ropy naftowej sprawia, że rządzący w Baku, uzależnieni całkowicie od dochodów z ropy, przestraszyli się kryzysu, który mógłby spowodować społeczne niepokoje.

"Najważniejsze znaczenie dla politycznej przemiany Azerbejdżanu ma nowa sytuacja geopolityczna w regionie. Zachód, zajęty i przybity własnymi problemami, traci tu na znaczeniu, za to bardzo rosną wpływy tradycyjnych regionalnych mocarstw – Rosji, Turcji i Iranu" – mówi PAP Górecki.

"W latach 90., kiedy polityczne mody dyktował tu Zachód, cały Kaukaz Południowy, Azerbejdżan, Armenia i Gruzja starały się upodabniać do Zachodu. Dziś, wraz ze słabnięciem wpływów Zachodu, narasta wobec niego rozczarowanie - dodaje. - Azerowie i Ormianie przyglądają się choćby Gruzinom, którzy od lat robią wszystko, czego życzy sobie od nich Zachód, a w zamian nie tylko nie zostali zaproszeni do NATO, ale nie zwolniono ich dotąd nawet z konieczności posiadania wiz w podróżach na Zachód. Azerbejdżan to wszystko widzi, a nauczką dla wszystkich państw, powstałych z b. ZSRR, stały się rosyjskie interwencje zbrojne w Gruzji w 2008 r. i na Ukrainie. W Baku widzą, że najsilniejszymi dziś graczami w regionie są Rosja, Turcja i Iran i to one dyktują dziś tu swoje polityczne reguły, standardy i ustrojowe rozwiązania. Azerbejdżan się tylko do nowej sytuacji dostosowuje, choć trzeba przyznać, że robi to dość chętnie".

Azerbejdżan, lawirujący dotąd między Rosją a Zachodem, wobec słabości Zachodu i coraz silniejszych wpływów Rosji, stara się dziś przeciwstawiać Moskwie Iran i Turcję. W lipcu Alijew wydzierżawił Turcji bazę wojenną pod Baku. „Nie zrobiłby tego wiedząc, że narazi się Rosji - mówi Górecki. – Rosjanie zaś są bliscy, by ich wojska znów wylądowały w Azerbejdżanie. Kremlowski plan uregulowania azerbejdżańsko-ormiańskiego konfliktu o Górski Karabach (ormiańska enklawa na terytorium Azerbejdżanu, która po wojnie secesyjnej z lat 1988-94 ogłosiła samozwańczą niepodległość) przewiduje rozmieszczenie rosyjskich wojsk w zajętych przez Ormian azerbejdżańskich powiatach wokół Karabachu w zamian za ich powrót pod kontrolę Baku. Azerowie się na to godzą. Sprzeciwiają się temu Ormianie, którzy w ten sposób straciliby strefę buforową nie zyskując uznania niepodległości Karabachu”.

Na południowym Kaukazie rosyjskie wojska stacjonują już w zbuntowanych, gruzińskich prowincjach Abchazji i Południowej Osetii, a także w Armenii, która z racji historii i geopolitycznego położenia między Turcją i Azerbejdżanem, od lat uchodzi za najwierniejszą sojuszniczkę Rosji w regionie.

Wojciech Jagielski

>>> Czytaj też: Całe wsie zaczną wracać do przedwojennych właścicieli? Powrót jaśnie pana