Rosyjskie flagi są dziś wszędzie na Krymie. W największym mieście Półwyspu – Sewastopolu – powiewają na każdej latarni, nie mówiąc o najważniejszych budynkach, łodziach czy sklepowych wystawach. Takich rzeczy nie widzi się nawet w Moskwie czy Petersburgu.

Położone u stop Uralu rosyjskie miasto Perm znajduje się w odległości prawie 2900 km od Krymu. Aby pokonać ten dystans samochodem, potrzeba dobrych 40 godzin. Nie zarażając się tą odległością, Siergiej i Irina Szwetsowowie zapakowali swoje dzieci do czerwonej Łady i na początku września ruszyli w trasę. Jechali dzień i noc, mijając Moskwę i przejeżdżając przez płaską Nizinę Wschodnioeuropejską, aż w końcu dotarli nad Morze Czarne. Później przeprawili się przez Cieśninę Kerczeńską i znaleźli się na Krymie.

Tak jak tysiące innych Rosjan, przybyli tu, aby na własne oczy zobaczyć nowy nabytek prezydenta Władimira Putina. I aby zacząć zarabiać na sprzedaży pamiątek gloryfikujących aneksję Krymu. „Krym jest nasz” – to bardzo popularny nadruk na wielu t-shirtach, które można tu kupić. Są też magnesy na lodówkę przedstawiające Putina jako wyzwoliciela.
Krym potrzebuje silnego lidera – uważa 41-letni Siergiej Szwetsow. A Putin jest silnym liderem – dodaje.

Po upadku ZSRR Półwysep znajdował się w złym stanie. Dziś stał się nowym centrum turystycznym dla Rosjan, odkąd wartość rubla spadła i wielu obywateli Rosji nie może sobie pozwolić na wycieczki do Turcji i Egiptu.

W XIX wieku wypoczywali tu członkowie carskiej rodziny, później sowieccy dygnitarze. W tym roku Krym odwiedziło ok. 5 mln osób – to wciąż mniej niż przed aneksją Krymu. W 2013 roku liczba turystów wyniosła 5,9 mln.

Reklama

Duża część dzisiejszych odwiedzających to członkowie rosyjskiej klasy średniej. Miejsca noclegowe wzdłuż modnego południowego wybrzeża są zarezerwowane nie tylko na najbliższy tydzień, ale na 4 miesiące naprzód – prawie do końca zimy.

>>> Czytaj też: Lepiej już było? Rosję czeka "20 lat stagnacji"

Następna wielka rzecz

Trudno powiedzieć, jak długo to potrwa. Mania na punkcje Putina może zniknąć równie szybko, jak się pojawiła. W ubiegłym miesiącu na Półwyspie zjawił się sam rosyjski prezydent.

Miał nadzorować budowę mostu nad Cieśniną Kerczeńską. Dzięki takim wydarzeniom mieszkańcy Krymu mają wrażenie, że żyją w miejscu, które znajduje się w przededniu inwestycyjnego boomu.

Sytuacja jest oceniana zupełnie inaczej przez Zachód. Aneksja Krymu stanowi gorzkie doświadczenie dla Ukrainy i jest powszechnie krytykowana przez Unię Europejską i USA. W ubiegłym miesiącu prezydent USA określił Putina jako tego, kto dokonuje inwazji na mniejsze kraje. Niemiecka kanclerz obiecała ukraińskiemu prezydentowi Petrze Poroszence, że Niemcy nie zapomną nielegalnej aneksji Półwyspu.

Wielu rosyjskich polityków i urzędników zostało w zw. z aneksją Krymu objętych sankcjami. Na wschodzie Ukrainy toczy się wojna, a jej żniwo doszło już do 10 tys. ofiar śmiertelnych.
Niemniej kremlowska machina propagandowa kreuje inny wizerunek. Siergiej Bespalow godzinami oglądał wiadomości w państwowej telewizji i jest przekonany, że Krym to „następna wielka rzecz”. Krym w jego opinii ma taki potencjał, że może rywalizować z riwierą francuską. „Cokolwiek robisz, porzuć wszystko i przyjeżdżaj na Krym” – żywo komentuje Siergiej. 34-latek częściowo jest kierowcą taxi, a częściowo plantatorem winogron, ale kibicuje Krymowi w pełnym wymiarze czasu. Jego entuzjazm nie wynika tylko z podziwu dla Putina, ale z osobistych doświadczeń. Tuż po aneksji Krymu Bespalow obawiał się, że geopolityczne napięcia wystraszą turystów. Tymczasem na miejsce starych turystów pojawili się nowi – z Rosji. Siergiej podkreśla, że z plantacji winogron i pracy taksówkarza wyciąga miesięcznie co najmniej tyle, ile przed aneksją. Czyli ok. 30 tys. rubli (480 dol.).

“Cieszę się, że widzę tu tylu turystów, ale szczególnie cieszą mnie ci z pieniędzmi” – dodaje.

Wnętrze taksówki Bespakowa jest przyozdobione rosyjskimi flagami. Jedna flaga jest podwieszona na suficie pojazdu, druga znajduje się na parze rękawic bokserskich. Kolejna widnieje na czapce bejsbolowej Siergieja.

Rosyjskie flagi są dziś wszędzie na Krymie. W największym mieście Półwyspu – Sewastopolu – rosyjskie flagi powiewają na każdej latarni, nie mówiąc o najważniejszych budynkach, łodziach czy sklepowych wystawach. Być może nie byłoby to wyjątkowe w innych miejscach na świecie. Ale tutaj jest. W Moskwie czy w Petersburgu trudno doświadczyć czegoś takiego.

Bespalow, tak jak wielu mieszkańców Krymu, mówi płynnie po rosyjsku i od zawsze czuł większą lojalność wobec Kremla niż Kijowa. Półwysep był bowiem częścią Rosji przez ponad dwa stulecia, zanim Nikita Chruszczow oddał go Ukrainie w latach 50. XX wieku.

Wiadomość dla Trumpa

Większość mieszkańców Krymu, jak Bespalow i Szwestow, uwielbiają mówić o polityce. Gdy raz się nakręcą, trudno im przerwać.

„Co Amerykanie myślą o Krymie? Czy mówią o nas w telewizji? Czy zdają sobie sprawę, że teraz to część Rosji? Dlaczego uważają, że przyłączenie Krymu było nielegalne? A kim oni są, aby mówić nam, co jest legalne, a co nie?” – pytają.

Później temat schodzi na Donalda Trumpa. Szwestow chciał wiedzieć, czy człowiek, który nazwał Putina „silnym przywódcą” i chce znieść sankcje wobec Rosji, zostanie następnym prezydentem USA. Niezależnie od wyników wyborów, Szwestow ma silne przesłanie dla republikańskiego kandydata na prezydenta: „My go tu kochamy. Powiedz mu, że na Krymie jest bardziej niż mile widziany”.