Następny rok kończy się cyferką 7. Jeśli ktoś jest choć odrobinę przesądny albo lubi statystkę, to może zacząć się obawiać wybuchu kolejnego kryzysu finansowego. Gdzie tym razem może znaleźć się iskra zapalna?

Największy w historii dzienny spadek notowań na Wall Street miał miejsce w 1987 roku. Azjatycki kryzys wybuchł w 1997 roku. Największe załamanie finansowe od czasu Wielkiego Kryzysu 1929 roku rozpoczęło się w 2007 roku – gdy brytyjskie Northern Rock i amerykański New Century Financial popadły w duże tarapaty pod ciężarem kredytów hipotecznych.
Oczywiście nie jesteśmy w stanie wskazać w kalendarzu dokładnej daty następnego kryzysu. Problem jednak polega na tym, że kryzysy te zachodzą całkiem regularnie. I pewne przesłanki, że wkrótce możemy mieć do czynienia z następnym, zaczynają być aktualne.

Możliwe, że rozpoznał to Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW). W swoim październikowym raporcie nt. globalnej stabilności finansowej instytucja ta co prawda jeszcze nie bije na alarm, ale wyraża poważne zaniepokojenie. Udało się zażegnać pewne krótkoterminowe ryzyka – pisze MFW. Chodzi m.in. o odbicie na rynku surowców, co może pomóc niektórym rynkom wschodzącym. Istnieją jednak – zaznacza MFW – ryzyka w średnim terminie. Instytucja wskazuje przy tej okazji na niestabilny klimat polityczny, który sprawia, że potencjalne problemy w tych warunkach będą znacznie trudniejsze do rozwiązania. Dodatkowo problemem mogą być słabe instytucje finansowe i duże zadłużenie firm w krajach rozwijających się.

Zbyt wysokie zadłużenie i słabe banki

Co prawda obecnie nie widać, aby miał nagle wybuchnąć kryzys, ale bezdyskusyjny jest gwałtowny wzrost zadłużenia – iskry zapalnej każdego kryzysu finansowego. Publiczne i prywatne zadłużenie poza sektorem finansowym wynosi dziś 225 proc. światowego PKB. To rekord wszech czasów – ostrzega MFW. Dług napędza wzrost, ale też może być zagrożeniem. Dłużnik pozostaje dłużnikiem nawet wtedy, gdy traci zdolność do spłaty zadłużenia. Wtedy ciężar przenosi się na kredytodawcę i rozpoczyna się efekt domina.
Większość banków na świecie jest mocniejsza niż przed ostatnim kryzysem finansowym, ale jest kilka niebezpiecznych wyjątków. Notowania największego banku Niemiec – Deutsche Bank – spadły o 62 proc. względem szczytu z 2015 roku. Dyrektor generalny banku John Cyran jak dotąd zwlekał z najbardziej oczywistym rozwiązaniem, czyli emisją dodatkowych akcji, co pozwoliłoby pozyskać dodatkowe środki i uspokoić rynki. Z drugiej strony niemiecki rząd także odmówił wsparcia dla bankowego giganta.

Reklama

Tymczasem włoskie banki zmagają się ze złymi kredytami i zadłużeniem, które dziś wynosi około jednej czwartej włoskiego PKB.

Nawet w USA inwestorzy nie postrzegają większych banków za bardziej bezpieczne niż było to przed kryzysem z 2008 roku – wynika z danych przedstawionych przez byłego sekretarza skarbu Larry’ego Summersa i Natashę Sarin. Wyceny giełdowe największych amerykańskich banków są rekordowe niskie. Oznacza to, że w czasie potencjalnego kryzysu mogą mieć duże problemy ze spłatą zobowiązań – dodaje Summers i Sarin.

Rekordowo niskie stopy procentowe nie zwiększają zdolności banków do przetrwania kryzysu. Stopy na o obecnych poziomach wysysają zyski, których banki potrzebują do tworzenia zabezpieczeń.

Dodatkowo dwie regulacje, które wejdą w życie w 2018 roku, będą stanowiły pewne wyzwanie dla banków. Jedna z nich to efekt działań Bazylejskiego Komitetu Nadzoru Bankowego.

Regulacja ta ogranicza wysokość dźwigni finansowej, którą banki wykorzystują do zarabiania pieniędzy. Druga regulacja wymaga, aby banki szybciej rozpoznawały przewidywane straty na kredytach.

Pomimo, że regulacje te mają uczynić banki bezpieczniejszymi, mogą też doprowadzić do zmniejszenia ich zysków.

Bez względu na to, jakie niebezpieczeństwa grożą konwencjonalnym bankom, i tak stanowią one mniejsze ryzyko dla systemu bankowego niż nieregulowane instytucje finansowe – uważa Vincent Reinhard, główny ekonomista ze Standish, jednostki BNY Mellon. Jedną z konsekwencji niedoskonałej regulacji Dodda-Franka z 2010 roku jest to, że podczas gdy podnosi koszty operacyjne tradycyjnych banków, to spycha część pieniędzy do mniej regulowanych instytucji. Chodzi m.in. o fundusze hedgingowe czy parabanki.

Słabe Chiny

Największym ryzykiem na horyzoncie mogą się jednak okazać Chiny. Szybki wzrost gospodarczy w Państwie Środka był finansowany po części dzięki kredytom dla firm i gospodarstw domowych – uważa ekonomista ds. Azji w agencji Bloomberg Tom Orlik. Co prawda rząd w Pekinie za pośrednictwem państwowych mediów zasygnalizował, że chce rozpocząć proces delewarowania, ale nie wiadomo, czy za tymi słowami pójdą czyny – komentuje Orlik.

Chińskie banki to największe ryzyko, potencjalny detonator – uważa Samuel Malone z Moody’s Analytics. Analityk porównał wielkość, kruchość i wzajemne połączenia największych banków świata i stwierdził, że najbardziej narażonymi na kryzys instytucjami byłyby sąsiedzi Chin z Azji Południowo-Wschodniej, szczególnie z Singapuru. Chiński system instytucji finansowych, które nie są regulowane, jest wielki i słabo poznany.

Główny ekonomista Citigroup Willen Buiter w wywiadzie z czerwca 2016 roku stwierdza, że chińskie władze są pewne, że mają narzędzia do powstrzymania pełnowymiarowego kryzysu finansowego, ale nie zostaną one zastosowane do wyborów w partii, które mają się odbyć na jesieni 2017 roku. Problem jednak polega na tym, że kryzysowe siły na rynku mogą nie chcieć czekać tak długo” – dodaje.

>>> Czytaj też: Europa straci ostatnią stolicę finansową. Najbardziej skorzysta Nowy Jork