Koreański Samsung nie ma w ostatnich dniach powodów do zadowolenia – firma zdecydowała, że nie będzie dalej produkować swojego najnowszego smartfona Galaxy 7 Note. Po tym, jak okazało się, że telefon może sam się zapalić, a nawet wybuchnąć, cała licząca 2,5 mln sztuk seria zostanie zutylizowana. Firma szacuje, że wycofanie urządzeń z rynku i ich zniszczenie zmniejszy zyski o 5,3 mld dol., a cała operacja będzie rozliczona do końca I kw. 2017 r. Kwota robi wrażenie, ale nie jest w stanie zachwiać finansami giganta – w zeszłym roku firma zarobiła 17 mld dol., w ciągu ostatnich sześciu lat łączne zyski sięgnęły 110 mld dol. Skandalu nie zbagatelizowali inwestorzy, bo w minionym tygodniu wartość akcji spadła o ponad 6 proc., ale od początku roku notowania w dalszym ciągu są 25 proc. na plusie. Dla porównania – kurs akcji Apple’a, z którym Samsung rywalizuje o miano lidera globalnego rynku smartfonów, podniósł się w tym roku o 13 proc. Amerykańska firma na zarobienie ponad 100 mld dol. potrzebowała trzech lat, połowę mniej niż jej koreański konkurent. Giełda wycenia Apple’a na 630 mld dol. i jest to największa pod tym względem firma na świecie.

– Firmy działające w sektorze zaawansowanych technologii osiągają z reguły wysokie marże, w szczególności w okresach, w których mamy do czynienia ze zwiększonym popytem na ich produkty. Tak było w ostatnich latach w przypadku rynku smartfonów. Dzięki temu takie firmy, jak Apple czy Samsung, były w stanie zwiększać zyski, co przełożyło się na wzrost ich wartości rynkowej. Jeśli firma ma dobrą passę, to inwestorzy zakładają, że zyski będą rosły także w przyszłości, i kupują akcje – mówi Mateusz Namysł z Raiffeisen Bank Polska.

Spółki działające w sektorze zaawansowanych technologii są największym beneficjentem trwającej od siedmiu lat hossy na najważniejszych globalnych rynkach akcji. Od dołka w lutym 2009 r. indeks S&P 500, obrazujący poziom kursów w grupie największych amerykańskich przedsiębiorstw, zyskał 191 proc., ale na rynku Nasdaq, gdzie notowane są akcje spółek z sektora technologicznego, kursy podskoczyły w tym czasie o 331 proc. Kiedy na przełomie XX i XXI w. na tym samym rynku rozgrywała się tzw. hossa internetowa, inwestorzy żyli nadzieją transformacji gospodarki amerykańskiej w kierunku tzw. nowej ekonomii, w której decydujące role miały odgrywać wiedza, technologia i internet. Wyobrażenia o tym, jak będzie wyglądał świat w przyszłości, były podstawą do wyceniania spółek na podstawie liczby kliknięć w ich internetowych serwisach, nawet jeśli nie towarzyszyły temu przychody, a tym bardziej zyski. Dzisiaj jest inaczej, bo wyobrażenia zmieniły się w rzeczywistość – w II kw. tego roku wartość sprzedaży detalicznej online w USA sięgnęła 100 mld dol. (8 proc. całości). Była o 15 proc. wyższa niż rok wcześniej.

>>> Czytaj też: Czy chiński juan naprawdę jest w stanie zagrozić hegemonii dolara? Sprawdziliśmy [WYKRESY]

Reklama

Jak ten trend wpływa na giełdowe wyceny firmy? Na początku hossy w 2009 r. Amazon, największy internetowy sklep na świecie, wyceniany był na 23 mld dol., co stanowiło nieco ponad 10 proc. wartości rynkowej Wal-Martu, największej sieci sklepów w USA. Obecnie Amazon jest wart niemal 393 mld dol., Wal-Mart o niemal połowę mniej, choć ta druga firma w dalszym ciągu ma zdecydowanie wyższe przychody i zyski niż pierwsza.

