USA, "głęboko poruszone" nalotami, ogłosiły "natychmiastowe zbadanie" amerykańskiego wsparcia dla koalicji dowodzonej przez Rijad.

"Współpraca w ramach bezpieczeństwa pomiędzy USA a Arabią Saudyjską nie jest czekiem in blanco" - powiedział Ned Price, rzecznik prasowy Rady Bezpieczeństwa Narodowego.

Wcześniej miejscowe władze Sany, kontrolowanej przez szyickich rebeliantów Huti, podały, że nalotów na salę, w której trwały uroczystości pogrzebowe, dokonała koalicja.

W sobotę odbywał się pogrzeb ojca ministra spraw wewnętrznych Dżalala al-Rawiszana, członka nieuznawanego przez wspólnotę międzynarodową rebelianckiego rządu.

Reklama

Wśród ofiar ataków są wojskowi oraz przedstawiciele władz rebeliantów. Według kontrolowanej przez Huti telewizji Al-Masirah w ataku zginął szef władz Sany, Abdel Kader Hilal.

W wyniku bombardowania w sali wybuchł pożar, a budynek się zawalił. Źródła ONZ podały w niedzielę, że zginęło ponad 140 osób a ponad 525 zostało rannych.

Jemen pogrążony jest w chaosie od 2011 roku, kiedy to społeczna rewolta położyła kres wieloletnim dyktatorskim rządom prezydenta Alego Abd Allaha Salaha. Tylko południowa część kraju wraz z Adenem podlega rządowi uznawanemu przez wspólnotę międzynarodową i popieranemu przez Arabię Saudyjską. Jego władza jest jednak w znacznej mierze iluzoryczna, co wykorzystują aktywne na południu i częściowo wschodzie kraju dżihadystyczne Państwo Islamskie (IS) i Al-Kaida.

Sunnicka koalicja arabska od marca 2015 roku zwalcza wspieranych przez Iran szyickich rebeliantów Huti. Oprócz Sany kontrolują oni rozległe terytoria na północy i zachodzie kraju. Saudyjczycy chcą, by władzę w kraju całkowicie przejął prawowity prezydent Hadi. Jednak koalicja wielokrotnie była krytykowana przez wspólnotę międzynarodową, m.in. ONZ, według której koalicja jest odpowiedzialna za śmierć ok. 60 proc. spośród co najmniej 3,8 tys. cywilnych ofiar konfliktu. (PAP)