Komunikat komisji wyborczej stwierdza, że po przeliczeniu 99,59 proc. głosów przeciwników porozumienia było 50,23 proc. a zwolenników 49,76 proc.

Różnica wynosi zaledwie mniej niż 60 tys. głosów na 13 mln oddanych. Frekwencja przy urnach była niska i nie przekroczyła 40 proc.

Taki wynik głosowania jest sporym zaskoczeniem. Sondaże przedreferendalne wskazywały bowiem, że zwolennicy, osiągniętego po żmudnych i długotrwałych negocjacjach porozumienia z lewicowymi partyzantami z Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii (FARC), stanowią zdecydowaną większość.

Jeśli wynik ten zostanie potwierdzony, skomplikuje znacznie sytuację polityczną w kraju i będzie poważnym cios dla prezydenta Juana Manuela Santosa. Prezydent już zwycięstwa w wyborach w 2010 r. zapowiadał, że dołoży wszelkich starań aby zakończyć konflikt, który kosztował życie ponad 220 tys. osób a 8 mln zmusił do opuszczenia ich domów. Zapowiadał też, że nie ma "planu B" i w wypadku odrzucenia porozumienia, rozpoczną się ponownie działania zbrojne.

Reklama

Zdaniem opozycji, której przywódcą jest były prezydent Alvaro Uribe, rząd poszedł na zbyt daleko idące ustępstwa wobec FARC i dał zły przykład, z którego mogą skorzystać gangi zwykłych przestępców.

Szczególnie krytykowane jest to, że porozumienie nie przewiduje dla rebeliantów kar więzienia, co interpretowane jest jako zniewaga dla pamięci ich ofiar. Zdaniem Uribe, jeśli zwyciężą przeciwnicy porozumienia, negocjacje pokojowe powinny rozpocząć się od nowa.

"Głosowałem +nie+. Nie chcę uczyć moich dzieci, że wszystko można wybaczyć" - powiedział 35-letni Alejandro Jaramillo. Reuter zauważa, że większość Kolumbijczyków odnosi się zdecydowanie wrogo do FARC a USA uważają tę organizację za terrorystyczną.

FARC dotychczas nie ustosunkowało się wyraźnie do wyników referendum, ani nie zdradziło swoich dalszych planów.

Porozumienie osiągnięto po czterech latach rokowań. W poniedziałek prezydent Santos oraz lider rebeliantów Rodrigo Londono podpisali liczący 297 stron układ w obecności ponad 2 tys. zagranicznych dygnitarzy.

Rebelianci zmuszeni zostali w końcu do podjęcia rokowań z rządem po serii dotkliwych porażek na polu walki i w rezultacie stałego topnienia własnych szeregów, do obecnego poziomu ok. 7,5 tys. żołnierzy. (PAP)