Profesor Allan Lichtman z American University w Waszyngtonie trafnie przewidział wyniki wszystkich wyborów prezydenckich w USA od 1984 r. Z jego analiz wynika, że w tym roku powinien zwyciężyć kandydat Republikanów. Ale profesor wątpi w zwycięstwo Donalda Trumpa.

W wywiadzie dla PAP Lichtman wyjaśnia, dlaczego po raz pierwszy od 32 lat spodziewa się, że jego dotychczasowe metody prognoz przedwyborczych się nie sprawdzą.

"Moje przewidywania są oparte na prawidłowościach historycznych. W Trumpie mamy jednak kandydata (Partii Republikańskiej GOP - PAP), który jest bezprecedensowy. Nie ma żadnego dorobku w służbie publicznej. Całe życie spędził na bogaceniu się i nagle, w wieku 70 lat, ogłosił, że zajmie się dobrobytem zwykłych ludzi. Nie ma dnia bez skandalu z jego udziałem. Może więc okazać się kandydatem, który przegra, chociaż teoretycznie powinien odnieść sukces" - mówi profesor.

Lichtman, historyk specjalizujący się w amerykańskiej polityce, opiera swoje przewidywania nie na sondażach, lecz na analizie fundamentalnych - jak je nazywa - czynników określających preferencje wyborcze Amerykanów.

"Wybory prezydenckie w USA są głównie plebiscytem na temat rządów partii sprawującej władzę. Sondaże pokazują tylko postawy i opinie w danym momencie, nie mówią, jakie będą one w przyszłości. Odpowiedzi w sondażach to nie głosowanie, tylko deklaracje odpowiadających, jak chcą głosować. Mogą oni kłamać albo zmienić zdanie” - mówi.

Reklama

Lichtman opiera swoje przewidywania na analizie 13 czynników, jak np. sytuacja ekonomiczna Ameryki (czy jest recesja i czy realny wzrost PKB na mieszkańca rośnie szybciej niż w okresie rządów poprzedniego prezydenta), trend poparcia dla partii dominującej w Kongresie, osiągnięcia urzędującego prezydenta w przeprowadzeniu reform, jego sukcesy (lub ich brak) w polityce zagranicznej, napięcia społeczne w kraju, ewentualne skandale związane z prezydentem lub jego partią, wreszcie osobowości kandydatów - czy mają charyzmę lub uchodzą za narodowych bohaterów.

Lichtman nazywa te czynniki "kluczami do Białego Domu" i twierdzi, że w tym roku sześć spośród nich wskazuje na prawdopodobną porażkę kandydata rządzącej Partii Demokratycznej, czyli Hillary Clinton.

"Te czynniki to: przegrana Demokratów w ostatnich wyborach do Kongresu, stosunkowo silne poparcie dla kandydata Libertarianów Gary'ego Johnsona, brak większych osiągnięć prezydenta Obamy w polityce krajowej w drugiej kadencji, brak sukcesów w polityce zagranicznej lub obronnej, które odniósł w pierwszej kadencji, gdy udało się zlikwidować Osamę bin Ladena, fakt, że o Biały Dom nie ubiega się znowu urzędujący prezydent, a wreszcie fakt, że Hillary nie jest inspirującym kandydatem, jak kiedyś Franklin Delano Roosevelt, John Fitzgerald Kennedy czy Ronald Reagan" - uważa profesor.

Jego zdaniem zawarcie układu nuklearnego z Iranem jest sukcesem Obamy, ale "nie dotarło to specjalnie do świadomości opinii publicznej", podobnie jak normalizacja stosunków z Kubą.

"To nie zrobiło takiego wrażenia, jak wygranie wojny albo podpisanie porozumień pokojowych w Camp David (między Egiptem a Izraelem w 1978 r. - PAP)" - mówi Lichtman.

Chociaż więc "klucze do Białego Domu" sprzyjają w tym roku Republikanom, kandydatura Trumpa nie daje im wielkich nadziei na objęcie najwyższego urzędu.

"Popularność Trumpa jest ograniczona do jego bazy z prawyborów. Odpowiadał wtedy na frustracje pewnych segmentów elektoratu, głównie białych mężczyzn, jak np. w sprawach imigracji i ucieczki miejsc pracy za granicę. Jego poparcie w (skali) całej populacji jest dużo bardziej ograniczone" - zauważa profesor.

Kandydat Republikanów opiera swą kampanię głównie na krytyce układów o wolnym handlu, co zdaniem Lichtmana jest typową populistyczną demagogią.

