Na zdobytej przez waszyngtoński dziennik taśmie, nagranej potajemnie w 2005 r., zarejestrowano prywatną rozmowę obecnego kandydata Republikanów na prezydenta z Billym Bushem – gospodarzem telewizyjnego programu „Access Hollywood”, w którym wcześniej wystąpił nowojorski miliarder.

Trump opowiada o tym, jak podrywał zamężną, niewymienioną z imienia i z nazwiska kobietę, chwaląc się, że „mocno się do niej dobierał”. Próbował ją całować i nakłonić do seksu, co zostało wyrażone czteroliterowym angielskim słowem „f...”.

Trump powiedział następnie, że bardzo się rozczarował, gdy zrozumiał, że obiekt jego awansów „ma wielkie, sztuczne cycki”.

Rozmowa została nagrana w czasie, gdy Trump był żonaty z obecną żoną Melanią. Nie wiadomo, kiedy miał miejsce opisywany w niej epizod.

Reklama

Po publikacji tych informacji w internetowym wydaniu dziennika „Washington Post”, Trump wydał oświadczenie, w którym przeprosił wszystkich, dla których, język, jakiego użył, mógł być rażący.

„To było takie pytlowanie w męskiej szatni, prywatna rozmowa, która odbyła się wiele lat temu. Bill Clinton (były prezydent i mąż Hillary – PAP) powiedział mi dużo gorsze rzeczy, kiedy graliśmy w golfa” - oświadczył kandydat GOP.

Za „Washington Post” wiadomość o podsłuchanych wynurzeniach Trumpa podchwyciły inne media. „New York Times” skomentował ją pisząc: „Nagranie może udaremnić jego wysiłki, aby wyglądać po prezydencku”.

Inni zwracają uwagę, że taśma potwierdza opinie na temat stosunku Trumpa do kobiet, krytykowanego jako seksistowski. Przy innych okazjach Trump nazywał kobiety "świniami", używał także poniżających określeń pod ich adresem i publicznie kpił z ich wyglądu.

Tego samego dnia telewizja CNN podała, że republikański kandydat do Białego Domu kwestionuje oficjalne ustalenia w głośnej przed laty sprawie ciężkiego pobicia i zgwałcenia kobiety w Parku Centralnym w Nowym Jorku, która uprawiała tam jogging.

O czyn ten, dokonany w kwietniu 1989 r., oskarżono pięciu czarnych nastolatków z Harlemu. Zostali oni uznani za winnych i skazani na długoletnie kary więzienia. W połowie ubiegłej dekady okazało się, że byli niewinni – sprawcą był odsiadujący wówczas karę za inne przestępstwa morderca, który miał też na koncie gwałty.

Jego winy dowiodły badania DNA, podczas gdy wyrok wydany na „pięciu z Central Parku” - jak nazywano skazanych – opierał się jedynie na tym, że większość z nich przyznała się do niepopełnionego czynu. Jak się okazało, przyznali się, gdyż policji udało się ich zmanipulować albo zastraszyć. Psychologowie twierdzą, że młodzi ludzie są szczególnie podatni na takie policyjne metody.

Pięciu z Central Parku zostało zwolnionych z więzienia i miasto wypłaciło im wysokie odszkodowanie. Trump jednak powiedział w tym tygodniu telewizji CNN, że nadal jest przekonany, że to właśnie oni byli winni.

Bezpośrednio po ataku na kobietę, która ledwo go przeżyła, Trump wzywał do przywrócenia kary śmierci w Nowym Jorku.

Z Waszyngtonu Tomasz Zalewski (PAP)