Internet stał się bardzo ważnym kanałem komunikacji firm ze swoimi klientami, co napędza rynek reklamy online, a technologia wkroczyła we wszystkie obszary gospodarczej aktywności – przed naporem konkurencji ze strony nowych, agresywnych graczy musi bronić się nawet sektor bankowy. Choć innowacyjność i postęp kosztują, to jednak liderzy w swoich segmentach rynku są w stanie dostarczać inwestorom zysków liczonych w miliardach dolarów.
– Piętnaście lat temu nie było odpowiedniej infrastruktury, żeby prowadzić na dużą skalę biznes online. A skala ma tutaj decydujące znacznie, bo zbudowanie i utrzymanie szerokiej sieci dystrybucji za pośrednictwem internetu wiąże się z wysokimi kosztami stałymi. Ale kiedy już uda się zgromadzić odpowiednio dużą grupę klientów, zyski zaczynają szybko rosnąć – ocenia Mateusz Namysł.

Tak jest w przypadku firmy Alphabet, właściciela wyszukiwarki Google, który przy 82 mld dol. rocznych przychodów osiągnął w zeszłym roku 22 mld dol. zysku.

Technologiczna rewolucja oraz związane z tym zmiany kursów akcji i relacji między wartością rynkową firm reprezentujących nowoczesne sektory i branże tradycyjne nie dotyczą tylko rynku amerykańskiego. Największą pod względem wartości rynkowej chińską korporacją stał się portal e-commerce’owy Alibaba, w Niemczech na czoło wysunął się tworzący oprogramowanie SAP, choć jeszcze kilka lat temu o miano lidera konkurowały Deutsche Bank i ubezpieczeniowy Allianz.

– Siła spółek technologicznych jest także pochodną słabości innych branż – zwraca uwagę Jarosław Niedzielewski, dyrektor departamentu inwestycji w Investors TFI.
Na polskim rynku odbiciem rosnącej popularności spółek reprezentujących sektor zaawansowanych technologii jest wzrost kursu produkującego gry komputerowe CD Projektu – o 850 proc. w ciągu pięciu lat. Akcje notowanego na GPW od połowy 2014 r. LiveChatu, który dostarcza firmom oprogramowanie do zdalnego kontaktu z klientami, wzrosły od debiutu niemal 170 proc., a kurs Medicalgorithmics, producenta urządzenia do zdalnego monitorowania akcji serca, zyskał ponad 200 proc. w ciągu trzech lat. Każda z tych trzech firm weszła ze swoimi produktami na globalny rynek.

Na naszej giełdzie wybór spółek reprezentujących zaawansowane technologie jest niewielki, a przez to ich wyceny często są wygórowane. Dlatego rozpatrując ewentualną inwestycję w spółki zaawansowanych technologii, warto zastanowić się nad kupnem akcji notowanych na rynkach zagranicznych. To możliwe, bo większość krajowych biur maklerskich ma w swojej ofercie dostęp do zagranicznych rynków. Konkurencja między brokerami sprawiła też, że w porównaniu ze stanem sprzed kilku lat znacznie spadły prowizje. Zaczynają się od 0,29 proc. wartości transakcji. Są więc zbliżone do tych, jakie ponosi się przy zakupie akcji na GPW. Przy tym zawsze obowiązuje pewna minimalna wartość opłat. Na przykład w DM BOŚ wynosi ona 38 zł (w przypadku klientów generujących wyższe obroty biuro umożliwia negocjację podstawowej stawki), w DM BZ WBK 12 euro, dolarów (bądź innych walut, w zależności od giełdy; w ramach promocji do końca roku biuro oferuje obniżoną stawkę podstawową w wysokości 0,19 proc. wartości transakcji). Z reguły klienci mogą też korzystać z automatycznego przewalutowania, czyli składać zlecenia kupna zagranicznych akcji, dysponując na koncie złotówkami. Oferta biur się różni, jeśli chodzi o liczbę dostępnych rynków. DM BOŚ umożliwia zawieranie transakcji w USA, na rynku we Frankfurcie i Londynie, DM BZ WBK oferuje dostęp do 10 rynków, DM PKO BP do dwudziestu jeden. Każde z biur maklerskich deklaruje, że zainteresowanie ofertą dostępu do rynków zagranicznych ze strony inwestorów detalicznych rośnie.

>>> Czytaj też: Chcesz inwestować? Oto podstawy analizy technicznej, które musisz znać