"Twierdzenie, że układy te są odpowiedzialne za utratę ogromnej liczby miejsc pracy, to nonsens. Większość tych miejsc pracy znikła z powodu zmian technologicznych – automatyzacji i robotyzacji. Ekonomiści, którzy badali sprawę wolnego handlu, stwierdzili, że jest on korzystny dla gospodarki. Pomysł, żeby wszczynać wojny handlowe, to absurd" – uważa historyk z American University.

>>> Czytaj też: Republikanie odcinają się od Trumpa. Ujawniono kompromitujące nagranie

"Podobnie z imigracją - dodaje. - To bardzo emocjonalny temat. W historii Ameryki wielokrotnie ludzie myśleli, że imigracja szkodzi krajowi. Winili Irlandczyków, Włochów, Meksykanów, Żydów, Azjatów... I zawsze okazywało się to nieuzasadnione". Lichtman przypomniał również, że imigranci stopniowo asymilowali się i budowali dobrobyt kraju.

Zdaniem profesora bezprecedensowość kandydatury Trumpa sprawia, że debaty telewizyjne, które poprzednio nie decydowały o wyniku wyborów, tym razem mogą się okazać bardzo ważne.

"Trump, któremu nie udała się pierwsza debata, w drugiej ma szanse rozproszyć obawy Amerykanów co do jego osoby" - mówi Lichtman, podkreślając, że nie chodzi tu tylko o osobowość kandydata GOP, jego nieopanowany temperament, czego przejawem są bulwersujące wypowiedzi, lecz o całą jego karierę biznesmena, w czasie której naruszał normy etyczne i prawo.

"Naruszył przecież embargo wobec Kuby, używał swojej fundacji charytatywnej do przelewania tam swoich dochodów, od których powinien był zapłacić podatki, i z fundacji nielegalnie wypłacał datki na kampanie wyborcze polityków. Każdy z tych problemów osobno wykoleiłby kampanię innego kandydata, a on wciąż trwa" - mówi.

Zapytany, co poradziłby Clinton, gdyby był jej doradcą, Lichtman odpowiada, że powinna być sobą i przypominać o swoim programie wyborczym.

"Nie radziłbym, żeby starała się zmienić, bo wyglądałoby to sztucznie i fałszywie. Jest, jaka jest. W drugiej debacie powinna postępować tak jak w pierwszej – zachować spokój, nie przerywać Trumpowi, tylko starać się go zdenerwować, przypominając jego szokujące wypowiedzi i działania, jego historię z niepłaceniem podatków i fundacją" - odpowiedział historyk.

Profesor przyznał, że Clinton nie ma wyraźnego lejtmotywu swojej kampanii wyborczej, chwytliwego hasła jak "Most do XXI stulecia", o którym mówił jej mąż Bill Clinton, gdy w 1996 r. ubiegał się o reelekcję.

"To fakt, że Hillary nie ma jasnej narracji w swej kampanii. Ale powinna ją prowadzić wokół motywu, który zawsze działał na korzyść Demokratów: że to oni walczą o interesy zwykłych Amerykanów, oni poprawią ich los" - mówi.

Profesor, zapytany, czy jednak nie uważa, że Trump przywłaszczył sobie to hasło i skutecznie przekonał miliony, że to on jest obrońcą "ludzi zapomnianych", przegranych w ekonomicznym wyścigu, odpowiedział: "Ale przecież nie jest! Proszę spojrzeć na jego plan podatkowy. Nie daje on niczego tym ludziom. Daje wszystko bogaczom, jak on sam, ze zwolnieniem z podatku od spadków włącznie. Jego plan nie pomoże klasie średniej".

Odrzucił nawet tezę, że Trump jest kandydatem protestu przeciw status quo i elitom. Znany filmowiec-dokumentalista Michael Moore powiedział niedawno, że kandydat GOP "jest jak koktajl Mołotowa rzucony na salony establishmentu". Lichtman się z tym nie zgadza.

"Moore nie mógłby bardziej się mylić. Trump sam jest częścią establishmentu. Jest miliarderem, który przez całe życie korzystał z wszelkich możliwych ulg podatkowych, wszelkich swoich politycznych koneksji. Jest rdzeniem establishmentu, reprezentuje go. Jest wilkiem w owczej skórze" - mówi.

>>> Polecamy: Trump tłumaczy, dlaczego nie płacił podatków. "Wiedziałem jak zwyciężać"